niedziela, 30 września 2018

17. Kłamstwo ma krótkie nogi


Kochani! Jeśli ktoś jeszcze tu zagląda, to... Jestem na wattpadzie. Co prawda nie super aktywna, ale blog to za dużo zachodu... :D


Ale byłam wściekła. Najpierw na mężczyznę, który potrącił mnie łokciem, gdy łapałam taksówkę. Zachwiałam się i z godną pozazdroszczenia gracją prawie przewróciłam się na chodnik, upuszczając przy okazji torebkę. Musiałam się po nią schylić, tracąc cenny czas. Potem na kobietę z dzieckiem, która ukradła mi taksówkę zaparkowaną pod blokiem, więc musiałam przespacerować się po ulicy w poszukiwaniu wolnej. Później, kiedy już wsiadłam do samochodu, na korek. Na niezmieniające się światła. Na brak klimatyzacji w taksówce.
Generalnie byłam wściekła na wszystko. Ale chyba najbardziej na samą siebie.
Nie zapominaj o Sylvii!
Ach, na nią… Cholera jasna, nie mogłam przecież jechać w takim stanie na randkę!
Zaczynałam poważnie żałować, że zostawiłam tę wariatkę samą w moim mieszkaniu. No dobra, może przesadzałam z epitetami, ale kiedy tak siedziałam w taksówce, mając ochotę schować twarz w dłoniach i wyć — dosłownie, nie płakać, wyć — doszłam do wniosku, że popełniłam błąd. Jeśli Sylvia zdolna jest do takich irracjonalnych zachowań, to czego jeszcze mogę się po niej spodziewać? Z drugiej strony, gdybym została, żeby dalej rozgrzebywać tę sprawę, nigdy nie wyszłabym z mieszkania, a do tego po prostu nie chciałam dopuścić.
Wszystko było takie poplątane, dziwne, niepewne i groteskowe, a teraz zaczynało układać się w logiczną całość. Nie stałam się nagle bezsensowną obsesją Petera, bo tak, tylko właśnie z przyczyny Sylvii. Siedząc tak bezczynnie i czekając, aż taksówka dojedzie na miejsce, zastanawiałam się, czy sytuacja na weselu nie była rzeczywiście jej sprawką. Gdy wtedy, po tym feralnym wieczorze, omawiałam to z Hellen, wydało mi się takie irracjonalne, by ktoś — zwłaszcza tak blisko mnie — był zdolny do robienia takich świństw. Z drugiej strony miałam kłamstwa i manipulacje Sylvii ukazane jak na dłoni, więc czego jeszcze potrzebowałam dla potwierdzenia?
Wysiadając w końcu z taksówki, spojrzałam zamyślona na telefon, ale oprócz odpowiedzi od Walta nie miałam żadnej wiadomości czy połączenia. Może więc Sylvia poczeka na mnie w spokoju i zanim wrócę, ogarnie się?
Wierzysz w cuda?
Musiałam zadowolić się nadzieją, przynajmniej na parę godzin. Zresztą, na ten moment powinnam raczej wyrzucić ją z głowy i spędzić miło czas, prawda? Żebym tylko wiedziała, gdzie będę spędzać ten czas…
Zgodnie z tym, co napisał Walt, założyłam na siebie to, co chciałam, czyli sprawdzony  uniwersalny randkowy zestaw — wygodne spodnie, casualową koszulę i trampki. Tak w zasadzie miałam przygotowane buty na obcasie, ale nie zdążyłam ich zmienić, kiedy Sylvia wpadła jak po ogień. Trochę się obawiałam, co mógł przygotować Walt i chociaż nie wyobrażałam sobie jakichś szalonych wspinaczek po ściankach, to cóż, różne rzeczy się zdarzają, prawda? Na szczęście miałam na sobie spodnie z gumką, więc żadne uczty mi nie straszne!
Ach, ty subtelna…
W każdym razie według taksówkarza, który mnie tutaj podrzucił, byłam na miejscu. Nawigacja też się z tym zgadzała. Ale tak naprawdę nie wiedziałam, gdzie jest to miejsce. Patrzyłam na budynki wokół, ale nic nie wyglądało znajomo. Nie przypominałam sobie, bym kiedykolwiek była na tej ulicy. Z daleka widziałam stację kolejową, kilka sklepów, jakieś zielenie majaczące w oddali. Z kolei nigdzie nie zauważyłam ani restauracji, ani kina, ani… czegokolwiek, gdzie można udać się na randkę. O co chodziło?
— Przepraszam — zaczepiłam przypadkowo przechodzącego mężczyznę. — Czy orientuje się pan gdzie jest 213 Mile End Road ?
Spojrzał na mnie niewyraźnie, po czym wskazał ręką nad moim ramieniem.
— Tutaj.
Odwróciłam głowę w stronę bramy – metalowej, wyglądającej na ciężką – na którą przed chwilą bezmyślnie patrzyłam. Ogrodzenie wokół miało najróżniejszego rodzaju graffiti i nie wyglądało ani trochę zachęcająco. Poza tym brama była otwarta, ale nikt, dosłownie nikt z przechodniów nie skręcił w tamtą stronę ani razu, więc szczerze wątpiłam, że gdzieś tam za brukowanym podjazdem kryła się restauracja czy bar. Podjazd prowadził w głąb podwórza, gdzieś pomiędzy drzewa, zza których nieco wyłaniał się wysoki, szary, prostokątny budynek z odpadającym tynkiem.
