niedziela, 21 maja 2017

11. Kawa, analizowanie i... rybki?

Obudziły mnie promienie słońca. Zawsze zaciągałam zasłony, zanim kładłam się spać. Nie cierpiałam, kiedy jasność poranka dostawała się do środka i przeszkadzała mi w drzemaniu. Wczorajszego wieczoru musiałam być tak zmęczona, że zapomniałam zasłonić okien.
Wstałam w niezbyt dobrym humorze. Moja randka z Waltem była tego bezpośrednią przyczyną, poza tym wiedziałam, co mnie czeka dzisiejszego popołudnia – w końcu była sobota, a to oznaczało zaręczyny mojej kuzynki i rodzinny spęd. Czułam się pełna energii na samą myśl o tym wszystkim, jeśli rozumiesz ironię...
Może to kwestia bałaganu w mojej głowie i skomplikowanych sytuacji, do których sama doprowadziłam, a może po prostu ładna pogoda, która mnie zirytowała... W każdym razie nie czułam ani trochę ochoty, żeby pojawiać się dzisiaj na zaręczynach. Zaskakujące, prawda? Powinnam w końcu przestać myśleć tylko o sobie i świętować rosnące uczucie pomiędzy kolejnymi członkami rodziny. Tak zawsze mówił mój ojciec, który uwielbiał wszelkie wesela i przyjęcia.
Byłam też zirytowana z jeszcze jednego powodu. Miałam nadzieję, że mimo wszystko Walt jakoś się ze mną skontaktuje i będzie próbował mi to wynagrodzić. Mój telefon jednak milczał jak zaklęty. Zero wiadomości, zero połączeń.
Ponieważ nie miałam pod ręką nikogo, kto mógłby mnie powstrzymać, zaczęłam wszystko analizować. Zupełnie, jakby mi było mało po wczorajszym wieczorze.
Może powinnam była schować dumę do kieszeni i odezwać się pierwsza. Wystukać na klawiaturze „Hej, może zostawimy za sobą wczorajszy nieudany wieczór i zaczniemy od nowa? Tym razem jednak musisz poświęcić mi całą swoją uwagę" i kilka zaczepnych uśmieszków. Tak, zdecydowanie, brzmiałoby to tak luźno i niezobowiązująco i nie miałam wątpliwości, że zachęciłoby każdego faceta. Każdego, owszem, ale czy zachęciłoby Walta?
Jednak mimo wszystko nie mogłam tego napisać. Po pierwsze przeczucie.
Cholerne przeczucie. Wtedy, przed weselem i teraz, kiedy w końcu zadzwoniłam do Walta. Próbowałam zadać sobie bardzo ważne pytanie – to przypadek czy tak właśnie miało być?
Widzisz, w mojej rodzinie od bardzo dawna istnieje pewne przekonanie, że od początku swojego życia kroczysz wyznaczoną ci przez los ścieżką, a wszystko, co ma się zdarzyć, jest zapisane i ustalone. Nie da się tego zmienić. Przynajmniej tak zawsze powtarzała moja matka. Wszelkie przeciwności losu przyjmowała ze spokojem i opanowaniem, ponieważ tak została wychowana – mimo że daleko jej było do tradycjonalistki i jej styl życia skłaniał się bardziej ku bezwyznaniowemu, gdzieś pomiędzy tym wszystkim wciąż miała w sobie przekonanie, że to jej przeznaczenie i nic na to nie poradzi. Poddawała się wszystkiemu, wierząc, że taka jest jej ścieżka. Z jednej strony mimowolnie poddawałam się temu samemu myśleniu, z drugiej mój umysł zaczynał się bronić.
Zrobiłam to, bo tak powinnam była zrobić czy dlatego że tego chciałam? Przecież wcale nie czułam się aż tak podekscytowana, jak powinnam. A może mi się wydawało? Dlaczego los miałby być tak okrutny w stosunku do kogokolwiek.
Po drugie, zdarza się, prawda? Nie żyjemy w jakiejś utopijnej bajcie i życie nie układa się zawsze tak, jakbyśmy tego chcieli. To, że spędziliśmy wspaniałą noc, nie oznacza, że uda nam się stworzyć jakąś relację. Mogłam po prostu nie dzwonić, ale z drugiej strony nigdy bym się nie przekonała, że nic z tego nie wyjdzie.
Westchnęłam zrezygnowana.
Niechętnie zwlekłam się z łóżka i ruszyłam w stronę kuchni, by dzień zacząć od mocnej, czarnej kawy, która na pewno poprawi mi humor. A jeśli nie, to chociaż postawi na nogi. Spojrzałam na laptopa leżącego na stole i poczułam jeden z tych impulsów, które skłaniają cię do zrobienia czegoś, co wiesz, że nie jest dobre.
Stwierdziłam jednak, że pieprzę to wszystko. Wiedziałam, że nie mogę tak po prostu zostawić za sobą tematu Walta. Wczorajsza randka była jedną z bardziej rozczarowujących randek w moim życiu, mimo wszystko zwyczajnie byłam pewna, że to nie może być koniec.
Otworzyłam laptopa i wpatrzyłam się w ekran. Przez chwilę zastanawiałam się, co na moim miejscu zrobiłaby Hellen. Cóż, odpowiedź była prosta. Moja przyjaciółka już dawno zrobiłaby niezbędny research. Nie wahając się więc ani chwili dłużej, otworzyłam przeglądarkę i wstukałam adres.
Najprostsze, co mogłam zrobić w tej chwili, to wpisać Walta w wyszukiwarkę. Nie podejrzewałam ani przez moment, że mogłabym nie znaleźć żadnych wyników, w końcu był głównym bohaterem ostatniego numeru Forbesa. Takim sposobem znalazłam mnóstwo niedawno opublikowanych artykułów opisujących mniej więcej to samo, co najważniejszy punkt w Forbesie. Walter Buchanan najwyraźniej był właśnie gorącym tematem w świecie finansów i korporacji. Znalazłam też kilka informacji na temat jego wykształcenia, między innymi to, że ukończył prawo na Harvardzie i to wszystko. Nic więcej. Nic, co mogłoby sprawić, że chociaż trochę zrozumiałabym jego zachowanie. Lub czegoś, co przekonałoby mnie, żebym dała sobie spokój.
