poniedziałek, 26 grudnia 2016

3. Jedno, proste wyjście

Szerokie schody prowadzące na piętra pensjonatu obite były miękką, ciemnoczerwoną wykładziną. Kiedy wchodziliśmy do środka, przezornie założyłam niewygodne szpilki, by wyglądać chociaż trochę przyzwoicie i dziękowałam w duchu na to, że zza lady starszy mężczyzna nie był w stanie dojrzeć moich podartych pończoch. Niestety idący za mną Walt na pewno je dostrzegł, zwłaszcza kiedy zatrzymałam się w połowie i zaczęłam zdejmować buty. Nie wiem, dlaczego aż tak bardzo przeszkadzało mi to, że właśnie oglądał moje stopy w nienajlepszym stanie. Odwróciłam się i rzuciłam mu przepraszające spojrzenie, jednak kiedy tylko dotknęłam miękkiej wykładziny, wygląd moich nóg nie miał najmniejszego znaczenia.
Walt roześmiał się, najwyraźniej widząc mój błogi wyraz twarzy.
Na piętrze także znajdowała się ciemnoczerwona wykładzina na podłodze, jednak ściany wyłożone były białą, ozdobną tapetą. Gdzieniegdzie wisiały kinkiety z niewielkimi żarówkami w podobnym stylu jak żyrandol w holu. Wnętrze wyglądało całkiem elegancko, więc spodziewałam się, że pokoje będą na tym samym poziomie. Jedynym niepasującym elementem był buczący automat z przekąskami postawiony przy niewielkiej komodzie z ciemnego drewna i wiszącym nad niej lustrem. Kiedy je mijaliśmy, przejrzałam się ukradkiem, stwierdzając, że mój makijaż i fryzura pozostały w idealnym stanie.
Jo, uspokój się! Upomniałam samą siebie w myślach.
Naprawdę starałam się trzymać swoje wyobrażenia na wodzy, ale nic nie mogłam poradzić na to, że idąc właśnie do pokoju z notabene przystojnym mężczyzną, wyobrażałam sobie najróżniejsze scenariusze. Wszystkie jednak miały wspólny koniec – w wymiętej hotelowej pościeli…  I właśnie tego obawiałam się najbardziej. Że tak to się może skończyć.
Rany, skup się!
Byłam po prostu beznadziejna. Lekkomyślnie wsiadam z nieznajomym do samochodu, boję się, że jest seryjnym mordercą, a potem marzę o gorącym romansie, gdy jeszcze dwie godziny wcześniej miałam ochotę ryczeć z rozpaczy. Z drugiej strony zakładam też, że oczywiście jestem w jego typie.
Próżna, naiwna Jo.
Walt spojrzał na mnie uważnie i przez chwilę zastanawiałam się, czy nie powiedziałam którejś z moich myśli na głos. Hellen kiedyś mówiła, że zdarza mi się rozmawiać na głos z samą sobą, kiedy wydaje mi się, że nikt nie słyszy, ale czy większość ludzi tak nie ma?
— Muszę przyznać, że to chyba najdziwniejsza noc w moim życiu — powiedział Walt, przypatrując mi się,  kiedy dotarliśmy przed drzwi pokoju.
— Chcesz powiedzieć, że nie zdarza ci się proponować nieznajomym kobietom wspólnych podróży, które kończą się w hotelowym pokoju? — zapytałam, uśmiechając się i zaczepnie dotknęłam jego ramienia. Od razu pożałowałam tego pytania i tego, co zrobiłam.
Mina Walta zmieniła się diametralnie. Jego wyraz twarzy stał się poważny, brwi opadły tak, że pomiędzy nimi powstały dwie wyraźne pionowe bruzdy, płatki nosa zadrżały.
Nie zastanowiłam się nawet przez chwilę, odkąd go spotkałam, czy nie jest żonaty lub z kimś związany (chociaż nie zauważyłam obrączki na palcu), więc założyłam, że mogę z nim bezkarnie flirtować, w końcu co mi szkodzi, prawda? Ech...
— Przepraszam, nie pomyślałam, że… — zaczęłam, jednak Walt mi przerwał.
— Nie, nic się nie stało — mruknął, otwierając drzwi do pokoju i gestem pokazał, że mam wejść pierwsza. — To nie twoja wina. Miałem ciężką noc — dodał, gdy byliśmy już w środku.