— Jest pan pewien? — zapytałam, ale mężczyzna tylko pokiwał głową z uśmiechem i odszedł, jakby moje wątpliwości były kompletnie nieistotne.
No cóż, trochę były.
Stwierdziłam, że nie jestem na tyle odważna, by udać się w kierunku tego obdrapanego budynku.  Wyciągnęłam więc z torebki telefon i szybko wybrałam numer Walta. Krótki, urywany sygnał pojawił się od razu, a chwilę później przekierowało mnie na pocztę głosową.
Fantastycznie.
Czyli jednak musiałam to sprawdzić. Z telefonem w ręce ruszyłam w stronę tego nieciekawego miejsca. Wystarczyło jednak, bym zrobiła kilka kroków i mogłam odetchnąć z ulgą. Tuż za bramą, z prawej strony, na niewielkim parkingu, który zmieściłby może trzy samochody, stało auto Walta. Tak mi się przynajmniej wydawało, bo prawdopodobieństwo, że gdzieś tutaj mieszkał ktoś posiadający taki sam sportowy samochód o błękitno-srebrnej karoserii, było znikome. Przypomniałam sobie, jak zastanawiałam się, kim może być właściciel takiego auta. Myślałam wtedy o tym, czy kolekcjonuje takie auta, które wyglądają na antyki, czy to przemyślany zakup, a może kaprys? Zanotowałam w pamięci, żeby zapytać go, o co chodzi z tym samochodem.
Ruszyłam w stronę budynku, trochę pewniejsza siebie. Zauważyłam już z odległości kilkunastu metrów, kiedy szłam brukowanym podjazdem, że wejście jest otwarte. Musiałam stwierdzić, że fasada wyglądała dosyć ciekawie i nie miałam najmniejszego pojęcia, co mnie może czekać w środku. Drzwi frontowe były bardzo wysokie i przywodziły mi na myśl wejście do jakiejś hali lub warsztatu. Ponieważ ciekawość prawie mnie zjadała, szybkim krokiem przeszłam przez próg.
Powitało mnie ogromne, puste pomieszczenie z bardzo wysokim sufitem. Pierwszym, co zauważyłam, były wąskie, niesymetrycznie rozmieszczone okna na przeciwległej ścianie, przez które wpadało do środka światło. Tworzyło to niesamowite wrażenie. Obróciłam się kilka razy w miejscu, by dokładnie obejrzeć całe wnętrze. Nie potrafiłam stwierdzić, jaką miało powierzchnię, ale spokojnie zmieściłaby się tutaj klimatyczna restauracja. Budynek na pewno był wysoki na dwa piętra, bo po lewej stronie mogłam zauważyć prowadzące wzdłuż ściany korytarze. Przypominało mi to trochę balkony lub loże w operze czy teatrze i zaczęłam się zastanawiać, czy może to nie był właśnie jakiś alternatywny teatr, o którym istnieniu nie miałam pojęcia. Nikogo jednak w środku nie zauważyłam — oczywiście oprócz Walta.
Zobaczyłam go, kiedy obróciłam się po raz drugi. Stał przy schodach, prowadzących zapewne na korytarze na piętrach, odwrócony do mnie plecami. Rozmawiał przez telefon, a jego głos niósł się echem po całym budynku. Miał na sobie ciemnoczerwoną koszulę z podwiniętymi rękawami i szare spodnie od garnituru. Zastanawiałam się, czy dopiero wyszedł z pracy.
Co on takiego w zasadzie robił? Poza byciem kurą znoszącą złote jajka oczywiście. Może powinnam była go w końcu zapytać, czym się tak naprawdę zajmuje?
Podeszłam do niego powoli, obawiając się, że moje głośne kroki przestraszą go i przerwie to, co teraz robił. Musiałam przyznać sama przed sobą, że wyglądał genialnie w tej czerwonej koszuli.
— Negocjuj jak najniższą cenę. Słucham? Nie, CFO nie zaakceptował więcej niż siedemnaście milionów. — Był taki skupiony na rozmowie, że nawet nie słyszał, że podeszłam.
Mówił o kilkunastu milionach funtów, a robił to z taką swobodą, jakby to był zakup kawy w kawiarni na rogu. Było to dla mnie trochę groteskowe. Co prawda nigdy nie narzekałam na brak pieniędzy, ale nie potrafiłam sobie wyobrazić takich sum. A co dopiero rozmawiać o tym jak o śniadaniu, bo brzmiało to dla niego jak coś zupełnie naturalnego.
No dobra, może przesadzałam i robiłam z tego jakąś niesamowitą sensację, jakbym nie mogła przejść do porządku dziennego nad tym, że facet, z którym się umówiłam, ma mnóstwo pieniędzy. A przynajmniej tym mnóstwem sprawnie obraca.