Nie zamierzałam jednak bawić się w detektywa i ograniczyłam się po prostu do sprawdzenia najpopularniejszych portali społecznościowych. Tutaj z kolei pojawiał się problem, ponieważ na prawie wszystkich platformach wyszukiwarki wyrzucały mi całe okrągłe, tłuste zero wyników. Oprócz Facebooka.
Nie byłam jednak pewna, czy to na pewno ten Walter Buchanan, którego szukam, ponieważ jego profil był kompletnie ukryty oprócz miejsca zamieszkania – Londyn. Nic, nawet skrawka zdjęcia.
Nie wiem, czego tak naprawdę oczekiwałam, ale miałam nadzieję, że chociaż będę w stanie podjąć ostateczną decyzję. Tymczasem najwyraźniej musiałam to wszystko po prostu zostawić tak, jak było.
Znów westchnęłam ciężko, po czym po prostu dałam sobie spokój z uporczywym wpatrywaniem się w brak zdjęcia profilowego na stronie jakiegoś Waltera Buchanana i odświeżyłam stronę.
Nie zaglądałam często na Facebooka, dlatego też, kiedy zauważyłam, że mam kilkanaście nieodebranych wiadomości, szybko przejrzałam je wzrokiem.
Oczywiście kompletnie zapomniałam, że nie wyrzuciłam ze znajomych Petera, dlatego mógł sobie bezkarnie wysyłać na moją skrzynkę miliony wiadomości. Z drugiej strony, jakie to miało znaczenie? Wzruszyłam tylko ramionami i zignorowałam jego desperackie próby skontaktowania się ze mną.
Zjechałam niżej i serce zabiło mi szybciej na widok wiadomości od mojego agenta, Donala Flanagana. Co prawda Don zawsze powtarzał, że nie wierzy w wiadomości i gdy miał coś komuś przekazać, po prostu dzwonił, jednak zawsze mógł zmienić zdanie, prawda? Prawie dostając palpitacji serca z ekscytacji, w końcu może dostałam jakieś zlecenie, kliknęłam na jego nazwisko w skrzynce... i się rozczarowałam.
„Hej, mam dla ciebie super kod do sklepu XXGalXX, kliknij w link, a nie pożałujesz..."
Wirus. No tak. Czego ja się spodziewałam?
Na pewno nie kolejnej sesji, w końcu jesteś już na to za stara, co nie?
Reszta wiadomości wyglądała standardowo – zaproszenia na imprezy, premiery i urodziny znajomych. Od czasu do czasu się na nich pojawiałam, teraz jednak nie miałam na to najmniejszej ochoty.
Zamierzałam właśnie zamknąć laptopa, kiedy usłyszałam dzwonek telefonu. Dzwoniła Hellen.
— Dlaczego jesteś dostępna na Facebooku i odbierasz ode mnie telefon? — zapytała na wstępie. A więc to był test.
— Ech...
— Co to za „ech"?! Nie powinnaś właśnie wylegiwać się w pościeli Pana Wspaniałego?
Gdy spotkałam się z Hellen w trakcie lunchu w środę, zdążyłyśmy jedynie omówić warunki umowy i sprawy związane z  nową posadą, ponieważ moja przyjaciółka jak zwykle była niesamowicie zapracowana. Wspomniałam jej jednak, prawie że mimochodem, że spotykam się z Waltem w piątek, bo nie mogłam się powstrzymać. Hellen podekscytowała się tak mocno, że teraz zapewne myślała, że leżę gdzieś w jego łóżku, bo to był według niej jedyny możliwy scenariusz na zakończenie randki.
Kiedy opowiedziałam Hellen o wszystkim, co się wydarzyło wczoraj, przez chwilę milczała.
— Co za... dupek. Rzucam na niego pogardę — powiedziała w końcu. — Na twoim miejscu, Jo, powiedziałabym mu kilka miłych rzeczy, zanim bym wyszła. I weź sobie teraz takiego Petera, który jest super nachalny, a takiego Walta, który cię ignoruje. Faceci! Dlatego właśnie jestem sama, wiesz?
— Wiem, H — mruknęłam do słuchawki, wzdychając ciężko. W gruncie rzeczy do końca nie wiedziała, dlaczego w zasadzie Hellen jest singielką. — Na razie po prostu zostawię ten temat i tyle.
— Może chcesz się trochę dziś rozerwać? Spotkamy się wieczorem na drinku?
— Nie dam rady, idę na przyjęcie zaręczynowe mojej kuzynki.
— O, może znajdą dla ciebie jakiegoś przystojnego kandydata?
— Ha, ha, bardzo śmieszne, Hellen.
Gdy moja przyjaciółka w końcu przestała się ze mnie śmiać i życzyła mi powodzenia na rodzinnym spędzie, pożegnałyśmy się. W tym momencie też zdałam sobie sprawę, że nadal nie zrobiłam sobie kawy. Zamknęłam laptopa, odłożyłam telefon i podeszłam do ekspresu.
Miałam kilka godzin na przygotowania do uroczystości, chociaż w gruncie rzeczy nie planowałam robić się na bóstwo. Nie pomyśl sobie, że zaręczyny mojej kuzynki były dla mnie wyjątkową okazją. Owszem, indyjskie zaręczyny miały w sobie coś wystawnego i tradycyjnego, co wymagało odpowiednich przygotowań, jednak dla mnie słowo „tradycja" było po prostu płynne. Dla mojej matki zresztą też, dlatego nie rozumiałam do końca, dlaczego zdecydowano, że zaręczyny Nadii i Adiego odbędą się właśnie w jej mieszkaniu. Może moja matka na starość bardziej przychylała się rodzinnym zwyczajom? Któż ją tam wiedział.
Zupełnie jakbym potrafiła wywoływać ludzi telepatycznie, właśnie w tym momencie zadzwoniła moja matka.
— Kochanie, czy wiesz, gdzie są białe lampki z zeszłego roku? — Żadnego „Cześć", „Jak się masz?", „Nie obudziłam cię?", tylko od razu przeszła do sedna. Cała Lilibeth. Z jednej strony dobrze, przynajmniej wiadomo było od razu, o co chodzi. Z drugiej, miło by było, gdyby jednak się ze mną przywitała, w końcu to moja własna matka, prawda?
— Cześć, mamo. Dopiero wstałam, dzięki, że zapytałaś — odpowiedziałam, uśmiechając się do siebie kwaśno. Ta kobieta nie rozumiała jednak aluzji.