Nacisnęłam włącznik światła i w pokoju nastała jasność. Wbrew moim oczekiwaniom, dwa łóżka okazały się wielkim dwuosobowym łóżkiem z kolumienkami w ciemnym drewnie (zapewne tym samym ciemnym drewnie, z którego była komoda na korytarzu i reszta mebli w pokoju) na środku pokoju i małą, wąską leżanką z kilkoma poduchami z jasnego, śliskiego materiału, stojącą pod ścianą.
— No tak, większość sytuacji będzie bardziej skomplikowanych od impulsywnych ucieczek z weselnych przyjęć i prób powrotu do domu na własną rękę w środku nocy — rzuciłam niewinnie. Walt jednak uśmiechnął się gorzko.
Cholera, naprawdę mogłabym się czasem ugryźć w język!
— To było bardzo nierozsądne z twojej strony. Mogłaś po prostu przenocować w wynajętym pokoju — powiedział tak nagle, że przez chwilę nie wiedziałam, co odpowiedzieć.
— Hej, to wcale nie było takie proste. Musiałam się stamtąd wydostać — odparłam, próbując się bronić. Dlaczego w zasadzie czułam taką potrzebę? Przecież doskonale zdawałam sobie sprawę w tamtym momencie, że moje działanie tej nocy nie należało do rozsądnych.
Spojrzał na mnie przelotnie, po czym rzucił na łóżko niewielką torbę podróżną. Nawet nie zauważyłam, że miał ją ze sobą.
— Oczywiście. — Pokiwał głową. — Gdybyś tego nie zrobiła, nie spotkalibyśmy się.
Nie miałam pojęcia, dokąd zmierza ta rozmowa. Wydawało mi się przed chwilą, że będę musiała bronić swoich impulsywnych decyzji, żeby nie wyjść na rozemocjonowaną kretynkę. Usiadłam na skraju łóżka i przez chwilę panowała między nami cisza, kiedy Walt wyciągał swoje rzeczy z torby, a ja przyglądałam się mu. Idealnie złożona granatowa koszulka wylądowała na śnieżnobiałej pościeli. Obok niej w niewielkiej odległości czarna męska kosmetyczka. Ze sposobu, w jaki wyciągał te rzeczy i jak one wyglądały, wnioskowałam, że musi być pedantyczną osobą. Koszulka nie wyglądała, jakby przeleżała w torbie, tylko jakby została właśnie świeżo uprasowana. Zafascynowało mnie to. Sama nigdy nie należałam do uporządkowanych. Moje rzeczy zazwyczaj ułożone były w chaosie, szafy z ubraniami musiałam porządkować średnio raz na dwa tygodnie, a gdy gdziekolwiek wyjeżdżałam, pakując się, wiedziałam, że tak czy siak będę musiała wszystko znów uprasować, bo i tak się pogniecie.
Kątem oka spojrzałam na moje szpilki rzucone na środku podłogi. Tutaj też była ta sama mięciutka wykładzina, co na schodach i na korytarzu. Nie miałam pojęcia, co to za tworzywo, ale działało niesamowicie kojąco na moje obolałe stopy.
— Może chcesz skorzystać z łazienki, odświeżyć się? — zapytał Walt i chyba mimowolnie spojrzał na moje nogi. Poczułam się lekko zakłopotana, więc skinęłam tylko głową i szybkim krokiem obeszłam łóżko, minęłam Walta i zaszyłam się w łazience.
Oparłam się o drzwi i westchnęłam głęboko. W środku panował lekki półmrok; włączone były tylko dwie niewielkie lampki nad lustrem. Nacisnęłam włącznik światła i podeszłam do umywalki. Spojrzałam na swoje odbicie. Lustro było sporych rozmiarów, domyślałam się, że dzięki temu miało dawać złudne wrażenie, że wnętrze jest większe. Mogłam dokładnie ujrzeć swoją sylwetkę i obejrzeć obtarte stopy z każdej strony. Natychmiast podciągnęłam sukienkę i dwoma ruchami ściągnęłam podarte pończochy, po czym rzuciłam je w stronę kosza znajdującego się w przeciwległym kącie przy przesuwanych drzwiach prysznica.
Odkręciłam wodę i namoczyłam niewielki kawałek ręcznika wiszącego obok umywalki. Niewiele to pomogło, ale miałam chociaż nadzieję przetrzeć zakrwawione pięty. Syknęłam, kiedy poczułam pieczenie. Krew na szczęście nie leciała, jednak pęknięty pęcherz wyglądał paskudnie. Wtedy przypomniało mi się, że chyba w automacie na korytarzu widziałam plastry, a przynajmniej miałam nadzieję, że to niebieskie pudełko w rogu, które zarejestrowała moja podświadomość, było plastrami. Poprawiłam lekko wystający kosmyk włosów, wygładziłam sukienkę i właśnie miałam wyjść z łazienki, kiedy usłyszałam podniesiony głos. Walt musiał rozmawiać z kimś przez telefon.