Z drugiej strony, pomijając już całkiem tę abstrakcję, Walt miał w sobie teraz pewnego rodzaju spokój. Wiesz, kiedy widzisz czasem mijanych w metrze czy na ulicy ludzi, którzy zawsze są zabiegani, w głowie cały czas przetwarzając dane i myśląc o tym, jak do jutra wyrobić się z targetami. Widać wtedy na ich twarzach stres i frustracje z całego dnia. W Walterze nie mogłam doszukać się żadnego napięcia. Może to była tylko i wyłącznie moja nadinterpretacja, w końcu widziałam jedynie jego plecy, duh, ale może wydawanie kilkunastu milionów na raz wcale nie wiązało się z takim stresem, jak sobie wyobrażałam?
W końcu podeszłam bliżej i wtedy odwrócił się, jakby poczuł moją obecność. Najpierw wyglądał na lekko zaskoczonego, ale chwilę później, kiedy kończył rozmowę, uśmiechnął się promiennie. Nie mogłam pozostać obojętna na ten uśmiech – uśmiech, który sprawiał, że moje serce zaczynało bić szybciej.
Ugh, na ratunek już za późno.
Mówię serio! Każdy ma przecież takie momenty, kiedy wszystko wokół po prostu przestaje istnieć. Tak właśnie czułam się teraz. Sylvia w moim mieszkaniu i jej niedorzeczne oskarżenia i intrygi, moja pokręcona rodzina i swatająca mnie na każdym kroku matka oraz Hellen i jej życie miłosne – wszystko to nagle zniknęło i przestało być ważne.
Widzisz, ja chyba potrzebowałam takiego resetu od dawna…
Walt schował telefon do kieszeni spodni i przez moment staliśmy po prostu naprzeciwko siebie w ciszy, trochę jakby żadne z nas nie wiedziało, co powinno zrobić.
I wtedy do mnie dotarła niezręczność tej sytuacji. Bo jak w zasadzie powinniśmy się byli przywitać? Swobodny uścisk to zbyt formalny sposób jak na naszą znajomość czy jednak nie? A może powinnam wyciągnąć rękę? Rany, jeszcze gorzej! Całus w policzek?
— Cieszę się, że dotarłaś. Wszystko w porządku? — zapytał Walt, jakby czytając mi w myślach.
Miałam nadzieję, że tej chwilowej paniki nie widać było na mojej twarzy. Na szczęście mogłam odetchnąć z ulgą i znów powrócić do bycia zwyczajną Jo.
Czyli niekonsekwentną i niezdecydowaną?
— Dzięki, wszystko dobrze — powiedziałam prawie machinalnie, starając się zagłuszyć swoje, jak zwykle, niesforne sumienie. Nie wiem, doprawdy, co się ze mną właśnie działo, ale jeszcze nigdy się tak nie zestresowałam.
„Love is in the air…”
— Przepraszam, że musiałeś czekać — zreflektowałam się natychmiast. W końcu straciliśmy dobrą godzinę.
— Nic się nie stało.
Było w nim dziś coś innego. Nie wiedziałam, jak mam to do końca określić, ale bił od niego pewnego rodzaju wewnętrzny spokój, o czym wcześniej mówiłam, ale też… entuzjazm? Trudno mi było w zasadzie to opisać, mimo że zawsze dosyć dobrze odczytywałam ludzi…
Ekhm, ekhm. Halo, ziemia do Josephine?
...ale Walt pozostawał dla mnie ciągle zagadką.
Przypomniałam sobie, że nadal staliśmy w tajemniczym budynku, o którym w zasadzie nic nie wiedziałam i nie miałam bladego pojęcia, co będziemy robić. Rozejrzałam się znów dookoła.
— Powiesz mi, gdzie jesteśmy? — zapytałam. — I co z tą mapą? Nie dało się bardziej enigmatycznie?
— Mapa jest częścią aplikacji nowego projektu. Powiedzmy, że byłaś jednym z pierwszych użytkowników. — Uśmiechnął się tajemniczo.
Wyglądał, jakby moja niewiedza sprawiała mu niesamowitą radość. W gruncie rzeczy za ten uśmiech skłonna byłam na to pozwolić.
— Jesteśmy w miejscu, w którym kiedyś odbywały się koncerty, akustyka była niesamowita — kontynuował, prowadząc mnie w stronę ciemnej części tego niebywałego pomieszczenia. — W tamtym miejscu — wskazał na przeciwny róg — była scena, pod nią stały stoliki, a tu, gdzie zaraz wejdziemy, znajdowała się część restauracyjna.
— A teraz? — zapytałam, przechodząc za nim przez wejście do mniejszej sali. Nie dało się nie zauważyć, że mimo imponującego wyglądu, miejsce było puste od dawna.
— Teraz — powtórzył, a w tonie jego głosu dało się wyłapać rozbawienie. Nie rozumiałam, co w tym takiego zabawnego, ale czekałam cierpliwie na odpowiedź. — Teraz nic tu nie ma — odparł, jak gdyby ta odpowiedź miała tłumaczyć wszystkie moje pytania.
Miałam właśnie zapytać, czy to jakaś jego inwestycja i dlaczego w zasadzie tutaj jesteśmy, gdy widok przede mną tak mnie zaskoczył, że zamilkłam.