— Josie, nie wygłupiaj się, pytam poważnie! — krzyknęła w słuchawkę.
Mogłabym sobie dać coś uciąć, że właśnie w tym momencie stała na rozkładanej drabinie i podczas gdy jedną ręką trzymała telefon, drugą grzebała w najwyższej szafce w holu swojego mieszkania, nie przejmując się kompletnie tym, że może spaść z drabiny i coś sobie połamać.
— Nie mam pojęcia, o jakich lampkach mówisz — odparłam zgodnie z prawdą.
Widzisz, moja matka miała wiele dziwnych zwyczajów, jednym z nich było dzwonienie do mnie i pytanie, gdzie może znaleźć swoje rzeczy, mimo że ja ich nigdy (lub prawie nigdy) nie widziałam i nie dotykałam. Wspominałam już, że była ekscentryczna, prawda?
— Białe lampki, na choinkę. Nadia chciała podświetlaną altanę w moim ogródku.
Prawie prychnęłam ze śmiechu. Ostatnim razem, gdy byłam w „ogródku" mojej matki, czyli dwa miesiące temu, pomagałam jej tam sprzątać. Wyobraź sobie, że pewnego razu sąsiedzi poskarżyli się na rozrastający się bluszcz. Chcieli, żeby koniecznie z nim coś zrobić, bo ciągle odbijał w ich stronę. Matka oczywiście zaprzeczyła, jakoby w jej ogrodzie rósł jakikolwiek bluszcz. W końcu to był naprawdę mały kawałek ziemi za domem, mieściła się tam tylko drewniana altana, pod którą można było postawić stół i krzesła na około dwanaście osób, i zajmowała ona większość zatrawionej części.
Oczywiście okazało się, że bluszcz rzeczywiście tam rósł, nie było go po prostu widać, ponieważ matka posadziła go za altaną. Chociaż „posadziła" to za dużo powiedziane. Ona miała zamiar posadzić bluszcze, po prostu o nich zapomniała – zostawiła sadzonki za altaną i tam żyły sobie własnym życiem przez cały rok, dopóki zaniepokojeni sąsiedzi nie dali znać...
— Mamo, nie wiem, gdzie są białe lampki na choinkę — mruknęłam w końcu, starając się nie wdawać w dalszą dyskusję. Gdybym zapytała o podświetlaną altanę, matka na pewno zaczęłaby paplać.
— Och, szkoda, myślałam, że może będziesz wiedziała. — Przejechałam ręką po twarzy. Niby skąd, mamo? Niby skąd?!
Zamiast jednak zaczynać kłótnię z własną rodzicielką, przytaknęłam tylko.
— Josie, kochanie, a może przy okazji byś zajechała do sklepu i kupiła te lampki? Takie duże, okrągłe, wiesz, o jakie mi chodzi? — wypaliła nagle matka, czym doprowadziła mnie prawie do irytacji.
Wdech i wydech, Jo, wdech i wydech.
— Mamo, jest sierpień. Gdzie znajdę lampki choinkowe? — zapytałam przez zaciśnięte zęby, starając się naprawdę trzymać nerwy na wodzy.
— Oj, nie wiem, skarbie, myślałam, że może gdzieś znajdziesz.
— Chcesz coś jeszcze czy dzwonisz tak rano tylko, żeby zapytać mnie o lampki? — spytałam, w końcu tracąc cierpliwość. Jak już mówiłam, moja mama nie łapała aluzji.
— Tak sobie myślałam właśnie, Jo... — Podejrzane. Nigdy nie zwracała się do mnie „Jo". — Wyjeżdżam w poniedziałek do Barcelony na dwa tygodnie, na wystawę, i zastanawiałam się, czy nie mogłabyś popilnować mojego mieszkania, nakarmić rybki, podlać kwiaty, wiesz, nic skomplikowanego, ale najlepiej jakbyś zamieszkała tutaj, bo sama wiesz, że codzienne dojazdy będą męczące.
Aha. Wszystko jasne. Więc wcale nie zadzwoniła, żeby zapytać o lampki choinkowe.
— Mamo, przecież ty nie masz rybek — powiedziałam, nie rozumiejąc kompletnie, czego ona ode mnie oczekiwała.
Wprowadzić się do niej na dwa tygodnie? Wcześniej zdarzało jej się czasem wyjeżdżać i nikt do tej pory nie musiał się opiekować jej mieszkaniem, mimo że owszem, jej kolekcja roślin doniczkowych była dosyć spora, ale błagam, przeżyłyby dwa tygodnie bez podlewania!
— Josie, głuptasie, oczywiście, że mam.
Co ona wygadywała?
— Mamo, jeszcze tydzień temu nie miałaś rybek — odparłam z pretensją w głosie.
Trochę nie wierzyłam w to, że właśnie prowadziłam z matką rozmowę na temat rybek, bo w gruncie rzeczy powinnam była zapytać o prawdziwy powód, dla którego miałabym się wprowadzić do jej mieszkania.
— Racja, racja. Kupiłam je dopiero w poniedziałek. Wyobraź sobie, że przemiły pan w sklepie namówił mnie na cały zestaw. Są śliczne, żółte, fioletowe, a jedna nawet ma kolce. — Brzmiała, jakby była przeogromnie zachwycona.
A więc naprawdę rozmawiałam z matką o rybkach. Czego jeszcze nie wiedziałam o kobiecie, która mnie urodziła i wychowała? Może tak naprawdę nie wyjeżdżała na wystawę w Barcelonie, tylko leciała na urlop z tajemniczym kochankiem, którym przypadkiem był przemiły pan ze sklepu z rybkami akwariowymi?
Proszę bardzo, dziesięć minut rozmowy telefonicznej z moją matką, a ja już traciłam głowę.
— Mamo, wyjaśnisz mi, o co tak naprawdę chodzi? — zapytałam w końcu.
— Josie, przecież ci mówię, trzeba codziennie karmić rybki. Nie musisz się wprowadzać, jak nie chcesz, ale miło by było, gdybyś jako moja jedyna córka trochę mi pomogła, bo nie chciałabym, żeby te biedne stworzonka zdechły z głodu.
