niedziela, 16 kwietnia 2017

8. Powracający niczym bumerang

Jak to się stało, że ktoś zaczyna tutaj czytać, kiedy ja prawie rezygnuję z publikowania na rzecz Wattpada? :D Mam nadzieję, że spodoba wam się ogromna ilość tekstu. 
Enjoy!

Stałam jak wryta pod drzwiami mieszkania i nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Gdy wracałam późnym wieczorem ze spotkania z Hellen, nigdy nie pomyślałabym, że oto zastanę pod własnymi stopami Petera. Siedział na wycieraczce, obejmując ramionami kolana. Wszystko wskazywało na to, że śpi… Przynajmniej w ogóle nie zareagował na donośny stukot moich szpilek rozchodzący się po korytarzu. Przez moment zastanawiałam się, kto, do jasnej cholery, go tutaj wpuścił, szybko jednak przypomniałam sobie, że nadal nie naprawiono drzwi na dole.
Westchnęłam ciężko, po czym zrobiłam dwa niepewne kroki w jego stronę. Nadal brak reakcji.
Przyjrzałam mu się uważniej. Jasnoniebieską koszulę miał pomiętą, do tego wystawała ze spodni od garnituru. Coś, co wydawało mi się w nim niesamowicie urocze, a co musiałam przyznać teraz z pewną niechęcią, to kolorowe skarpetki, które zawsze zakładał, mimo że teoretycznie nie pasowały do eleganckiego ubioru. Jakaś część mnie jednak uznawała to za niezwykle atrakcyjny element. Miał rozczochrane włosy i z tego, co byłam w stanie zauważyć, kilkudniowy zarost, chociaż zdawało mi się, że kilkudniowy był sporym niedopowiedzeniem.
W każdym razie Peter Atkins w tym właśnie momencie spał i nie wyglądał ani trochę atrakcyjnie. Do tego spał na mojej wycieraczce, co znowu podsuwało mi przypuszczenia, że nie jest do końca trzeźwy.
Szturchnęłam go czubkiem buta, a kiedy nadal się nie ruszył, zrobiłam to ponownie, jednak dużo bardziej zdecydowanie.
— Peter, do jasnej cholery — zaklęłam, kiedy zamiast obudzić się, on tylko rozłożył się bardziej pod drzwiami.
— Jo, czekałem na ciebie — mruknął zdecydowanie przepitym głosem, jednak ani na chwilę nie otworzył oczu. Ułożył się jedynie wygodniej na wycieraczce i powrócił do stanu zawieszenia.
Wspaniale, jeszcze tego mi brakowało!
Niewiele się namyślając, wyciągnęłam komórkę i wybrałam numer do Grega. Nie musiałam czekać długo, zanim odebrał.
— Co, jednak chcesz tę pizzę na wynos? — odezwał się na powitanie, przypominając mi naszą rozmowę sprzed pięciu minut, ponieważ przed powrotem do mieszkania, zaszłam do pizzerii, sprawdzić, czy mój przyjaciel wrócił już do pracy.
— Nie — odparłam. — Ale potrzebuję przysługi…
Zagalopowałam się jednak.
Zanim do tego wszystkiego doszło, odbyłam bardzo istotną rozmowę. Doprowadziła ona do tego, że zaczęłam się zastanawiać nad swoim postępowaniem i doszłam do bardzo stanowczych wniosków. W zasadzie dałabym sobie rękę uciąć, że gdyby nie pewien schemat moich działań, nigdy nie doszłoby do tego, że Peter właśnie leżał pod drzwiami mojego mieszkania, a ja nie myślałabym, jak z tego wybrnąć. W końcu od jakiegoś czasu ciągle komplikuję sobie życie i sprowadzam na siebie same kłopoty!
Zacznijmy więc od początku. Od tej cholernie wkurzającej rozmowy z Sylvią, którą miałam nieprzyjemność odbyć niedzielnego popołudnia, dwa dni temu.
Wmawiałam sobie, że to nie ma znaczenia. Przekonywałam siebie samą do czegoś, co zaczynało wydawać się coraz mniej prawdopodobne. Nie pomyśl sobie, że od razu zaczęłam rozważać niewinność Petera, bo nie o to chodziło. Sam fakt, że myślałam o nim cały poniedziałek i pół wtorku, doprowadzały mnie na skraj irytacji.
Czułam się po prostu, jakbym miała niestrawność. Do tego wrażenie, że ta pizza z niedzieli cały czas ciążyła mi w żołądku, chociaż równie dobrze mógł to być po prostu Peter.
Cholerny Peter wracający niczym bumerang. Zastanawiałam się, czy nie powinien mieć tak na drugie imię, przynajmniej wiadomo by było, z czym ma się do czynienia.
Nie pomagało w ogóle to, że nie miałam żadnych zajęć. Minus bycia bezrobotną modelką – kiedy potrzebujesz pracy, i nawet nie chodzi o pieniądze, jak na złość jej nie masz. Nawet wybieganie się nie pomogło. Wszystko mnie bolało. Żołądek, głowa, nogi… Nie potrafiłam złapać oddechu i rytmu biegania. Forsowałam się tak, jakbym zupełnie nie miała kondycji. Dlatego też po dwóch milach kompletnie męczącego biegu postanowiłam sobie darować i wrócić do mieszkania. Akurat przechodziłam obok przystanku autobusowego, więc stwierdziłam, że wolę przejechać tę trasę niż wracać pieszo. Zwłaszcza, że po tym morderczym biegu prawie nie czułam nóg.
Co było ze mną nie tak? Dlaczego nie potrafiłam darować sobie bezsensownego rozmyślania o tym palancie? Bo takie właśnie to było: bez sensu. Sprawa wyglądała prosto – nie miałam zamiaru mieć więcej z nim do czynienia i to, czy faktycznie mnie zdradził, czy to tylko pomyłka, nie miało dla mnie znaczenia. Przynajmniej tak sobie wmawiałam.