Odczekałam chwilę i szybko nacisnęłam klamkę, chcąc niepostrzeżenie przemknąć obok niego i udać się na korytarz. Jednak gdy tylko wyszłam z łazienki, Walt warknął do słuchawki, że musi kończyć i rozłączył się. Z kimkolwiek i o czymkolwiek rozmawiał, musiało to być coś bardzo nieprzyjemnego.
— Wszystko w porządku? — zapytałam, znów od razu żałując, że zapytałam. Ponownie poczułam się dziwnie niezręcznie, bo przebywanie z Waltem w zamkniętym pokoju nie było jednak aż tak ekscytujące jak w moich wyobrażeniach.
Pokręcił głową.
— Wiesz, jeśli chcesz porozmawiać… — zaczęłam, w zasadzie nie wiedząc, co chcę powiedzieć. Myślałam tylko o tym, że wolałabym, żeby nie był zdenerwowany. — Podobno opowiadanie o swoich problemach obcym osobom jest łatwiejsze. Jak już sam wiesz, ja nie mam z tym żadnych problemów.
Zaśmiał się pod nosem, kiedy to powiedziałam. Przejechał ręką po twarzy i opadł na łóżko. Widziałam tylko, że wpatruje się w sufit, ale intuicja mi podpowiadała, że jeśli jeszcze trochę go przycisnę, coś z siebie wyrzuci. W gruncie rzeczy ciekawiło mnie, co się wydarzyło, że musiał wracać w nocy do Londynu, nie wiadomo skąd…
— Możesz zacząć od tego, co robiłeś w środku nocy na ławce na stacji w Bridge Lane — zachęciłam go, po czym usiadłam na łóżku obok niego. Spojrzałam mu w oczy. Było w nich coś smutnego i tajemniczego, co wręcz prosiło się o odkrycie, a jednocześnie miałam wrażenie, że to zbyt niebezpieczne.
Rany, Jo, nie dramatyzuj – ogarnęłam się w myślach.
Oczekiwałam wtedy chyba jakiejś porywającej historii, wyobrażałam sobie, że otworzy się przede mną i… Nie wiem, naprawdę, moja wyobraźnia zdecydowanie galopowała w rejony, w które nie powinna galopować.
— Opowiedz mi coś o sobie.
Zaskoczył mnie tą prośbą. Wciąż leżał na łóżku, nogi miał opuszczone na podłogę, ręce podłożył pod głowę i wpatrywał się we mnie wyczekująco. Wydawało mi się, że w tym zdaniu było coś więcej. Dlaczego chciałby wiedzieć o mnie coś więcej niż to, co mu do tej pory powiedziałam?
— Dlaczego? — zapytałam. Ciągle patrzyliśmy sobie w oczy, więc dla rozluźnienia lekkiego napięcia zaczęłam skubać fałdy pościeli na łóżku.
Walt przewrócił oczami i odetchnął głęboko.
— Ponieważ jesteś jedyną wspaniałą rzeczą, która mi się dziś przytrafiła — powiedział prawie szeptem, a jego głęboki, niski głos sprawił, że poczułam na plecach dreszcze.
Było w tym coś tak zwyczajnie prawdziwego, że po prostu uwierzyłam. Może to kwestia dziwnej intymnej atmosfery, która się wtedy wytworzyła pomiędzy nami, kiedy znajdowaliśmy się tak blisko siebie i patrzyliśmy sobie w oczy. A może po prostu sobie to wszystko wyimaginowałam? W każdym razie poczułam, że jeśli poproszę jeszcze raz, Walt naprawdę wszystko mi powie…
— Powiedz, proszę, co się dziś stało?
Pytanie zawisło na chwilę w przestrzeni. Walt zamknął oczy, a kiedy znów je otworzył, spojrzał na mnie tak, że serce zabiło mi trochę szybciej. Nagle podniósł się do pozycji siedzącej i odwrócił tak, że nie widziałam jego twarzy.
— Trzy dni temu zmarł mój ojciec.
— O mój… Przepraszam, ja…
— Niepotrzebnie. Przedawkował heroinę albo zapił się na śmierć, to już nie ma znaczenia. Musiałem jechać kilkaset kilometrów, żeby zidentyfikować jego zwłoki i nikt o tym nie wie, oprócz mnie. Jesteś pierwszą osobą, której jestem to w stanie powiedzieć. Moja matka nadal myśli, że ojciec jest w delegacji.