W części restauracyjnej, jak to Walt określił, która swoją drogą miała niższy sufit niż pomieszczenie, z którego tutaj przyszliśmy, na samym środku, znajdował się jeden, nakryty do kolacji stolik. Nie dało się go nie zauważyć. Światło dzienne z okien umiejscowionych w różnych odległościach padało wprost idealnie na miejsce, w którym stał.  Spojrzałam na Walta ukradkiem – wydawał się być niesamowicie dumny ze swojej niespodzianki – po czym zaśmiałam się głośno.
— To przesada? — zapytał, marszcząc brwi. Jego głos rozszedł się echem.
Naprawdę nie chciałam się śmiać, ale przyznasz mi chyba rację, że to ten typ randek, które zdarzają się tylko w romansach, gdzie bohaterami są ludzie mający właśnie takie możliwości – możliwości na romantyczną kolację w oryginalnym, osobliwym miejscu…
— Trochę. Objerzałeś chyba o jeden film za dużo — powiedziałam, nadal uśmiechając się szeroko.
Mimo rozbawienia jednak dałam się poprowadzić do stolika i usiadłam na krześle, czekając na ciąg dalszy. Walt usiadł naprzeciwko i wtedy zauważyłam jego nerwowy uśmiech. Zupełnie, jakby miał wszystko zaplanowane do tej pory, ale moja reakcja trochę wszystko popsuła. Poczułam się nieco zawstydzona.
— To miejsce wygląda świetnie. Co się tutaj w zasadzie stało? — zapytałam, próbując szybko odwrócić jego uwagę.
— Właściciel zbankrutował — odparł, otwierając w tym czasie butelkę wina. Nie umknęło mi, że napełnił tylko mój kieliszek, do swojego zaś nalał wody. — To miała być świetna inwestycja, jak zresztą większość podobnych, na które zdecydował się mój ojciec — mruknął. Przez jego twarz przemknął grymas, kiedy wspominał o ojcu. Wiedziałam, że to nadal wrażliwy temat.
— Skąd ten pomysł w takim razie? — kontynuowałam temat.
— Jutro zjawia się tutaj potencjalny kupiec. Musieliśmy zająć się uporządkowaniem tej powierzchni i… cóż, stwierdziłem, że to idealne miejsce na nasze spotkanie i na pewno ci się spodoba ze względu na klimat.
Rzuciłam mu pytające spojrzenie i pociągnęłam łyk wina. Było gorzkie.
Idealne, by zbalansować tę cukrzycę w tle!
Przysięgam, że gdybym mogła, kopnęłabym swoje sumienie prosto w piszczel!
Walt w tym czasie uśmiechnął się tajemniczo, po czym wstał od stolika i bez słowa wyjaśnienia na chwilę zniknął za drzwiami po drugiej stronie pustej sali. Rozejrzałam się dookoła – szare, smętne betonowe ściany, wysłużona podłoga… Zdecydowanie nie wyglądało to zbyt pokazowo.
Wrócił jednak sekundę później, niosąc niczym profesjonalny kelner, dwa talerze. Postawił jeden przede mną; musiałam się naprawdę mocno powstrzymywać, żeby znów się nie roześmiać. Było w tym coś kiczowatego – jak już wspominałam, niczym z tych romansów, gdzie wszystko układa się dobrze i łatwo – ale z drugiej strony czułam się w pewien sposób oczarowana.
— Sam to wszystko przygotowałeś? — zapytałam, szczerząc się od ucha do ucha.
— Miałem małą pomoc — przyznał, uśmiechając się tajemniczo. — Mam nadzieję, że będzie ci smakować.
— Lubię jedzenie.
— Dobrze wiedzieć. Jakieś preferencje?
— Pizza — odparłam bez zastanowienia, nabijając na widelec spory kawałek mięsa.
Walt parsknął śmiechem.
— Wiem, taka jestem wyrafinowana. Lubię jeść, jeszcze się nie domyśliłeś? Mam pod domem pizzerię, a mój przyjaciel jest szefem kuchni.
Wyglądał na szczerze rozbawionego. Odwzajemniłam się uśmiechem i zajęłam jedzeniem. Przez chwilę milczeliśmy, szorując widelcami i nożami po talerzach lub spoglądając na siebie nerwowo. W końcu nie wytrzymałam i musiałam znów poruszyć temat miejsca, w którym się znajdowaliśmy.
— W latach dziewięćdziesiątych było całkiem popularne — powiedział, popijając przełknięty kęs wodą. — Zdaje się, że byliśmy tutaj kilka razy z rodzicami, gdy jeszcze… Kiedy jeszcze odbywały się tutaj koncerty jazzowe.
— Naprawdę? — Walt uśmiechnął się w odpowiedzi, ale ten moment, kiedy się zawahał, nie uszedł mojej uwadze. Wiedziałam, że prawie powiedział coś kompletnie innego. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że chciał coś powiedzieć… może zrzucić z siebie? Wiedziałam też, że jeszcze nie był na to gotowy.
— W każdym razie cała działka została kupiona przez firmę mojej rodziny, kiedy to miejsce było już zamknięte i nikt nie miał pomysłu, jak je wykorzystać.