Przecież dosłownie kilka dni temu spotkałaś Walta – mówiłam sobie w myślach, próbując przemówić do tej bardziej rozsądnej części mnie. O ile ona jeszcze gdzieś tam była…
Fakt, spotkałam faceta, o którym nie mogłam zapomnieć, przeżyłam noc jedyną w swoim rodzaju. Faceta, który dał mi swój numer i prawdopodobnie właśnie czekał na telefon ode mnie, a ja nadal nie byłam w stanie wstukać tych kilku cyfr na telefonie. Przez tego cholernego dupka. Czym jednak Walt różnił się od Petera? I również – czy miało to jakiekolwiek znaczenie? Oczywiście poza tym, dlaczego nadal do niego nie zadzwoniłam.
To wszystko właśnie siedziało w mojej głowie. Chaotyczne rozmyślania, które nie miały żadnej puenty.
Może ci podpowiem, dlaczego nie zadzwoniłaś jeszcze do Walta? Między innymi dlatego, że go okłamałaś.
Och, zamknij się.
Nadjechał właśnie autobus, gdy poczułam, jak mój telefon wibruje w etui na ramieniu. Spojrzałam jednak na wyświetlacz, dopiero kiedy wsiadłam do środka. Dzwoniła Hellen. Nie sądziłam, że moja przyjaciółka ma zdolności telepatyczne, ale na pewno dzwoniła w samą porę. Co prawda nie uśmiechało mi się rozmawiać w autobusie, jednak i tak odebrałam.
— Cześć, jadę właśnie autobusem — powiedziałam prawie szeptem — ale i tak chciałabym z tobą porozmawiać.
— Super. Co powiesz na drinka? — Hellen wydawała się podekscytowana. Miałam wrażenie, że chodziło jednak o coś więcej niż tylko perspektywę spędzenia ze mną wieczoru.
— Przyda mi się — odparłam, powstrzymując jednak ciekawość, by zapytać, czemu ma taki dobry humor.
— Oho, już nie mogę się doczekać — usłyszałam w odpowiedzi. — Widzimy się w takim razie tam, gdzie zwykle.
Pożegnałyśmy się, wcześniej ustalając, ile czasu potrzebujemy, żeby pojawić się w naszym ulubionym barze Talihina, czyli właśnie „tam, gdzie zawsze”. Znajdował się o rzut beretem od mojego mieszkania, z kolei Hellen wystarczyło wsiąść w metro ulicę od jej apartamentu, by dotrzeć do centrum w ciągu dziesięciu minut. Jednak to nie przez dogodną lokalizację tak bardzo lubiłyśmy to miejsce. W końcu w jego sąsiedztwie było bardzo dużo podobnych knajpek. Hellen i ja upodobałyśmy sobie tamtejsze drinki. Barmani nie szczędzili w nich alkoholu, ceny nie były zabójcze, a klientów stanowiła głównie nasza grupa wiekowa. Czyli nie musiałyśmy martwić się, że zza rogu wyskoczą nieokrzesani studenci. Poza tym to był typowy bar, a nie modny w ostatnim czasie baroklub, do którego ciągnęły tłumy oszołomów, chcących się potarzać na parkiecie w rytm ogłupiającej muzyki elektronicznej.
W Talihinie, jak na wtorkowy wczesny wieczór przystało, było spokojnie. Od wejścia z głośników płynęła klimatyczna muzyka. Gdy tylko zeszłam po krętych schodkach w dół – bar mieścił się w piwnicy – usłyszałam Starmana, Davida Bowiego. W środku panował przyjemny półmrok, dodający temu miejscu tylko więcej piwnicznego klimatu. Kilka stolików w głębi lokalu było pozajmowanych, w tle leciała przyjemna muzyka, a za barem stał ulubiony barman Hellen, Nick, przystojny blondyn o paskudnym tatuażu na lewej ręce – nie mogło być lepiej.
Oczywiście nie miałam nic przeciwko tatuażom, ten Nicka był po prostu brzydki.
Weszłam w głąb pomieszczenia, szukając wzrokiem przyjaciółki. Byłam nastawiona na przynajmniej dobre pół godziny opowiadania o wydarzeniach w ciągu ostatniej doby, jednak widok rozentuzjazmowanej Hellen siedzącej przy wysokim stoliku w rogu sali, nieco ostudził moje zapędy.
Wydawało mi się, jakby nie mogła się doczekać, by mnie o czymś poinformować. Pospiesznie ruszyłam w jej stronę, ponieważ nadal nie przestawała do mnie energicznie machać, zupełnie jakby chciała mnie pospieszyć.
Wyglądała jak zwykle nienagannie. Długie blond włosy miała przerzucone przez ramię, nie zdziwiłabym się, gdyby dopiero co je ułożyła na szczotce. Makijaż wyglądał zdecydowanie na świeży, jednak jej czarno-niebieska sukienka miała w sobie zbyt dużo elegancji jak na niezobowiązujący wypad na drinka we wtorkowy wieczór. Zupełnie jakby dopiero co wyszła z biura…
Przywitałyśmy się przelotnym cmoknięciem w policzek i wtedy też zauważyłam, że oczy Hellen podejrzanie błyszczą. Okej, tego było za dużo.
— Wyglądasz, jakbyś koniecznie chciała mi o czymś powiedzieć — odezwałam się, zanim ona zdążyła otworzyć usta.
Uśmiechnęła się tajemniczo i uniosła brwi w porozumiewawczym geście.
— Owszem, ale to może poczekać! Najpierw ty opowiadaj, dlaczego tak bardzo potrzebny ci dziś alkohol.
— O nie, Hellen, ciekawość prawie mnie zżera — odparłam, przybierając błagalny ton.
Hellen jednak pokręciła stanowczo głową.
— Wydaje mi się, że potrzebujesz poprawy humoru, a moja wiadomość na pewno cię ucieszy, więc najpierw powiedz, co leży ci na duszy.
Okej, to miało sens. Jeśli przez poprawę nastroju Hellen miała na myśli na przykład rozwiązanie mojej okropnej przypadłości przyciągania do siebie fatalnych facetów i komplikowania sobie życia… W każdym razie zaczęłam opowiadać ze szczegółami, co działo się w sobotę łącznie z nieoczekiwanie rodzinnym obiadem, incydentem z ciotką Riną i spotkaniem Walta.
— Przepraszam, co?
Hellen prawie zakrztusiła się drinkiem, którego w międzyczasie zamówiła. Dziś miała nastrój na coś kwaśnego, czyli w jej przypadku koniak z sokiem z cytryny i sokiem z mango. Nigdy nie rozumiałam jej pociągu do whisky czy koniaku, ale cóż, pasowało to do niej. Ja z kolei wolałam raczyć się klasycznym orzeźwiającym mojito.