Kiedy zamilkł, nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Przeklinałam swoją ciekawość i paskudną wyobraźnię. Jak mogłam być taka niedelikatna i nie domyślić się, że to może być zbyt osobiste? No tak, ja nigdy nie myślę…
Przesunęłam się kilka centymetrów w jego stronę i dotknęłam jego ramienia. Nie wzdrygnął się ani nie odsunął, ale rzucił mi krótkie palące spojrzenie, które sprawiło, że cofnęłam rękę.
— Nie potrzebuję twojego współczucia, jasne? — rzucił nagle, wstając z łóżka i przechodząc na drugą stronę pokoju, jakby nagle zaczął żałować, że cokolwiek mi powiedział, a tym bardziej, że jestem teraz w tym samym pokoju. Odwrócił się do mnie plecami, więc nie mogłam ujrzeć jego wyrazu twarzy. Poczułam się strasznie.
— Może powinieneś skontaktować się jednak ze swoją rodziną? — zapytałam cicho, starając się przybrać najbardziej neutralny ton.
— Informowanie o śmierci bliskiej osoby telefonicznie nie jest przejawem najlepszego gustu, tym bardziej jest nie na miejscu. Poza tym to nie twoja sprawa.
— Nie, nie moja, ale sam mi o tym powiedziałeś, więc…
— Więc możesz wydać swój osąd? Uważasz, że to rozsądne, biorąc pod uwagę twoje własne położenie?
Zatkało mnie. Nie był opryskliwy ani zdenerwowany, brzmiał po prostu sucho i bezuczuciowo, jakby tego, co powiedział, nauczył się dawno temu. Tym bardziej jednak było to bardzo nieprzyjemne i nagle poczułam, że naprawdę nie chcę przebywać z nim w tym samym pomieszczeniu. Jak ktoś z takim uśmiechem, spojrzeniem i głosem może być równocześnie tak oschły i nieprzyjemny? Nie rozumiałam tego… Przekroczyłam jednak granicę i to była moja wina. To ja go naciskałam, oczekując nie wiadomo czego.
Przez chwilę trwaliśmy w kompletnej ciszy. Walt odwrócił się; jego usta układały się w jedną wąską linię, nie patrzył na mnie.
— Przepraszam — powiedział nagle. — Nie powinienem był tak mówić.
— Ale powiedziałeś i to prawda.
Nie mogłam mieć mu tego za złe, bo sama dokładnie zdawałam sobie sprawę ze swojego położenia. Był zdenerwowany, ponieważ powiedział mi o czymś, o czym nie powiedział nikomu innemu. Domyślałam się, że nieczęsto mu się to zdarzało.
— Nie, to nie prawda. Jestem zmęczony i rozdrażniony. Wybacz.
Chciałam odpowiedzieć, że nie ma czego i to rzeczywiście nie moja sprawa, kiedy nagle z okolicy mojego brzucha wydobyło się donośne burczenie. Dotknęłam instynktownie tego miejsca.
— Zjedz coś. Na korytarzu był automat.
Brzmiało to jak polecenie, ale nie miało to żadnego znaczenia, ponieważ była to doskonała wymówka, żeby wyjść z pokoju i domyślałam się, że on pomyślał dokładnie to samo. Nie oglądając się za siebie, wyszłam z pokoju, po drodze zgarniając torebkę, w której miałam portfel.
Na korytarzu nadal włączone były światła i przez chwilę zastanawiałam się, czy to nie marnotrawstwo prądu, jednak jakie to miało znaczenie poza niepotrzebnym zaprzątaniem sobie myśli... Podążyłam w stronę automatu. Tak jak się spodziewałam, były tam też plastry. Kosztowały oczywiście majątek, tak samo jak batoniki, paluszki czy inne dostępne przekąski. Przez chwilę zastanawiałam się, co chcę; w końcu zdecydowałam się na proteinowe batoniki (wyglądały zdrowiej niż czekoladki obok, łudziłam się, że może mają chociaż trochę więcej białka), butelkę wody i plastry, czym pozbyłam się większości drobnych pieniędzy.
Odwróciłam się, żeby wrócić do pokoju, jednak zawahałam się.
Nie wiedziałam, czy chcę tam już wracać. Zdecydowanie przekroczyłam granicę i nie powinnam była naciskać. Z drugiej strony Walt powiedział przecież, że jestem jedyną wspaniałą rzeczą, która mu się dziś przytrafiła, co połechtało moje ego, jednak teraz, gdy stałam sama na korytarzu, wydało mi się to strasznie tandetne.  