Miałam wrażenie, że specjalnie użył wyrażenia „firma mojej rodziny”, jakby próbował ukryć przede mną prawdziwy obraz.
...który ty i tak już odkryłaś, ha ha. Umiesz korzystać z google, taka cwana jesteś.
— Aż zjawiłeś się ty i stwierdziłeś, że to wspaniałe miejsce na romantyczne kolacje — zażartowałam i widząc jego kwaśną minę, od razu pożałowałam. Cholera, zapomniałam już, że ten człowiek nie wiedział, co to żart…
Nie potrafiłam stwierdzić, co sobie pomyślał. Miałam już zapytać, komu sprzedaje ten budynek – żeby potem trochę nawiązać do tego, czym się zajmuje – kiedy Walt ubiegł mnie pytaniem.
— Piszesz teraz coś nowego?
Abort, abort!
Prawie przewróciłam na stół kieliszek z winem, tak podskoczyłam zaskoczona tym nagłym pytaniem.
Miałam wrażenie, że pomiędzy nami zapanowała niezręczna cisza, kiedy ja w przerażeniu próbowałam wymyślić odpowiedź. Walt jednak nie podnosił wzroku znad talerza i zdawał się nie zauważać mojej reakcji, a kiedy znów na mnie spojrzał, uśmiechnęłam się szeroko, udając, że przełknęłam właśnie kęs, wzruszyłam ramionami i powiedziałam jedyne, co przyszło mi do głowy:
— Nie, wiesz, pisarska blokada.
Kłamcz… Ach, racja, Jo, od ilu to już lat niczego nie napisałaś? Od studiów chyba, co?
— Swoją drogą… — zaczęłam, próbując wymyślić coś na poczekaniu, byle tylko Walt znów mnie o coś nie zapytał. — Tak się zastanawiałam…
— Słucham?
— Skąd wiedziałeś, gdzie mieszkam? — palnęłam, nagle olśniona przypływem pomysłu do zmiany tematu. W zasadzie zastanawiało mnie to, odkąd się u mnie zjawił, ale mimo że na początku wydało się bardzo dziwne, w końcu jakoś rzuciłam tę sytuację w niepamięć.
Walt wyglądał na kogoś, kto właśnie został przyłapany. Chyba się tego nie spodziewał. Może w jego świecie znajdowanie czyichś adresów jest czymś normalnym?
— Cóż… — zaczął. — Miałem nadzieję, że o to nie zapytasz i teraz chciałbym wyjść z tego z twarzą, ale… Prawda jest taka, że poprosiłem moją asystentkę o wyszukanie twojego adresu.
Zaraz... Co? Jak?!
Moje serce podeszło do gardła. Nie dlatego jednak, że zaczęłam podejrzewać go o stalkerskie zapędy. Chodziło o coś innego. Mianowicie jeśli jego asystentka mnie znalazła, na pewno widziała zdjęcia i… na pewno wiedziała, że nie jestem pisarką. Czy Walt też o tym wiedział?
Może dlatego zapytał, co teraz piszę?!
ABORT!
— Słuchaj,  Walt… — zaczęłam poważnie.
— Jo, naprawdę mi głupio — przerwał mi nagle. Tego się nie spodziewałam. — Nie powinienem był tego robić, to zdecydowane naruszenie twojej prywatności. Wiem, że to żadne wytłumaczenie, po prostu musiałem się z tobą zobaczyć. Mam nadzieję, że mi wybaczysz?
Nie wiedziałam, co mam odpowiedzieć. Czy on mówił serio?
Nie, to nie mogła być jakaś gra. Mówił serio. Naprawdę nie wiedział, że skłamałam, opowiadając wtedy, czym się zajmuję. To znaczyło jednak tylko tyle, że jego asystentka mu tego nie przekazała. Ale dlaczego?
Cholera… Czułam się jak ostatnia oszustka. Z jednej strony chciałam to wszystko odkręcić i przyznać się do kłamstwa. Co mi szkodziło? Z drugiej strony nie wiedziałam, jak to zrobić, żeby nie wyjść na idiotkę. Nie chciałam wyjść na idiotkę przy Walterze. To w końcu było takie głupie.
Przetwarzałam w głowie kilka możliwych scenariuszy, kiedy Walt nagle wstał z miejsca.
— Chciałbym ci coś pokazać — powiedział, wyciągając w moją stronę rękę. Miał szczęście, że skończyłam jeść, bo inaczej nie wstałabym od stołu.
No tak, w końcu założyłaś spodnie z gumką...
Wszelkie wątpliwości uleciały z mojej głowy, kiedy zaciekawiona również się podniosłam, czego oczywiście miałam później bardzo żałować. Ale nie uprzedzajmy faktów.
Walt zachęcająco wskazał drzwi ukryte w mroku pomieszczenia. Do tej pory nie zwracałam na tę cześć uwagi, ale niesamowicie zaintrygowana, co się może za nimi znajdować, ruszyłam w ich kierunku.
Moim oczom ukazało się ciemne pomieszczenie, które na pierwszy rzut oka wydawało się graciarnią. A kiedy w końcu znalazłam włącznik światła, nacisnęłam go i w środku zrobiło się jasno, zrozumiałam, dlaczego tutaj jesteśmy. Walt przyprowadził mnie do prawdziwego skarbca.