No tak, nie ma to jak wywołać we mnie poczucie winy, żeby wymusić zgodę. Nie mogłam jej przecież teraz odmówić, prawda? Gdybym to zrobiła, na pewno w trakcie przyjęcia zaręczynowego wypominałaby mi to na każdym kroku. Nie wiem, dlaczego od początku się nie zgodziłam, byle dała mi spokój. Musiałam drążyć temat, ech, głupia Jo...
— Dobrze, mamo, popilnuję ci rybek, kwiatów i domu, niech ci będzie.
— Och, Josie, to cudownie! Widzimy się na przyjęciu, pa, pa!
Usłyszałam jeszcze, jak mówi coś pod nosem, ale słowa te chyba nie były przeznaczone dla mnie, bo nie zrozumiałam ani jednego z nich.
Nie miałam najmniejszego zamiaru zastanawiać się w tym momencie nad tym szalonym pomysłem zakupu rybek, w końcu można to było łatwo wyjaśnić na przykład kryzysem wieku średniego, ponieważ nadal byłam w piżamie, a zaczynało mi burczeć w brzuchu. I nadal nie napiłam się kawy! Postanowiłam po prostu zignorować dziwactwa matki i zająć się przygotowaniami do popołudniowej imprezy. W końcu, co innego mi jeszcze pozostało?

niedziela, 14 maja 2017

10. Pękająca bańka mydlana

 Mam wrażenie, że mnie znienawidzicie za to, co zrobiłam, ale wierzcie, że to jeszcze nie wszystko :D wynagrodzę wam to małą niespodzianką-dodatkiem w części 13. 
Dodatkowo w zakładce Sweethearts znajdziecie taki mały challenge, który ostatnio zrobiłam w ramach rozwoju postaci. Może kogoś też to zainspiruje, polecam, fajna zabawa. 
Enjoy!


Wyobraź sobie idealne spotkanie.
Nie, nie chodzi mi o perfekcyjny wieczór, podczas którego facet zabiera cię do drogiego miejsca, obsypuje cię komplementami na lewo i prawo i generalnie traktuje cię jak księżniczkę, by na koniec wieczoru paść na kolana i oświadczyć, że za tobą szaleje. Chociaż, jeśli to dla ciebie ideał, to cóż, twoja sprawa.
Wyobraź sobie jednak, że to coś więcej. Poznajesz faceta, który ma to coś. Ten szczególny urok, sprawiający, że od czasu do czasu twoje serce niebezpiecznie przyspiesza. Przeżywasz coś, czego do tej pory nie dane ci było doświadczyć i kiedy myślisz, że tracisz to bezpowrotnie, los się do ciebie ponownie uśmiecha.
Nigdy jakoś szczególnie nie wierzyłam w przeznaczenie, ale w chwili, kiedy ponownie spotkałam Walta tamtego sobotniego popołudnia pomiędzy półkami z alkoholem w supermarkecie, nie mogłam nie wmówić sobie, że jest w tym coś więcej niż zwykły przypadek.
W każdym razie wyobraź sobie dalszy ciąg tej historii. Jest wręcz przewidywalny do bólu, prawda?
Spotykacie się w świetnej, eleganckiej restauracji. Kiedy odsuwa ci krzesło przy stoliku, wygląda genialnie w casualowej marynarce narzuconej na jasnoniebieską koszulę. Czujesz, że założenie obcisłej sukienki w kolorze butelkowej zieleni, która podkreśla twoje kształty, było strzałem w dziesiątkę. Rzuca ci przeciągłe spojrzenie z błyskiem w oku, zwiastujące coś więcej, mimo że tak naprawdę wiesz, że wszystko zależy od ciebie. Widzisz w jego spojrzeniu odzwierciedlenie wszystkiego, co kojarzy ci się nie tylko z intrygującą przygodą, ale zapowiedzią czegoś, co możesz naprawdę poczuć. Gdyby tego było za mało, dodaj jeszcze tajemniczą otoczkę i charakter, którego do końca nie możesz rozgryźć. Wiesz jednak, że po prostu musisz to zrobić.
Mieszanka idealna, przynajmniej dla mnie.
Na rozgrzewkę zamawia dla was wino w taki sposób, w jaki robią to dżentelmeni w klasycznych, czarno-białych filmach. Porozumiewa się z kelnerem – akurat obsługuje was niski, krępej budowy Włoch o imieniu Marco – w języku, którego kompletnie nie znasz, jednak ani trochę ci to nie przeszkadza, bo uważasz, że to cholernie atrakcyjne. Kiedy kelner zjawia się ponownie ze schłodzoną butelką wykwintnego trunku, nie zastanawiasz się nawet przez moment, czy szminka w intensywnym kolorze, którą wybrałaś na ten wieczór, wytrzyma próbę jedzenia i picia. To po prostu nie ma żadnego znaczenia, ponieważ zatracasz się nagle w porywającej rozmowie.
Myślisz sobie: „Rany, to jest właśnie to. Mogę z nim rozmawiać nawet o pogodzie i ani przez chwilę nie będę się nudzić".
Siedzisz więc naprzeciwko, wpatrujesz się w jego oczy, które błyszczą i myślisz, jakie masz szczęście, że to spojrzenie jest przeznaczone tylko i wyłącznie dla ciebie.
A teraz wyobraź sobie, że nic z tego nie miało miejsca. Tak, wszystko to sobie zmyśliłam, ponieważ rzeczywistość wyglądała zupełnie inaczej. Nie wymieniliśmy porywających zdań, w gruncie rzeczy prawie w ogóle ze sobą nie rozmawialiśmy. Na domiar złego padał deszcz i zanim weszłam do środka, trochę zmokłam i moja nieziemska sukienka wcale nie wyglądała już tak nieziemsko.
Chociaż nie miało to żadnego znaczenia, bo Walt prawie w ogóle nie zwrócił na mnie uwagi, kiedy miła pani przy wejściu zaprowadziła mnie do części barowej, w której miał na mnie czekać.
Nie, nie żartuję.
Stałam przed lustrem dobre dwie godziny, wybierając strój i odpowiedni makijaż oraz fryzurę, a on ledwie na mnie spojrzał. Wyobrażasz to sobie?