— Chcesz powiedzieć, że spotkałaś Pana Wspaniałego, masz jego numer telefonu, nadal nie zadzwoniłaś i ja się o tym dowiaduję dopiero teraz?! — Wyglądała na szczerze oburzoną.
— Daj spokój — mruknęłam znad szklanki, próbując bagatelizować sytuację. — To tylko numer telefonu.
— Jasne, Jo — Hellen prychnęła pogardliwie — i dlatego właśnie potrzebujesz się dziś napić. — Wzruszyłam ramionami, ale niewiele to dało. Moja przyjaciółka znała mnie przecież na wylot. Zresztą, nie trzeba było być detektywem, żeby dodać dwa do dwóch i domyślić się, że właśnie przez to potrzebowałam się dziś napić. — Mnie nie oszukasz. No dalej, czemu nadal do niego nie zadzwoniłaś?
— Nie wiem… Po prostu przetwarzam to wszystko. —Próbowałam brzmieć przekonująco, ale po jej minie poznałam, że wcale nie byłam. — Poza tym sama powiedziałaś, że może to lepiej, że więcej się nie spotkamy — dodałam pospiesznie, przybierając oskarżycielski ton. W końcu sama tak powiedziała, próbując mnie pocieszyć. — Że przeżyłam taką przygodę i w ogóle. I tak chyba powinno pozostać…
— Nie załamuj mnie, Jo. Powiedziałam tak, bo chciałam cię pocieszyć. Co nie oznacza oczywiście, że tak nie myślę. Romanse romansami, ale skoro masz jego numer, nie ma na co czekać… Tylko…
Urwała na chwilę, upijając spory łyk drinka.
— Tylko co?
— „Daj znać, gdy się dowiesz”? — powtórzyła słowa, które Walt powiedział mi na pożegnanie sobotniego popołudnia. — Co to za tekst? — Zdawała się być poważnie oburzona. — Kto tak mówi? Beznadzieja.
Wzruszyłam ramionami.
— Nie mam pojęcia, co mam na to odpowiedzieć, Hellen. Jednonocny romans i moje wzdychanie to jedno, ale żeby od razu do niego dzwonić?
— Jasne, jasne, poczekaj jeszcze z tydzień, dwa, może sam się rozmyśli. Niepotrzebnie próbujesz to racjonalizować! — Hellen zachichotała cicho, po czym nagle podskoczyła na krześle, jakby sobie coś uświadomiła. — Słuchaj, jak on się w ogóle nazywa? Pokaż tę wizytówkę.
Spojrzałam na nią nieco podejrzliwie.
— Nie jestem pewna, czy chcę ci udostępniać jego numer telefonu. Masz podejrzanie dobry humor i trochę się obawiam.
— Daj spokój, Jo, nie jestem dzieckiem, nie odwalę ci niczego. Chcę go po prostu wygooglować, bo wiem, że ty sama na to nie wpadłaś.
Racja. Wiedziałam od kilku dni, jak Walt się nazywa i bardzo łatwo mogłam przecież się czegoś o nim dowiedzieć, a w ogóle tego nie zrobiłam. Nie wiem, doprawdy, dlaczego o tym nie pomyślałam. W sumie może trochę by mi to rozjaśniło sytuację.
Pogrzebałam w torebce i po chwili wyciągnęłam białą karteczkę. Hellen przez chwilę wpatrywała się w nią, marszcząc brwi, po czym spojrzała na mnie niewyraźnie.
— Żartujesz? On się nazywa Buchanan?
— No… tak — odpowiedziałam niepewnie, nie wiedząc, dlaczego Hellen jest tak zszokowana.
Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, jednak szybko je zamknęła, schyliła się po swoją torebkę i zaczęła w niej czegoś intensywnie szukać. Zastanawiałam się, o co może jej chodzić i czy przypadkiem nie zna Walta, skoro jego nazwisko wydało jej się takie dziwne, jednak nie musiałam pytać. Hellen wyciągnęła z torebki obszerny numer Forbesa i podstawiła mi go pod sam nos.
Z okładki patrzył na mnie nikt inny jak Walt.
— Proszę bardzo, Jo, oto twój Walter Buchanan, prezes spółki Wyland Industries, najprawdopodobniej obecnie największej na świecie, posiadającej firmy córki na każdym kontynencie i zajmującej się praktycznie wszystkim, od transportu, przez nieruchomości, po fundusze emerytalne.
Wyglądał znacznie poważniej niż w rzeczywistości. Podejrzewałam, że to musiała być specjalna sesja zdjęciowa do tego magazynu. Miał na sobie idealnie skrojony granatowy garnitur i patrzył wprost w obiektyw, brakowało mu jednak błysku w oczach. Zapewne dlatego wyszedł zbyt poważnie. Na niektórych po prostu tak działał obiektyw.
Przeniosłam wzrok na napisy na stronie tytułowej. Okładka mówiła o rankingu najbardziej wpływowych mężczyzn przed czterdziestką i wywiadzie z numerem jeden. Uniosłam brwi w zdziwieniu.
Okej — próbowałam się uspokoić w myślach — to jeszcze nic nie znaczy. To kompletnie nie ma żadnego znaczenia.
— Dlaczego patrzysz na to zdjęcie taka przerażona? — zapytała nagle Hellen. W międzyczasie Nick przyniósł nam kolejne drinki, więc zanim się odezwałam, wzięłam duży łyk, mając nadzieję, że alkohol nieco złagodzi moją emocjonalną reakcję.
— To aktualny numer? — odpowiedziałam pytaniem, próbując mimo wszystko zmienić temat. Wolałam nie opowiadać jej o swoich obawach dotyczących najbardziej wpływowego mężczyzny przed czterdziestką.
Przynajmniej jest przed czterdziestką, Jo.
— Tak, sprzed tygodnia. Przed pogrzebem, jego awansem i w ogóle.
— Pogrzebem?
No tak, palnęłam się mentalnie w czoło, przecież dlatego spotkaliśmy się w takich okolicznościach – Walt dowiedział się wtedy o śmierci swojego ojca.