To znaczy nie, nie miałam na myśli tego, że znajdowały się tam pieniądze, sztabki złota czy diamenty. To byłoby dopiero dziwaczne. Wyobrażasz to sobie? Na randce facet pokazuje ci pokój pełen pieniędzy? Taki fetysz, trzyma w pokoju cały swój dobytek i pokazuje wybrankom. Zupełnie jak pokój uciech, rozumiesz?
No dobra, odbiegłam od tematu.
Rozglądałam się dookoła jak w transie, bo nie mogłam uwierzyć temu, co właśnie widzę. Pokój był niewielkich rozmiarów i zdecydowanie był magazynem, który został zapomniany na parę długich lat. Wypełniały go zakurzone rzędy półek na metalowym stelażu przepełnione winylami. Jak tylko zobaczyłam pierwszą z brzegu, wiedziałam, co tutaj znajdę. To był skarbiec muzyki jazzowej. Prawdziwych perełek. Niektórych płyt nawet nie dało się już nigdzie fizycznie dostać.
Rozumiesz już, skąd moje ożywienie?
— Walt… To jest… Ja…
Nie potrafiłam z siebie nic wydobyć. Byłam zaskoczona i zachwycona jednocześnie. Walt z kolei wyglądał na niesamowicie uradowanego moją reakcją. Och, wiedział od początku, że to jest idealne miejsce.
Patrząc na te wszystkie płyty, nagle poczułam się bardzo dziwnie. Coś ciężkiego spadło na moją klatkę piersiową. Gdyby tylko mój ojciec tutaj był… To właśnie pomyślałam. Nigdy nie sądziłam, że poczuję znów ten żal, który tak długo udawało mi się tłumić. Bo widzisz, z niektórymi uczuciami jest tak, że z czasem udaje się je skutecznie przykrywać. Warstwa po warstwie… Ale one gdzieś tam zawsze są i wychodzą na powierzchnię w najmniej odpowiednim momencie.
Prawda była taka, że uwielbiałam jazz, tak samo jak uwielbiał go mój ojciec. I do tej pory nie potrafiłam się do tego przyznać nawet przed sobą. Bo to oznaczało, że coś mnie z nim łączyło.
Poczułam na swoim ramieniu rękę Walta i uśmiechnęłam się, próbując nie pokazać po sobie, jak mocno to wszystko na mnie wpłynęło. To nie był dobry moment na dzielenie się takimi wspomnieniami… Musiałam wziąć się w garść.
— W głównej sali jest projektor i sprzęt dźwiękowy… Wszystko działa, gdybyś chciała…
— Żartujesz?!
Więcej nie musiał mówić. Chwyciłam kilka nagrań, które najbardziej mnie zainteresowały i ruszyłam we wskazanym przez Walta kierunku. Moje serce biło jak oszalałe i czułam się w tym momencie jak dziecko w sklepie z zabawkami.
Walt pomógł mi wszystko ustawić, bo nie miałam bladego pojęcia, jak zabrać się za konsolę, która kryła się w kącie głównego pomieszczenia. A kiedy w końcu nacisnęłam włącznik – zachęcona przez Walta – po pomieszczeniu rozeszły się pierwsze dźwięki „St. Louis Blues” grane przez orkiestrę na żywo.
Na zewnątrz zrobiło się już ciemno; salę oświetlały tylko nikłe światła jarzeniówek zawieszone smętnie na nie przytwierdzonych kablach. To sprawiło, że w środku zapanował obłędny klimat. Akustyka rzeczywiście była niesamowita i aż dziwne, że sprzęt ciągle tak świetnie oddawał wszystkie dźwięki. Oczyma wyobraźni widziałam, jak to wszystko wyglądało w czasach świetności. Miałam wrażenie, że przechodzę pomiędzy stolikami, widzę tych wszystkich ludzi, zespół...
Nie mogłam się powstrzymać i po prostu zaczęłam tańczyć. To było silniejsze ode mnie. Nie obchodziło mnie wtedy, czy wyglądam śmiesznie, czy to zbyt szalone. Liczyły się tylko emocje, które wtedy we mnie krążyły. Czułam się rozczulona i szczęśliwa, lekko i ciężko zarazem. Dałam się ponieść chwili.
Walt patrzył na mnie z zaciekawieniem, kiedy kręciłam się dookoła, więc nie namyślając się wiele, pociągnęłam go za rękę na środek parkietu – a przynajmniej wydawało mi się, że to kiedyś musiał być środek parkietu.
— Jo, co ty robisz? — zapytał, kiedy ja skupiłam się na wykonywaniu jakichś nieokreślonych ruchów, jednak miałam nadzieję, że chociaż trochę trafiałam w rytm.
— Chyba nie oczekujesz, że będę tak po prostu tutaj stała?