Wiesz, nie byłoby w tym nic strasznego, w końcu ile razy nasze wyobrażenia pokrywają się z tym, co dostajemy naprawdę? No właśnie. Rzecz w tym, że ten wieczór nie był ani trochę przyjemny. Może to była moja wina? Niepotrzebnie idealizowałam naszą relację, doszukując się w niej czegoś więcej. Wyobraźnia podpowiadała mi scenariusze, w których byliśmy sobie przeznaczeni. Z drugiej strony od dwóch dni moje życie przestało się komplikować i wjeżdżało na odpowiednie tory, dlaczego więc nie miałam dopowiadać sobie czegoś więcej...
Wszystko przez tę jedną noc, która teraz, w sztucznym oświetleniu restauracji Endeavour, wydawała się czymś nierealnym i niepasującym do rzeczywistości. Wydawała się wręcz czymś, co w żadnym wypadku nie miało prawa się zdarzyć.
Co ja w ogóle tutaj robiłam?
W tle leciała lekka, przyjemna muzyka. Gdybym miała zgadywać, powiedziałabym, że to coś z pogranicza latino soul i jazzu. W każdym razie oprócz jedzenia, muzyki i naprawdę miłej obsługi (rzeczywiście kelner miał na imię Marco i jakby widząc moje zakłopotanie i zniecierpliwienie, rzucał mi współczujące spojrzenia) niczego więcej nie mogłam wrzucić na listę plusów tego wieczora. Doszło wręcz do tego, że marzyłam tylko o tym, żeby wrócić do domu, przebrać się w wygodne ubrania, włączyć którąś z płyt jazzowych i odprężyć na kanapie. W którymś momencie po prostu nie wytrzymałam i wyszłam do toalety. Kiedy ukrywałam się w kabinie, zastanawiałam się, czy nie lepiej po prostu wyjść i w końcu dopisać tę randkę do kolejnych porażek.
Zastanawia cię pewnie, co było nie tak?
Otóż moja potencjalnie wspaniała randka z Waltem okazała się dwuosobowym spotkaniem biznesowym, z tym, że żadną z tych dwóch osób nie byłam ja. Myślisz, że żartuję, bo jaki facet zachowałby się w taki sposób, prawda? Najwyraźniej Pan Wspaniały nie był  tak wspaniały, jak mi się wydawało.
Jo, przecież ty go w ogóle nie znasz!
Już kiedy prowadzono mnie do części barowej restauracji, zorientowałam się, że coś jest nie tak, ponieważ oprócz Walta, przy barze siedział również nieznany mi mężczyzna w granatowym garniturze. Rozmawiali o czymś z niezwykłym zaangażowaniem, raz po raz przyglądając się jakimś dokumentom. Po niezwykle oszczędnym przywitaniu Walt oznajmił mi, że to tylko sprawy związane z firmą.
Wyglądał, jakby dopiero wyszedł z biura. Tak jak blondwłosy mężczyzna siedzący obok niego, również Walt miał na sobie garnitur, dla odmiany w szarym kolorze. Nie mogłam nie przyznać, że oficjalny strój zdecydowanie mu pasował. Mógłby wręcz grać w filmach o agencie 007...
— Zajmie mi to nie więcej niż pięć minut, obiecuję — zapewnił, uśmiechając się lekko. Wydał mi się nieco zdenerwowany i zaskoczony moim widokiem. Przez głowę przemknęła mi myśl, że może zapomniał, ale przecież to nie było możliwe. — Proszę, usiądź przy stoliku. — Kiwnął głową na kobietę, która przed chwilą mnie tutaj przyprowadziła, co zapewne miało oznaczać ni mniej, ni więcej, by zaprowadziła mnie do stolika. — Za chwilę do ciebie dołączę.
W głowie zapaliła mi się czerwona lampka, jednak bez słowa sprzeciwu udałam się do stolika i po prostu tam czekałam. Cierpliwie, przez jakieś dziesięć, może dwadzieścia minut, aż w końcu Marco przyniósł moje zamówienie – białe wino wybrane na chybił trafił z karty. Starałam się pić powoli i nie krzywić się, bo smakowało obrzydliwie, nadal naiwnie wierząc, że Walt dołączy w końcu do mnie, ale po chwili po prostu straciłam cierpliwość.
Wracając z toalety, na krótki moment stanęłam przy wejściu do części barowej i odszukałam wzrokiem Walta. Nie, nasze spojrzenia nie spotkały się w tamtym momencie, a nawet jeśli by do tego doszło, nie wiem, czy miałoby to jakiekolwiek znaczenie.
Czy to dlatego zaprosił mnie do tej restauracji? Ponieważ wiedział, że ma coś do załatwienia i chciał upiec dwie pieczenie na jednym ogniu? Nie, to wydawało się zbyt prostackie. Walt po prostu taki nie był!
Jo, powtarzam ci po raz kolejny – nie znasz go.
Miałam ochotę podejść do niego i zapytać, ile jeszcze zajmie mu to najwyraźniej ważne spotkanie i czy zamierza poświęcić mi nieco więcej czasu niż kilka sekund, ale doszłam do wniosku, że to daremne. Tak naprawdę w ogóle nie chciałam już z nim rozmawiać.
Westchnęłam ciężko i odwróciłam się na pięcie, ruszając do wyjścia. Zatrzymałam się jednak przed drzwiami, ponieważ nadal padało.
Nic z tego nie miało sensu, prawda? Przecież to nie tak miało być. Nawet nie chodziło o idealizowanie wszystkiego i niezdrowe wyobrażenia, że może za chwilę ten właściwy Walt zmaterializuje się przede mną, a to, co wydarzyło się do tej pory, okaże się tylko głupim złudzeniem. Chodziło o to, że poczułam, że sama się oszukiwałam i popełniłam spory błąd, w ogóle wykonując ten cholerny telefon.
Stałam pod drzwiami, mając ochotę walnąć się patelnią w głowę i pewnie, gdybym jakąś miała teraz pod ręką, zrobiłabym to bez wahania, gdy nagle usłyszałam za sobą szelest.
Każda moja komórka ciała protestowała przed tym, by się odwrócić, jednak ciekawość przeważyła.
— Przepraszam.
Nic więcej. Żadnych wyjaśnień czy zapewnień oraz próśb, żebym wróciła do środka. Po prostu „przepraszam". Miałam ochotę krzyczeć.
— Walt — jęknęłam zniecierpliwiona. Spojrzał na mnie niepewnie, jakby szukając w moich oczach potwierdzenia swoich przypuszczeń. Jeśli dotyczyły one zmarnowanej szansy, to w istocie tak właśnie było. — Wychodzę, więc... — Prawie dodałam „dzięki za miły wieczór", ale w ostatniej chwili ugryzłam się w język. Po prostu nie dokończyłam zdania. W końcu za co miałam mu dziękować?