— Jego ojciec niedawno zmarł, pogrzeb był w poprzedni wtorek — wytłumaczyła mi Hellen. Więc tylko pokiwałam głową, udając, że o niczym nie wiedziałam. W końcu relacjonując jej ze szczegółami moją przygodę z Waltem, ominęłam kilka informacji, które według mnie były kompletnie nieistotne. Lub po prostu Hellen nie musiała o nich wiedzieć. — Z tego, co pamiętam, każda gazeta o tym pisała, Jo.
— Naprawdę? Musiało mi umknąć.
— No tak, bo czytasz tylko te plotkarskie…
— Hellen!
Skarciłam swoją przyjaciółkę, jednak zrobiłam to bardziej dla zasady, ponieważ w gruncie rzeczy to wcale nie było kłamstwo. Ostatnim czasem nie przeglądałam żadnych konkretnych gazet…
— Zresztą, to nieistotne. Dzwoń do niego! — rozkazała mi Hellen, wskazując zdecydowanie palcem w stronę mojego telefonu leżącego na blacie stolika.
— Daj spokój, teraz to już w ogóle nie wiem, czy chcę się z nim spotkać.
— Niby dlaczego?
— Nie sądzisz, że to trochę… — zawahałam się, szukając odpowiedniego słowa. — Onieśmielające?
— Onieśmielające? Onieśmielające?! — Hellen oburzyła się chyba nico zbyt mocno niż zamierzała, bo chwilę później dodała prawie szeptem: — Josephine Franco, co ty pieprzysz? Jesteś piękną kobietą, do tego milion razy pozowałaś do zdjęć w bieliźnie, to dopiero jest onieśmielające, a tracisz pewność siebie na wiadomość o tym, że facet jest obrzydliwie bogaty? Proszę cię!
— No dobra, po prostu… — zaczęłam, w zasadzie nie wiedząc, dokąd zmierza to zdanie.
— Kontynuuj — ponagliła mnie blondynka. Wywróciłam oczami, czując na sobie jej palące spojrzenie.
— Nie byłam z nim do końca szczera na temat tego, czym się zajmuję.
Hellen spojrzała na mnie ze zmarszczonymi brwiami.
— Co masz na myśli?
— Powiedziałam, że piszę książki dla dzieci — wyznałam bardzo szybko, wręcz na jednym wydechu, po czym przyssałam się do szklanki z drinkiem.
Hellen patrzyła przez chwilę na mnie z niedowierzaniem, po czym roześmiała się głośno.
— Nie wierzę… Po co?
— Pamiętasz, jak kiedyś chodziłyśmy do klubów i wymyślałyśmy sobie różne osobowości?
Przed oczami stanął mi nasz widok, kiedy odstawione podrywałyśmy facetów, udając kogoś, kim nie byłyśmy. A wszystko po to, by postawili nam drinka… No właśnie, żałosne, wiem.
— No tak, ale… Jo, byłyśmy młode, nigdy więcej nie spotykałyśmy tych ludzi, ale nie wiem, czy to bardziej nie głupie szczęście, poza tym to było strasznie szczeniackie!
— Okej, więc postąpiłam szczeniacko.
— Jo, nie miałam tego na myśli…
— Ale to prawda — przerwałam jej. — Powiedziałam, że jestem kimś innym, bo zresztą wiesz, jak faceci reagują, kiedy dowiadują się, że jestem modelką. I teraz mi głupio. Bo chcę się z nim spotkać, a to wszystko wyjdzie na jaw.
Miałam jeszcze dodać, że swój udział w tym wszystkim ma jeszcze Peter, ale zrezygnowałam. Hellen uśmiechnęła się nagle tajemniczo, zupełnie jakby wpadła na jakiś genialny pomysł.
— Pamiętasz, jak mówiłam ci o poprawieniu humoru? — Pokiwałam głową. Nie da się wymazać z pamięci podekscytowanej Hellen, jest wtedy prawie jak szczeniaczek. — Mam dla ciebie pewną propozycję i jeśli się zgodzisz, nie będziesz musiała się przejmować tym, że naopowiadałaś o sobie kłamstw.
— Zamieniam się w słuch.
— Jakiś czas temu wspominałam ci o tym, że zamierzam otworzyć filię wydawnictwa w Stanach, prawda? Jesteśmy aktualnie na etapie końcowym, kompletuję jedynie załogę do Nowego Jorku. Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie wprowadziła kogoś zaufanego i…
— Poczekaj, czy ty właśnie chcesz zaproponować mi pracę?
W zasadzie nie wiem, dlaczego moje serce nagle zaczęło bić szybciej. Nie byłam jednak podekscytowana, tylko przerażona. Pracować jako wydawca czy edytor na pełen etat a dorabiać sobie od czasu do czasu to całkiem coś innego. Poza tym pracować w Stanach? Czy ona kompletnie oszalała? I jak niby to miało mi pomóc zadzwonić do Walta z czystym sumieniem? Chyba że od początku chodziło jej o to, że przeprowadziłabym się do Stanów i po prostu nigdy więcej go nie spotkała… Nie, to niemożliwe. Hellen jednak nie pozostawiła mi żadnych wątpliwości.
— Tak!
Serce podeszło mi gdzieś do gardła.
— W Nowym Jorku?!
— Co? Nie, skąd ci to przyszło do głowy? Tutaj, w Londynie. — Odetchnęłam z ulgą. A więc nie wszystko jeszcze nie tak z moją przyjaciółką. — Rodney, jeden z edytorów, pamiętasz go? — Pokiwałam głową. — Zgodził się przeprowadzić do Stanów, więc dzięki temu mamy wolne miejsce. Od razu pomyślałam o tobie, Jo, w końcu tyle razy już prosiłam cię o jakieś zlecenia, że praktycznie mogłabyś pracować dla mnie na pełen etat! Co ty na to?
Wow. To było coś.
Nie powiem, żebym była bardzo zaskoczona. W końcu jak sama Hellen przyznała, już wiele razy prosiła mnie o wykonanie kilku zleceń dla jej wydawnictwa. Nic poważnego jednak, więc nie mogłabym nazwać siebie specjalistką, tym bardziej edytorem, będącym w stanie pracować na pełen etat w wydawnictwie. Coś jednak w tej propozycji było bardzo kuszącego. Szanse na kolejne sesje zdjęciowe czy nawet występy w reklamie malały z każdym dniem, kiedy mój telefon milczał, a czas działał w tej branży na niekorzyść. Poza tym w końcu miałabym okazję pracować w prawdziwej pracy, mieć jakieś zajęcie i może chociaż w oczach mojej matki przestałabym być paskudnym obibokiem?