Nie musiałam jednak długo go namawiać. Rzucił mi wyzywające spojrzenie i przyciągnął do siebie, i po chwili tańczyliśmy do melodii w rytm głosu wokalistki idealnie imitującej głos Velmy Middleton. Nie sądziłam nawet, że Walt potrafi tak tańczyć. Wyglądał na kogoś, kto raczej woli siedzieć przy stoliku i tłumić w sobie emocje. Ale co ja mogłam wiedzieć? Czy wyglądał jak ktoś, kto jest w stanie wpaść na tak genialny pomysł? Śmiałam się jak szalona, kiedy obkręcał mnie wokół siebie.
Nie zauważyłam nawet, kiedy melodia się zmieniła i dystans między nami zmienił się diametralnie. Dosłownie i w przenośni. Poczułam jego ciepły oddech na swoim policzku, gdy nachylił się, by odgarnąć moje potargane włosy z czoła. Nie mogłam oderwać od niego wzroku. Wiedziałam, co to oznacza.
— Skąd się wzięłaś? — szepnął.
Nawet nie miałam pojęcia, co na to odpowiedzieć. Nie chciałam w zasadzie mówić nic, bo miałam wrażenie, że cokolwiek zepsuło by ten moment. Położyłam głowę na jego klatce piersiowej i zamknęłam oczy. Tańczyliśmy tak przytuleni przez chwilę, a może przez kilka godzin… Nie miałam pojęcia.
— Czy to głupie, że mam wrażenie, że skądś cię znam? Jakbyśmy spotkali się w innym życiu?
Roześmiałam się i mimowolnie podniosłam głowę. Nie zamierzałam się tak intensywnie w wpatrywać w oczy Walta. Powinnam była odwrócić wzrok. Wiedziałam jednak, że powstrzymywanie się jest bez sensu.
— Powiedz, że tym razem nie uciekniesz — usłyszałam jeszcze, zanim jego usta dotknęły moich. Skinęłam tylko głową, nie mogąc wydobyć z siebie żadnego słowa. Wiedziałam, że w tamtym momencie powiedziałabym wszystko, co tylko by chciał. I przez chwilę pozwoliłam mu przejąć kontrolę, tak jak ostatnio. Poddałam się temu.
Przez chwilę, bo czułam jednak, że jest inaczej. Oczekiwałam znacznie więcej. I to znacznie więcej kazało mi wtedy otworzyć oczy i przestać.
— Walt, poczekaj… — zaczęłam, odsuwając się lekko.
— O co chodzi?
— Słuchaj, ja muszę ci coś powiedzieć…
Walt spojrzał na mnie niewyraźnie, jakby nie rozumiejąc, dlaczego w takim momencie chcę rozmawiać o czymkolwiek, ale wiedziałam, że po prostu muszę. Muszę powiedzieć mu prawdę…
Nie zdążyłam jednak tego zrobić, bo coś w tle trzasnęło głośno i nagle salę wypełniła ciemność i cisza przerywana co chwilę miarowym bzyczeniem.
Podskoczyłam i krzyknęłam wystraszona, po czym obydwoje się roześmialiśmy. Nadal staliśmy w objęciach, mimo że ledwo widzieliśmy swoje twarze.
— Tego się nie spodziewałam — wyszeptałam.
— Wybacz, tego nie było w planach — odparł Walt, odsuwając się delikatnie. — Gdzieś miałem telefon… Poczekaj, zaraz poszukam.
Zaczął grzebać w kieszeniach i po sekundzie, może dwóch, jasne, zimne światło latarki w telefonie rozbiegło się po sali. Walt podążył w stronę konsoli, więc ruszyłam za nim. Po chwili jednak zdecydowałam, że lepiej się tam nie zbliżać. Z gniazdka przeskakiwały co chwilę iskry, a ze sprzętu, który jeszcze chwilę temu grał moje ulubione melodie, unosił się dym. Walt zaklął pod nosem. To nie wyglądało dobrze, nie miałam jednak bladego pojęcia, co powinniśmy zrobić. Złapać gaśnicę, dzwonić po straż pożarną? Ogarnęła mnie panika.
Walt jednak wydawał się jednak w tym momencie mieć głowę na karku. Podbiegł do skrzynki zawieszonej w rogu i nadal świecąc sobie latarką, zaczął przełączać korki.
— W moim samochodzie jest gaśnica — zwrócił się do mnie w międzyczasie, rzucając mi kluczyki od auta.
Przez chwilę stałam w miejscu, nie wiedząc dalej, co mam zrobić. Byłam straszną panikarą i żałowałam wtedy, że nigdy nie uważałam na zajęciach z BHP. Posłusznie jednak skierowałam się szybkim krokiem w stronę samochodu Walta. Byle tylko jak najdalej od dymiącej elektroniki. Zlokalizowanie gaśnicy w bagażniku nie zajęło mi zbyt wiele i po mniej niż minucie byłam z powrotem. Walt właśnie omawiał z kimś przez telefon, co się wydarzyło i co trzeba zrobić.
— Przepraszam cię, ale musimy stąd wyjść. Obawiam się, że mimo wszystko tak będzie bezpieczniej. Za chwilę ktoś przyjedzie wszystko sprawdzić — powiedział, gdy już zajął się gaszeniem dymiącego sprzętu. Trochę mi było szkoda tych płyt, które nadal tam leżały, ale jakoś nie czułam się w bohaterskim nastroju, by ratować nagrania.