— Odwiozę cię — zaproponował, od razu ruszając w moją stronę. Zatrzymał się jednak w pół kroku i niepewnie odwrócił w stronę mężczyzny w garniturze, który nadal siedział przy barze i przyglądał się nam z zaciekawieniem.
Stanowczo pokręciłam głową, gdy zauważyłam, że chce coś jeszcze powiedzieć.
— Dzięki, ale wolę wrócić sama, taksówką.
— Rozumiem — powiedział i chociaż widziałam w jego oczach, że prawdopodobnie właśnie dotarło do niego, co zrobił, nic nie mogło zmienić mojej decyzji.
Przez chwilę pomiędzy nami panowała niezręczna cisza, po czym powiedziałam po prostu: „Pa" i wyszłam, mimo że wiązało się to ze zmoknięciem w oczekiwaniu na taksówkę. 
Wyszłam, a on za mną nie poszedł. I tak właśnie pękła bańka mydlana, w której przez ostatnie dwa tygodnie żyłam w przekonaniu, że ja i Walt jesteśmy sobie pisani. 


poniedziałek, 1 maja 2017

9. Porządki

Wiesz, z czym kobieta ma zazwyczaj największy problem?
Całe życie prawie każdej kobiety kręci się wokół mężczyzn. Zaczyna się niewinnie, od przedszkola lub szkoły podstawowej i ciągnie dalej przez kolejne etapy życia, bardziej lub mniej emocjonująco. Najpierw oczywiście jesteś za młoda na związek, nie wiesz, co to miłość. Potem „przejdzie ci, masz jeszcze dużo czasu”, by nagle, niespodziewanie zamienić się w pytania spadające na ciebie niczym bomba atomowa: „Kiedy przedstawisz nam swojego chłopaka?” i „Czy zamierzacie już zawsze żyć na kocią łapę?” oraz „Czy ty w końcu wyjdziesz za mąż, co? Bo chyba nie ma już dla ciebie nadziei?”.
Nawet jeśli nie masz problemu z nieudanymi związkami i jesteś szczęśliwa ze swoim wybrankiem, ktoś zawsze znajdzie problem. A to nie masz ślubu, a to nie masz dzieci, a to mąż za mało zarabia… Takie życie.
No właśnie. Nie jest to jednak największy problem prawie każdej kobiety. O, nie. Największym problemem jest to, że chciałoby się zjeść całą tabliczkę czekolady i zmieścić w o rozmiar mniejsze dżinsy podkreślające sylwetkę, bez fałdek tłuszczu wylewających się zza paska.
I mimo że ten problem jest naprawdę poważny, tak na serio, to nie zajmuje mi tyle czasu, ile rozprawianie nad związkami damsko-męskimi. Co za ironia, prawda?
Była piąta dwadzieścia trzy, kiedy ostatecznie postanowiłam, że dłużej już nie mogę zmuszać się do bezczynnego leżenia w łóżku. Nie mogłam zasnąć, a gdy już zasnęłam, budziłam się co chwilę. Wstałam, założyłam coś na siebie i upewniwszy się, że źródło mojej bezsenności nadal pozostaje w tym samym miejscu, przekręciłam klucz w zamku.
—Wchodź — warknęłam do Petera, otwierając drzwi na oścież.
Na początku nie reagował, więc dodałam kilka niewinnych kopnięć stopą w kapciu. Zajęło mu chwilkę, zanim obudził się na tyle, by zdać sobie sprawę, gdzie się znajduje. Zastanawiało mnie, w jakim musiał być stanie, żeby przespać te kilka godzin na wycieraczce pod drzwiami i nie zauważyć, co w tym jest nie tak. Kiedy się jednak odezwał, od razu przestałam się dziwić.
— O cholera… Jo… Czy ja tutaj spałem? — Jego głos przypominał coś na wzór skrzypiącej szafy. Zupełnie jakby oprócz zbyt dużej ilości alkoholu, spożył kilogram żyletek i gwoździ, które teraz tkwiły w jego gardle.
— Tak, właź do środka.
W ogóle mu nie współczułam. Sam sobie na to zasłużył, poza tym był padalcem. Machnięciem ręki wskazałam wnętrze mojego mieszkania. Ledwo wstał, kiedy jednak podniósł się na nogi i wszedł do środka, spojrzał mi w oczy.
— Przepraszam cię… ja… — zaczął, jednak nie mogłam tego słuchać.
— Co ty sobie myślałeś, Peter?! — wybuchłam od razu, kiedy zamknęłam za sobą drzwi. Wolałam, żeby moi sąsiedzi nie słyszeli przez przypadek moich wrzasków z samego rana, ale nie mogłam powstrzymać złości.
Nic nie odpowiedział. Patrzył tylko na mnie tymi swoimi przepraszającymi oczami.
Wyglądał okropnie, a zarazem świetnie, chociaż to było znaczne niedopowiedzenie. Twarz miał opuchniętą, oczy zaspane i zarost, który domagał się pielęgnacji, chociaż, cholera, musiałam przyznać, że dodawało mu to uroku. Dlaczego nawet facet, który był skacowany i niewyspany wyglądał lepiej niż ja w swojej najlepszej wersji? Ugh.
Jo, opanuj się.
Odgoniłam od siebie myśli galopujące w rejony, w które nie powinny się zapędzać i skupiłam się na dalszej niechęci żywionej do tego faceta. W końcu miałam się z nim rozprawić raz na zawsze, a zachwyty nad jego zarostem wcale w tym nie pomagały.
A może to po prostu wina twojego skrzywionego umysłu, co?
Peter przetarł dłonią twarz i opierając się o stół w kuchni, usiadł na krześle z głośnym stęknięciem. Miałam nadzieję, że boli go każdy mięsień ciała.
— Kac? — zapytałam tonem pełnym jadu. Och, wierz mi, nie żałowałam sobie.
— Słuchaj, Jo, strasznie cię przepraszam. To nie tak miało być.