Przez chwilę siedziałyśmy w milczeniu, ponieważ kompletnie nie wiedziałam, co mam odpowiedzieć.
— Muszę to przemyśleć — odezwałam się w końcu, gdy Hellen prawie skończyła swojego drinka, w oczekiwaniu na moją reakcję.
— W porządku, Jo. Ale musisz mi dać odpowiedź do końca następnego tygodnia, dobrze?
— Jasne.
— Dobra, to jeszcze po jednym drinku i chyba starczy na dziś, co? — zawołała radośnie, puszczając mi oczko.
Uśmiechnęłam się.
— Tak w ogóle, jak w końcu powiedziałaś matce, że nie pozna wspaniałego Petera? — rzuciła nagle niby mimochodem, czym mnie kompletnie zaskoczyła.
No tak, znowu ten dupek.
— Nie powiedziałam. To znaczy samo jakoś wyszło, kiedy w końcu zjawiłam się na obiedzie bez niego.
Hellen pokiwała głową i wtedy podjęłam decyzję, żeby powiedzieć jej o rozmowie z Sylvią. Wzięłam głęboki wdech.
— Słuchaj, jest jeszcze jedna sprawa. W niedzielę spotkałam Sylvię i powiedziała mi coś o Peterze. Według niej to wszystko jest pomyłką. Jej przyjaciółka go uwiodła, a on teraz biedny pluje sobie w brodę, że go odrzuciłam i w ogóle.
Zrobiłam jakiś gest ręką, który miał określać, czym jest to tajemnicze „i w ogóle”, ale Hellen i tak nie zwróciła na to uwagi.
— Chcesz powiedzieć, że Peter cię nie zdradził, tylko to wina tej całej Nathalie? Nie wiem, Jo. Wierzysz w to?
Powoli pokręciłam głową.
— Wiesz, nadal nie potrafię zaufać Sylvii.
— Rozumiem. Chcesz znać moje zdanie? — Blondynka nachyliła się w moją stronę.
— Oczywiście.
— Gdyby coś było na rzeczy, facet już dawno latałby wokół ciebie i starał się ciebie odzyskać.
— No cóż, nie ułatwiłam mu zadania, blokując jego numer telefonu. — Chyba musiałam za szybko skończyć swojego drinka, ponieważ sama nie wierzyłam w to, co mówiłam. W końcu próbowałam właśnie bronić Petera…
— Nieistotne! — Hellen wyraźnie też zaczynała odczuwać skutki alkoholu, ponieważ włączyło jej się gwałtowne gestykulowanie. Prawie strąciła swoją torebkę, którą nadal trzymała na stoliku, kiedy machnęła ręką. — Nawet jeśli Peter jest niewinny, w co obiektywnie mówiąc, nie wiem, czy wierzyć, czy nie wierzyć, nie ma szans z Panem Wspaniałym.
Roześmiałam się szczerze, wyobrażając sobie ich dwóch w bezpośredniej konfrontacji.
— No co? Sama powiedziałaś, że nie przeżyłaś jeszcze czegoś takiego. — Wzruszyłam ramionami. — Jo, po prostu zadzwoń do niego i porozmawiaj szczerze.          Zrób to, inaczej ja do niego zadzwonię!
Blondynka pogroziła mi palcem, czym tylko rozśmieszyła mnie jeszcze bardziej. Przyznałam jej jednak w końcu rację. Moje obawy były irracjonalne, a odkładając to wszystko w czasie, komplikowałam sobie życie jeszcze bardziej. Wiedziałam jednak, że zanim zadzwonię do Walta, będę musiała kategorycznie zamknąć inną, wciąż otwartą sprawę.
Tak, mimo że ja nie chciałam mieć do czynienia z Peterem, jego plany najwyraźniej różniły się od moich, skoro cały czas gdzieś się pojawiał. Musiałam to po prostu zamknąć i zostawić za sobą. Definitywnie i raz na zawsze pozbyć się go z mojego życia.
Po trzecim drinku zdecydowałyśmy, że mamy już dosyć. Pożegnałyśmy się pod Talihiną – Hellen zamówiła taksówkę, zamiast wracać metrem, a ja z braku innej opcji po prostu przespacerowałam się na swoje osiedle. Zanim jednak przeszłam przez ulicę i weszłam do budynku, w którym znajdowało się moje mieszkanie, skręciłam do pizzerii Grega.
Mój przyjaciel najwyraźniej wrócił z urlopu, ponieważ stał za ladą i z uśmiechem opowiadał o czymś klientom. Porozmawialiśmy chwilę, podczas której nie mogłam nie zauważyć, że opalił się na brązowo (w przeciwieństwie do jego żony, która pomimo prawie tygodnia spędzonego w Hiszpanii, nadal była blada jak ściana) i przestał nadużywać żelu do włosów, przez co jego jasnobrązowa czupryna sterczała na wszystkie strony. Po pięciu minutach musiałam jednak zrezygnować z pogaduszek, ponieważ ruch w pizzerii był nadal spory i Greg musiał zająć się zamówieniami.
Gdybym miała opisać Grega jednym słowem, byłoby to zrównoważony. On nigdy nie pakował się w coś niepewnego i skomplikowanego. Miły, sympatyczny i przewidywalny do bólu, co z jednej strony nie zawsze wszystkim odpowiadało, z drugiej było jego zdecydowanym atutem. Bo zawsze można było na niego liczyć.
Między innymi wtedy, gdy wieczorem odwiedza cię niespodziewanie pijany Peter i nie poradzisz sobie z nim sama.
— Za chwilę będę! — usłyszałam głos Grega w słuchawce, kiedy wytłumaczyłam mu zaistniałą sytuację. Peter w tym czasie zaczął chrapać.
Wspaniale!
W oczekiwaniu na ratunek zastanawiałam się, co ten idiota chciał osiągnąć, przychodząc do mnie kompletnie pijany. No tak, skoro jest idiotą, na pewno w ogóle tego nie przemyślał. Nie miałam zamiaru otwierać drzwi do swojego mieszkania, zresztą Peter skutecznie mi to utrudniał. Trochę obawiałam się, że mógłby wykorzystać ten moment i po prostu bezczelnie wejść do środka. Lub wpełznąć, w końcu był padalcem.