Posłusznie dałam się wyprowadzić na zewnątrz, mając nadzieję, że jednak nic się nie zapali.
— Musiało dojść do zwarcia, kiedy podłączyliśmy sprzęt… Nikt go nie używał od dobrych dziesięciu lat.
Walt oparł się o samochód i skrzyżował ręce na piersi. Wyglądał na zamyślonego. To chyba znaczyło, że teraz nie sprzeda tego budynku.
— Cholera, gdybym tylko nie chciała włączyć tych nagrań…
— Daj spokój, Jo — przerwał mi. — Instalacja musiała być stara, co jakimś cudem zostało ominięte przez konsultanta — dodał niezadowolonym tonem. — W gruncie rzeczy dobrze, że to wyszło teraz. Przynajmniej będziemy mieć czas, żeby to naprawić.
Pokiwałam głową, myśląc o tym, że ta nagła awaria przerwała coś pomiędzy nami. Walt na mnie nie patrzył i nie wiedziałam, czy to kwestia zwykłego zmartwienia, czy może moja nagła reakcja.
Cokolwiek by to nie było, nie potrafiłam stwierdzić. Pozwoliłam więc w zamyśleniu obserwować, jak rozmawia ze strażakami i ekipą pogotowia energetycznego. Mimo że był już późny wieczór, pod bramą zebrał się spory tłum gapiów i poczułam się nieswojo.
Miałam w głowie mętlik. Kiedy Walt mnie pocałował, chciałam, żeby to trwało, ale z drugiej strony czułam, że coś jest nie tak. Czegoś brakowało. Moje sumienie nie dawało mi spokoju. Po prostu musiałam się przyznać do tego kłamstwa. Wtedy jednak miałam więcej odwagi. Teraz, będąc otoczona przez tych wszystkich ludzi…
Walt podszedł do mnie w końcu po kilku minutach. Uśmiechnął się lekko i zatrzymał się kilka kroków ode mnie.
— Przepraszam, musiałem się upewnić — wytłumaczył, całkiem niepotrzebnie.
— Czy wszystko w porządku?
— Tak, mój współpracownik się tym teraz zajmie — odparł, znów z tym pół uśmiechem. Może był zmęczony? — Odwiozę cię do domu, dobrze?
Skinęłam głową, wsiadłam do auta i to było tyle. W głowie miałam pustkę, nie wiedziałam, co powiedzieć, nie mogłam na niego spojrzeć. Czułam się dziwnie. Nie powiedziałam mu prawdy o sobie i to teraz uderzyło we mnie ze zdwojoną siłą.
Nawet nie wiem, kiedy dojechaliśmy, tak bardzo byłam skupiona na swoich myślach. Westchnęłam ciężko i posłałam mu najbardziej wymuszony uśmiech, na jaki było mnie wtedy stać.
Jo…
Walt patrzył na mnie uważnie. Może pomyślał, że się denerwowałam. W końcu znowu siedzieliśmy razem w samochodzie, to przywodziło na myśl wspomnienia.
Powinnaś się przyznać…
Walt powoli, ale zdecydowanie pochylił się w moją stronę i znów mnie pocałował.
To jak zrywanie plastra…
Tym razem krótko i delikatnie, ale wiedziałam, że to na pewno nie jest pocałunek na pożegnanie.
— Cholera — szepnęłam, przypominając sobie coś, na co Walt zmarszczył brwi.
W moim mieszkaniu nadal była Sylvia!
Odsunęłam się od niego i poprawiłam mimowolnie włosy.
— Przepraszam… ja… Kompletnie zapomniałam — zaczęłam nerwowo. — Przyjechała do mnie nagle znajoma, problemy w związku, wiesz…
Liar, liar, pants on fire!
— Dlatego się spóźniłam…
Byłam okropna! Nawet nie spojrzałam mu w oczy, kiedy to mówiłam. Co prawda bardzo nie mijałam się z prawdą, ale, ugh, te okropne kłamstwa. Kiedy ja się w końcu nauczę?
Walt wyrozumiale uśmiechnął się w odpowiedzi. Powiedziałam mu, że zadzwonię jutro i po prostu wyszłam z auta, zanim zdążył by coś powiedzieć i znów omamić mnie swoim urokiem. Czyli w gruncie rzeczy uciekłam. Znów.
Czułam się tak spłoszona tym wszystkim, że w pośpiechu wbiegłam po schodach. Co ja wyrabiałam? To było kompletnie bez sensu? Dlaczego się nie przyznałam? Może rzeczywiście terapia patelnią byłaby teraz doskonałym pomysłem…
Wygrzebywałam właśnie klucze z torebki i już miałam przekręcać zamek, kiedy uświadomiłam sobie, że drzwi są otwarte. Weszłam do środka, spodziewając się zastać zapłakaną Sylvię, ale nikogo tam nie było. I mimo że powinnam być na nią zła – w końcu zostawiła otwarte drzwi i ktoś mógł mnie okraść – poczułam ulgę. Bo ostatnie, o czym teraz marzyłam, to zajmowanie się  Sylvią…
Położyłam się na kanapie i zrobiłam to, co powinnam była zrobić w takiej chwili. Zadzwoniłam do Hellen.

obserwują