— To ciekawe — prychnęłam zirytowana. Skrzyżowałam ręce i spojrzałam na niego ponaglająco. Patrzył jednak na swoje dłonie, jakby chciał z nich wyczytać jakąś odpowiedź. Typowy Peter. — Co w zasadzie zamierzałeś osiągnąć, przychodząc do mnie w takim stanie? I w ogóle jak śmiałeś, Peter?! Powiedziałam ci przecież, że nie chcę cię więcej widzieć!
Znów nie mogłam się powtrzymać przed podniesieniem głosu, chociaż lepiej by było, gdybym opanowała emocje. Nie należałam jednak do spokojnych osób, dobra? Działałam impulsywnie, owszem, ale cała ta sytuacja była tak irracjonalna, że inaczej się nie dało.
— Nie zamierzałem ci się narzucać, Jo — mruknął, nawet na mnie nie patrząc. Gdyby nie to, że byłam właśnie na niego tak wściekła, pewnie dałabym się przekonać tym skruszonym głosem. — Naprawdę mi przykro, że tak wyszło. Chciałem dać ci czas, żebyś to wszystko przemyślała i może… Po prostu poniosło mnie, bo nie mogłem znieść myśli, że myślisz o mnie najgorzej.
Uniosłam brew w niedowierzaniu. Przez chwilę miałam ochotę się roześmiać, ale tego nie zrobiłam. Zaczynałam dochodzić do wniosku, że to wcale nie ze mną było coś nie tak, tylko najwyraźniej to z nim był największy problem. Po prostu trafiłam na natręta, który nie rozumie słowa „nie”!
Stwierdziłam, że muszę zmienić podejście. Chociaż nie bardzo mi się to podobało, usiadłam naprzeciwko niego przy stole w kuchni. Nadal jednak siedział pochylony.
— Daj mi spokój, Peter. Nic między nami już nie ma. — Powiedziałam to spokojnym głosem i chyba to dotarło do niego bardziej niż moje wcześniejsze krzyki.
Podniósł wzrok i spojrzał na mnie jakoś dziwnie. Nie podobało mi się to.
— Jo, błagam…
No proszę, błagający mnie facet. Nie powiem, żeby nie połechtało to mojego ego. Owszem, jakkolwiek brzydko to nie brzmiało, czułam się wtedy nad nim górą. Co jednak było ważniejsze, Peter się po prostu kompromitował.
— Peter, nie rozumiesz? To, czy mnie zdradziłeś, czy nie, nie ma żadnego znaczenia. Sama ta sytuacja nas od siebie oddaliła i nie ma już powrotu.
Nie ma, nie było i nie będzie. Nie rozumiałam, dlaczego on nie jest w stanie zaakceptować naszego rozstania. Nie było w końcu między nami jakiejś szalonej, porywającej relacji. Rany, spotykaliśmy się jedynie niecały miesiąc i owszem, wszystko się układało, ale bez przesady. Dlaczego tak bardzo się mnie uczepił i chciał do mnie wrócić? To wszystko nie miało sensu. Tak bardzo chciałam, żeby dał mi już spokój. Żebym mogła powrócić do swojego normalnego życia przed jego poznaniem.
I żebyś mogła zadzwonić w końcu do Walta!
Chociaż z drugiej strony, nie, nie chciałam wrócić do mojego poprzedniego życia. To oznaczałoby, że dalej musiałabym tkwić w przekonaniu, że gdzieś tam nadal czeka na mnie kariera modelki, a w gruncie rzeczy porażka relacji z Peterem uświadomiła mi po części, jak bardzo nadal się oszukiwałam. Może Peter też tkwił w jakimś kłamstwie, które uroił sobie w głowie i był przekonany, że tylko ja jestem mu przeznaczona?
W każdym razie mniej więcej wtedy, kiedy siedziałam w części kuchennej mojego mieszkania i patrzyłam z góry na skacowanego, zgarbionego Petera, uświadomiłam sobie, że powinnam przyjąć propozycję pracy od Hellen i jak najszybciej zadzwonić do Walta. Koniecznie w tej kolejności.
— Jest ktoś inny, tak?
Po minucie lub dwóch ciszy między nami Peter odezwał się, spoglądając na mnie podejrzliwie. Cholera, czy mógł coś wyczytać z mojej twarzy?
Westchnęłam ciężko i pokręciłam głową.
— To nie jest twoja sprawa, a nawet jeśli by ktoś był i tak bym ci nie powiedziała — odparłam tylko, starając się brzmieć na tyle przekonująco, na ile się dało. W końcu to nie była jego sprawa i guzik go powinno obchodzić. — Poza tym idź już. Nie zmieniłam zdania i nie zamierzam. Wpuściłam cię tylko po to, żeby zakończyć to raz na zawsze. Jak dorośli ludzie.
Pokiwał głową, jednak nie wyglądał jak ktoś, do kogo dotarło to, co przed chwilą powiedziałam. O zgrozo, wyglądał właśnie, jakby nadal nie chciał sobie odpuścić. Wywróciłam jednak tylko oczami i chcąc go pospieszyć, wskazałam mu drzwi ręką.
Wstał niechętnie, czego się spodziewałam, wyszedł jednak bez oporów. Zanim zamknęłam drzwi, zdążył się jeszcze odwrócić i spojrzeć na mnie.
— Kiedyś zrozumiesz, co naprawdę do mnie czujesz i ja tu nadal będę, Jo.
Uniosłam brwi w zdziwieniu. Czy ja się przesłyszałam? Czy on mnie w ogóle słuchał?
— Tak, dzięki, Peter — mruknęłam tylko, parskając śmiechem. Tym razem nie mogłam się powstrzymać, ponieważ to wszystko wydało mi się nagle niezwykle komiczne. Zatrzasnęłam mu drzwi przed nosem i śmiejąc się, wróciłam do kuchni, żeby coś zjeść.
Było zdecydowanie za wcześnie, żeby wyjść teraz z mieszkania i pobiegać, bo mogłabym się jeszcze natknąć na Petera oczekującego na przykład na taksówkę, a tego bym nie chciała. Zdecydowałam, że do Hellen napiszę SMS-a, w końcu z nią i jej pracoholizmem nigdy nic nie wiadomo.
„Przemyślałam twoją propozycję i zgadzam się. Spotkamy się w trakcie lunchu?”
Nie musiałam czekać długo na odpowiedź. Tak jak się spodziewałam, Hellen już była na nogach.
„Świetnie! Omówimy wszystkie szczegóły dziś po południu. Wpadnij do wydawnictwa!”