W gruncie rzeczy, kiedy tak leżał na podłodze, trochę go przypominał. Co ja w nim widziałam?
— Cholera, tego się nie spodziewałem.
Greg wyrwał mnie z zamyślenia. Odwróciłam się w jego stronę, robiąc kwaśną minę.
— Sylvia wspominała mi, że jest w kiepskim stanie ostatnio, bo nie chcesz z nim rozmawiać, a podobno ta cała sytuacja na weselu to nieporozumienie… — Posłał mi porozumiewawcze spojrzenie. — W co szczerze mówiąc, nie wierzę, nawiasem mówiąc, ale to już jest wyższy poziom.
Greg założył ręce na piersi, stanął obok mnie i podobnie jak ja szturchnął Petera czubkiem buta. Jego trampek w odróżnieniu od mojej szpilki nie zrobił jednak na Atkinsie żadnego wrażenia.
— Pomyślałam, że może zniesiemy go na dół i zamówimy taksówkę, ale on się w ogóle nie rusza, więc będzie ciężko.
— Zwłaszcza, że to spory koleś…
Nawet nie chciałam myśleć, ile on waży.
— Ty i chłopacy z pizzerii sobie z nim raczej poradzicie, co?
— Dziś jestem tylko z Alice i Margaret, Jo. Myślałam, że zauważyłaś, kiedy wpadłaś wcześniej.
Greg rzucił mi spojrzenie z rodzaju „Nie poproszę Margaret o dźwiganie pijanego faceta, nawet jeśli ma posturę sporego mężczyzny”.
— Może zadzwoń po straż miejską? — zaproponował, a ja kategorycznie pokręciłam głową. Co jak co, ale to trochę zbyt radykalne, nawet dla takiego nieznającego przyzwoitości padalca jak Peter. Do tego musiałabym tłumaczyć, co robi konkretnie pod moimi drzwiami, mogłoby się wydać, że tak naprawdę go znam i byłoby jeszcze gorzej. Chociaż kuszące wydało mi się skłamanie, że mnie prześladuje, wiedziałam, że nie zrobiłabym tego.
Przez chwilę patrzyłam na niego z zastanowieniem, podczas gdy Greg próbował go podnieść, bezskutecznie, po czym podjęłam decyzję.
— Wiesz, co? Zostaw go.
Mój przyjaciel rzucił mi pytające spojrzenie.
— Niech tutaj leży. Jeśli sąsiedzi się zaniepokoją, zadzwonią po odpowiednie służby. Jeśli w nocy się obudzi i zacznie walić w moje drzwi lub zrobi coś równie idiotycznego, sama zadzwonię po policję. A jeśli wytrzeźwieje do rana na mojej wycieraczce, to po prostu z nim porozmawiam. I tak muszę.
Ostatnie zdanie powiedziałam bardziej do siebie niż w poczuciu wytłumaczenia się przed Gregiem. Ten zresztą odparł tylko: „Jak chcesz” i zapewniając mnie, że mogę do niego zadzwonić w razie czego, życzył powodzenia i wrócił do pizzerii.
Ja z kolei stałam na korytarzu jeszcze przez kilka minut, rzucając pogardę w stronę Petera, a gdy upewniłam się, że nadal śpi jak zabity, ostrożnie przeszłam nad nim i weszłam do swojego mieszkania. Upewniwszy się, że zamknęłam za sobą drzwi na wszystkie spusty, westchnęłam głęboko i skierowałam się prosto do łazienki.
Czekał mnie ciężki poranek, jeśli oczywiście zastanę Petera pod swoimi drzwiami, a nawet jeśli nie, i tak musiałam z nim w końcu porozmawiać. Im szybciej, tym lepiej.
Obyś miał ogromnego kaca, kiedy w końcu oprzytomniejesz.

sobota, 1 kwietnia 2017

7. Komplikacje

Hej! 
Wiem, że prawie nikt tutaj już nie zagląda, ale zdecydowałam, że nadal będę tutaj publikować, mimo że tak naprawdę wolę Wattpada. 

— Jo, jak dobrze, że cię tu złapałam! Szukam cię cały dzień. Musimy porozmawiać o Peterze!
Siedziałam właśnie w knajpce Grega, przygotowując się do pochłonięcia w całości dużej pizzy w pojedynkę, kiedy do środka niczym tornado wpadła Sylvia.
Świeża małżonka mojego przyjaciela należała do tego typu osób, które uwielbiają być w centrum uwagi, dlatego gdy tylko weszła do środka, od razu zaczęła mówić podniesionym głosem. To właśnie ona była gwiazdą w ich związku, wszędzie jej było pełno i miała zawsze ogrom pomysłów i energii. Ładna, zgrabna brunetka o charakterystycznym, głośnym śmiechu, który czasem przyprawiał mnie o dreszcze. W gruncie rzeczy była kompletnym przeciwieństwem Grega, spokojnego, sympatycznego faceta, który na wszystko zawsze miał czas. Sylvia była wulkanem energii. Pracowała jako asystentka w gabinecie stomatologicznym i to właśnie tam poznała Petera, uznając go za świetną partię dla mnie… I teraz właśnie chciała o nim rozmawiać. Teraz, kiedy miałam delektować się wspaniałą pizzą!
Rzuciłam jej spojrzenie pełne pogardy znad talerza. Zignorowała to jednak, rozsiadła się obok mnie i rozpoczęła swój monolog. Zastanawiałam się przez chwilę, czy nie wetknąć jej kawałka mojego obiadu w usta, żeby się przymknęła, ale doszłam do wniosku, że to byłaby profanacja. Poza tym Sylvia nie jadła glutenu. Cóż za ironia, prawda? Być żoną właściciela pizzerii i nie jeść pizzy. Pff!
Bo widzisz… Ja po prostu uwielbiam pizzę.
Mogłabym ją jeść codziennie, naprawdę liczba kalorii nie ma żadnego znaczenia. W końcu nie po to tyle ćwiczę, żeby sobie odmawiać jednej, wspaniałej przyjemności. Zaraz, moment… To przecież wcale nie jest mój główny cel… No dobra, nieważne. Kto by się przejmował ćwiczeniami, mając przed sobą talerz pięknie pachnącej pizzy?
Kiedy byłam mała, miałam pewien rodzaj niepisanej umowy z tatą. Moja mama od czasu do czasu pracowała w weekendy, wykładając w wieczorowej szkole, więc gdy jej nie było, wszystkie obowiązki spadały na ojca. Ponieważ nigdy nie był najlepszym kucharzem (naprawdę, jedyne dobre danie, które potrafił przyrządzić, to jajecznica), zazwyczaj zabierał mnie do jakiejś knajpki lub restauracji. Przez dwa dni w miesiącu mogłam zamówić, co tylko chciałam, a ojciec zazwyczaj mówił mamie, że jedliśmy sałatkę z kurczakiem lub coś innego, byle brzmiało zdrowo i odpowiednio dla sześcioletniej dziewczynki. Pamiętam, że w jedno miejsce ojciec zabierał mnie dosyć często. Pracowała tam przemiła pani z burzą rudych loków na głowie. Miała mnóstwo piegów na nosie i zawsze uśmiechała się od ucha do ucha. Kiedy tylko wchodziliśmy z tatą do środka, witała nas wesoło i prowadziła do „naszego” stolika. Co prawda pizza z tej konkretnej knajpki nie należała do najlepszych, jednak była pierwszą, jaką kiedykolwiek jadłam i po prostu już zawsze porównywałam każdą kolejną do tej pierwszej. No i już zawsze kojarzyła mi się z rudowłosą kelnerką.
Pizzeria Grega była moją ulubioną, ale nie dlatego, że należała do mojego najlepszego przyjaciela. Była moją ulubioną, bo wystarczyło, że wyszłam z bloku, przeszłam kilka kroków i znajdowałam się na miejscu. Kiedy weszłam tutaj pierwszy raz, nie powiedziałabym nigdy, że znajdę tak pyszną pizzę. I najlepszego przyjaciela.
Wnętrze nie wyróżniało się niczym specjalnym. Wyglądało jak kolejna mała knajpka z dobrą atmosferą i jedzeniem. W godzinach szczytu nie mieściło się tutaj wiele osób, ale zdarzało się, że przed wejściem tworzyła się niewielka kolejka oczekujących na wolny stolik. Poza Gregiem pracowało tutaj jeszcze dwóch kucharzy i kilku kelnerów lub kelnerek zmieniających się co jakiś czas. Kiedy przyszłam dziś w porze lunchu, Grega jeszcze nie było, więc podejrzewałam, że jeszcze nie wrócili z Sylvią z urlopu, jednak srogo się pomyliłam. Ujrzawszy Sylvię, wchodzącą do środka, wiedziałam, że nie mogę spodziewać się zwyczajnej, spokojnej i przypadkowej rozmowy.
— Słuchaj, wszystko się strasznie skomplikowało — zaczęła, uwalniając się z cienkiego płaszcza. Na zewnątrz padało od kilku godzin, co zwiastowało definitywny koniec lata. Nie zdążyłam nawet zareagować, gdy kontynuowała. — Na początku myślałam, że Peter jest zwyczajnym palantem. Nawet nie wiesz, jak się zdenerwowałam. W końcu to ja was poznałam! Ale na szczęście to nie tak. To znaczy, ta sytuacja wcale nie jest komfortowa, wiem, ale.. Jo, to, co wydarzyło się na weselu, to okropna pomyłka!
Uniosłam brwi w powątpiewaniu. Doskonale wiedziałam, o co jej chodzi.
— Tak, masz rację, to była moja największa pomyłka, że w ogóle zaczęłam się z nim spotykać.
— Nie, kochana, to nie tak! — przerwała mi nagle, chwytając mnie za rękę.
Nigdy nie przepadałam za tym, kiedy ludzie zwracali się do mnie per „kochana, skarbie, kwiatuszku” lub innymi określeniami, które sprawiały, że sprowadzało się rozmówcę do poziomu głupiutkiego niedojrzałego człowieka, który nic nie rozumie. Na domiar złego Sylvia prawie krzyczała, a w pizzerii zrobiło się tłoczno, więc ludzie ze stolików obok zaczęli się nam przyglądać. Dlatego w tamtym momencie Sylvia zaczęła mnie mocno irytować.
— Sylvia, proszę cię, ten temat jest dla mnie zamknięty. Nie chcę więcej wracać do Petera.
Powiedziałam to na tyle stanowczo, że żona mojego przyjaciela w końcu się przymknęła. Patrzyła na mnie przez chwilę z zamyśloną miną, po czym spojrzała gdzieś w bok i milczała. Stwierdziłam, że to znak jej kapitulacji, więc zabrałam się za jedzenie pizzy. Nic bardziej mylnego, zdążyłam tylko ugryźć kawałek ciasta, kiedy ta znów się odezwała.
— Wiesz, co? Rozumiem cię, masz absolutną rację. Gdyby coś takiego przydarzyło się mnie, też nie chciałabym więcej widzieć na oczy takiego faceta, tym bardziej słuchać o nim.
Nie wiem, czy liczyła na to, czy jej przytaknę, czy nie. Ciężko było rozgryźć jej zamyśloną minę. Wpatrywała się gdzieś w okno poza moim ramieniem i wyrzucała z siebie słowa, jakby nagle dostała konkretnego olśnienia. W każdym razie skutecznie psuła mi apetyt. Przełknęłam spokojnie ugryziony kawałek pizzy i czekałam na kontynuację.
— To moja wina — oznajmiła nagle, wzdychając głęboko. — Nigdy jeszcze się nie pomyliłam w swoich osądach. Mam taki radar po prostu i ludzie nie potrafią ukryć przede mną swoich intencji.
— Jasne, Sylvia, jasne.
Ledwo powstrzymałam się przed ironicznym prychnięciem. Nie wiem, na ile była przekonana o swojej nieomylności, ale do tej pory zdążyłam się przekonać, że Sylvia uwielbiała, kiedy miała rację i zazwyczaj nie przyjmowała do świadomości, że może być inaczej.
— Nie, mówię serio, Jo, naprawdę. Myślałam, że znam swoją przyjaciółkę na tyle, żeby wiedzieć, że nie zachowa się tak, jak się zachowała…
— Twoją przyjaciółkę?