Tak więc załatwione. Krótki SMS wystarczył, żeby pożegnać się z bezczynnością i zacząć pracę na pełen etat. Matka będzie wniebowzięta, kiedy usłyszy, że od teraz będę kolejnym statystycznym podatnikiem, a jej studenci już nie będą przeglądać roznegliżowanych zdjęć jej jedynej córki w magazynach. Oczywiście, jeśli nikt więcej nie wykupi zdjęć zrobionych do tej pory. Co może się zdarzyć. Więc matka nie będzie do końca wniebowzięta.
Ale jakoś to przeżyję.
Pozostało mi teraz jedynie zadzwonić do Walta.
Czekając na gotującą się wodę na herbatę, podeszłam do stolika, na którym zostawiłam torebkę. Miałam w niej jego wizytówkę. Wydawała się zwyczajna jak na wizytówkę kogoś tak wpływowego, jakim przedstawiał go artykuł w magazynie. Czułam się jednak tak podekscytowana, że nie miało to żadnego znaczenia. Poradziłam sobie z Peterem, co mogłam odhaczyć na liście rzeczy do zrobienia i miałam wrażenie, że trochę mi lżej. Domyślanie się, co by było „gdyby”, nie miało po prostu sensu. Skoro miałam szansę poznać Walta, musiałam ją po prostu wykorzystać. Może zabrzmi to kiczowato, ale było w nim coś tajemniczego, czego nie mogłam rozgryźć. A czułam, że chcę.
Westchnęłam głośno i stwierdziłam, że raz kozie śmierć. Złapałam za komórkę, wstukałam numer i wstrzymując na chwilę oddech, połączyłam się.
Jo, coś ty zrobiła?!
No właśnie. Byłam tak bardzo podekscytowana tym, że tak dobrze mi idzie z radzeniem sobie z moim skomplikowanym życiem, że zapomniałam o czymś zupełnie oczywistym. Uświadomiłam sobie, która jest godzina, dopiero kiedy usłyszałam, jak Walt odbiera telefon.
— Halo?
Cholera, gdzie ta patelnia, którą mogłabym zdzielić się po głowie?
— Cześć — odezwałam się po trochę zbyt długiej ciszy. Odebrał, to dobry znak, plus nie brzmiał, jakby dopiero co wstał, więc może był porannym ptaszkiem?
Już miałam się przedstawić, kiedy Walt zrobił to za mnie.
— Jo?
Nie powiem, żeby mnie nie zamurowało. Czyżbym miała aż tak charakterystyczny głos, który zapadł mu tak mocno w pamięć? A może Walter był jednak przerażającym stalkerem i wiedział o mnie więcej, niż powinien, ponieważ mnie śledził i…
Nie dramatyzuj!
Racja, moja wyobraźnia jak zwykle mknęła galopem w nieodpowiednie rejony. Zamiast dalej się nakręcać i niepotrzebnie panikować, zapytałam:
— Skąd wiedziałeś?
Usłyszałam cichy śmiech po drugiej stronie.
— Nie mógłbym zapomnieć twojego głosu — powiedział tym swoim niskim, głębokim głosem, który przyprawiał mnie o gęsią skórkę. Czy ja się przesłyszałam?
— Och — wymknęło mi się. Naprawdę nie wiedziałam, co powinnam była na to powiedzieć. Może moja wyobraźnia wcale aż tak bardzo się nie pomyliła i Walt mimo wszystko był nieco zbyt przerażający?
— Jo, żartuję — odezwał się nagle.
A jednak. Odetchnęłam z ulgą. Czekaj, moment. Skoro żartował, to oznaczało, że mógłby zapomnieć mój głos? Czy może nadinterpretowałam to wszystko?
— Po prostu zgadłem. To mój prywatny numer. Biorąc pod uwagę to, że nie udostępniam go zbyt pochopnie oraz byłaś w ostatnim czasie jedyną osobą, która go otrzymała… Prawdopodobieństwo było wysokie. — Zupełnie jakby wiedział, o czym właśnie myślałam. — Cieszę się bardzo, że zadzwoniłaś — kontynuował.
— Też się cieszę — odparłam.
Przez chwilę między nami panowała niezręczna cisza, podczas której zaczęłam lekko panikować. Nie wiem, dlaczego nie potrafiłam wydusić z siebie nagle żadnego konkretnego zdania. Fakt, że Walt miał najwyraźniej bardzo dobry humor, a ja nie potrafiłam go rozgryźć, w ogóle mi nie pomagał.
— Jo? Jesteś tam?
— Tak.
— Domyślam się, że…
— Chciałabym się z tobą spotkać — przerwałam mu. Nie było sensu kontynuować podchodów, więc powiedziałam, nie owijając w bawełnę, to, co miałam zamiar powiedzieć.
Szkoda, że w relacji z rodziną nie potrafiłam być taka bezpośrednia.
— Umówmy się na kolację, dobrze? — Miałam wrażenie, że usłyszałam w jego głosie wahanie, ale nie miało to teraz żadnego znaczenia.
— W porządku.
W porządku? Czy mogłabyś być bardziej oficjalna?
— W piątek wieczorem?
Miałam ochotę znów walnąć się patelnią w głowę. Zamiast tego potwierdziłam tylko, że piątek mi pasuje, po czym Walt powiedział, że wyśle mi adres restauracji w wiadomości. Myślałam, że powie coś jeszcze, rzucił jednak tylko krótkie „do zobaczenia” i rozłączył się.
Nie wiem, czego więcej w zasadzie oczekiwałam. Ta rozmowa jednak była taka krótka i… nie wiem, dziwna? Z drugiej strony w końcu się umówiliśmy, prawda? Może był po prostu zajęty pracą? Nieważne. Nie powinnam była tyle o tym myśleć.
A więc było postanowione. Umówiłam się z Waltem, przyjęłam propozycję pracy od Hellen, więc czekał mnie nowy rozdział w życiu, zamknęłam sprawę z Peterem… W końcu uporządkowałam nieco ten bałagan, który ciągnął się za mną od prawie dwóch tygodni.

Usiadłam w kuchni nad przygotowanym śniadaniem i westchnęłam ciężko. Powinnam się czuć lekko, rześko i być pełna energii, prawda? No właśnie, powinnam. Dlaczego więc w ogóle się tak nie czułam?



obserwują