Przez chwilę nie rozumiałam, do czego Sylvia zmierza, ale wtedy przypomniałam sobie o żałosnej wymówce Petera. Zaraz, jak jej było na imię? Nathalie? No tak, według niego to właśnie ona się wtedy na niego rzuciła, a nie on na nią. Jasne, już w to wierzyłam.
— To wszystko wina Nathalie. Rozmawiałam z nią wczoraj i przyznała się, że za dużo wypiła. Co prawda jest jej strasznie przykro, że doprowadziła do takiej sytuacji, ale szczerze mówiąc, ciężko mi jest jej wybaczyć. W końcu to ona rzuciła się na Petera, mimo że on nie był zainteresowany…
— Moment, poczekaj — przerwałam jej monolog, czując, że zmierza w stronę, w którą nie chciałam, żeby zmierzał. — Nie musisz go bronić i wplątywać w to swojej przyjaciółki, naprawdę. Między mną i Peterem wszystko skończone. Koniec tematu.
Starałam się brzmieć stanowczo, ale moja pewność siebie dziwnie zmalała. Czy to, co mówiła Sylvia, mogło być prawdą? Zasiała we mnie niepewność. Jeszcze tydzień temu posądzałam ją o to, że chciała mnie upokorzyć, swatając mnie z ewidentnym kobieciarzem, który nie potrafi utrzymać na sobie spodni przy pierwszej lepszej okazji. A teraz siedziała przede mną i próbowała mnie przekonać, że Peter jest niewinny, podczas gdy to wszystko to jedna wielka pomyłka, która wyniknęła z winy jej pijanej i nie potrafiącej zapanować nad sobą przyjaciółki.
Nie wiem dlaczego, ale w pewnym momencie pomyślałam, że coś może w tym być. Rozsądek podpowiadał mi, że istniało takie prawdopodobieństwo. Było niewielkie i nie chciało mi się w nie wierzyć, ale istniało. Z drugiej strony może to była kontynuacja jej chytrego planu, by uprzykrzyć mi życie? W końcu nie należałyśmy do grona najlepszych przyjaciółek. Nie, nic z tego nie miało sensu. Nikt normalny nie wpadłby na taki pokręcony plan. Sylvia nie należała do najmilszych osób, ale była na pewno normalna.
Ale wtedy to znaczyłoby, że…
— Peter naprawdę nic nie zrobił, Jo, proszę cię, uwierz mi — powiedziała z miną skrzywdzonego szczeniaczka. Ugh, nienawidziłam, kiedy ludzie to robili!
— Sylvia… — zaczęłam, w zasadzie nie wiedząc, co chcę dalej powiedzieć.
— Słuchaj, on się strasznie tym wszystkim załamał. Wziął urlop, jest w kompletnej rozsypce, bo nie może się z tobą skontaktować i…
— Błagam! — Przerwałam jej któryś raz z kolei. Nie chciałam tego słuchać, tego było po prostu za wiele. Sylvia wydawała się jednak święcie przekonana o jego niewinności. — Powtórzę to kolejny raz. Nie chcę więcej słyszeć o Peterze i proszę, nie mów mi, jak bardzo cierpi.
Rzuciłam jej wymowne spojrzenie. Sylvia pokiwała głową.
— Dobrze, przepraszam. Rozumiem cię doskonale — odparła, spokojnie kiwając głową. — Tak jak mówiłam, na twoim miejscu też bym się w taki sposób zachowała. Chciałabym cię tylko prosić o jedno. Jeśli chociaż jakaś niewielka część ciebie dopuszcza możliwość, że Peter niczego złego nie zrobił i to wszystko to jedna wielka pomyłka, proszę, przemyśl to wszystko, co ode mnie usłyszałaś.
— Okej — powiedziałam tylko, mając nadzieję, że im szybciej się zgodzę, tym Sylvia prędzej zniknie mi z oczu.
— Jo, jeszcze jedno.
Wstała z krzesła i zaczęła zakładać płaszcz, przygotowując się do wyjścia. Kiedy poprawiła włosy i zarzuciła torebkę na ramię, podeszła do mnie i spojrzała na mnie poważnie.
— Nie trać okazji na coś wspaniałego przez kobiecą dumę. Zaufaj intuicji.
Skrzywiłam się nieco, słysząc te słowa. Sylvia mówiła tak, jakby znała mnie doskonale, a wiedziałam, że tak nie było. Brzmiało to trochę, jak gdyby była święcie przekonana o swojej racji.
Nie mogłam przecież nagle jej uwierzyć i przyjąć tę wersję wydarzeń!
Kiedy wyszła, siedziałam przez chwilę rozbita, nie wiedząc w zasadzie, co mam myśleć. Według tego, co powiedziała – a co miało być prawdą – Peter wcale nie zdradził mnie z Nathalie. To jej wspaniała przyjaciółka doprowadziła do sytuacji, której byłam świadkiem w damskiej łazience. Czy mogłam jednak mieć przywidzenia i źle zinterpretować to, co wtedy widziałam? Próbowałam przywołać w pamięci ten obraz, co nie było trudne, jednak nie wiedziałam, czy mogę ufać swojemu umysłowi.
Okej, podsumujmy fakty. Przyjmijmy, że Peter jest niewinny. Według Sylvii cierpi po naszym rozstaniu, więc pewnie mu zależało. Dałam mu kosza, wyśmiewając jego durne wymówki. Ruszyłam dalej i pogodziłam się z tym, że jest kolejną porażką w moim życiu uczuciowym. On rozpacza, ja radzę sobie dalej.
Co jeśli to prawda?
Czy istniała jakaś szansa?
Co z Waltem, Jo?
Czy to w ogóle ma jakiekolwiek znaczenie?

Westchnęłam ciężko, pochylając się nad talerzem zimnej i niedokończonej pizzy. Wszystkie te pytania sprawiały, że zaczynała mnie boleć głowa. Wiedziałam, że to nie zwiastowało nic dobrego. Czy Sylvia mówiła prawdę, czy nie, zepsuła mi lunch i humor do końca dnia, ba, znając siebie, ta rozmowa będzie się za mną ciągnąć przez kilka dobrych dni. Czułam, że muszę to wszystko jakoś odreagować. Wyjście było jedno – muszę to wszystko po prostu wybiegać…

obserwują