Westchnęłam głęboko, zastanawiając się, dlaczego zawsze muszę sobie komplikować życie. Tak jakbym nie miała innego wyjścia. A wyjście było jedno i bardzo proste. Poczekać kilka godzin w tym pokoju na autobus i wracać do Londynu. Nie ma miejsca na dodatkowe rozmowy i interesowanie się cudzymi sprawami.
Z takim planem wróciłam do pokoju, jednak mój zdrowy rozsądek pożegnał się ze mną dokładnie w tym samym czasie, gdy ujrzałam Walta wychodzącego z łazienki.
Ręcznik owinął ciasno wokół bioder, mogłam więc dokładnie ujrzeć zarys jego kształtnych pośladków. Woda z mokrych włosów opadających na czoło i kark skapywała na jego nagie plecy i tors, spływając małymi strumieniami w zagłębieniach mięśni.
Przełknęłam głośno ślinę. Spojrzał na mnie, kiedy rzucał na fotel obok swoje ubrania. Lekko spanikowałam i szybkim krokiem ruszyłam w jedyne miejsce, w którym mogłam się ukryć.
— Łazienka — rzuciłam tylko, mijając go najszybciej, jak potrafiłam.
Widok jego półnagiego ciała zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Wkurzało mnie jednak to, że wyglądał dokładnie tak, jak sobie wyobrażałam. Może oprócz sporej blizny przecinającej plecy. W moich wyobrażeniach jego plecy były doskonałe.
— Och, zamknij się — warknęłam do swoich myśli.
Oderwałam się od drzwi łazienki i ruszyłam w stronę lustra. Nie pomyślałam nawet, żeby spojrzeć pod nogi. Ciągle trzymałam w ręce batoniki, wodę i torebkę, dlatego też kiedy poślizgnęłam się na mokrej podłodze łazienki, nie miałam wolnej ręki, którą mogłabym się czegoś złapać lub zaasekurować upadek. Wrzasnęłam przerażona i w następnej chwili wywinęłam orła, uderzając porządnie pupą w kafelki.
Nie zdążyłam nawet siarczyście przekląć, czując, jak bardzo boli mnie tyłek, gdy drzwi łazienki otworzyły się i do środka wszedł Walt.
— Co się stało? — zapytał, nachylając się, by pomóc mi wstać.
— Poślizgnęłam się — odparłam, wyciągając w jego stronę rękę. Walt jednak to zignorował. Złapał mnie w talii i pociągnął do góry, jakbym była lekka niczym piórko.  — Auć — mruknęłam, kiedy stanęłam na nogi.
— Wszystko w porządku?
— Nie wiem, raczej tak, będę żyła — zażartowałam.
Uśmiechnęłam się lekko, jednak Walt przypatrywał mi się uważnie. Wtedy właśnie zdałam sobie sprawę, że jesteśmy naprawdę blisko siebie, a on nadal trzyma ręce na mojej talii.
— Ja… — zaczęłam, w zasadzie nie wiedząc, co chcę powiedzieć. Poruszyłam się i złapałam jego ręce, próbując delikatnie go odepchnąć, jednak zatrzymałam się w połowie ruchu.
Patrzyliśmy sobie w oczy; moje serce przyspieszyło. Miałam wrażenie, że dystans między nami zmniejsza się jeszcze bardziej. Poczułam jego oddech na swojej twarzy. Jego oczy były lekko zamglone, usta rozchylone. W mojej głowie słyszałam dwa sprzeczne głosy. Jeden z nich krzyczał, że powinnam pocałować jego wyzywające usta, przesunąć językiem po eleganckich wypukłościach kości policzkowych, obsypać pocałunkami mocną, zdecydowaną szczękę… Drugi zaś kazał mi wyswobodzić się z jego uścisku i uciekać jak najdalej z tego pokoju. Ja tymczasem nie chciałam słuchać ani jednego, ani drugiego, nie chciałam też, żeby przestawał się we mnie wpatrywać…
Nagle zdałam sobie sprawę, że ręcznik na jego biodrach niebezpiecznie się obniża, aż w końcu opada cicho na mokrą podłogę. Podążyłam za nim wzrokiem, jednak zaraz podniosłam oczy, dokładnie mierząc spojrzeniem jego idealne ciało. Moje usta zadrżały z podniecenia. Odniosłam wrażenie, że mój język jest tak zesztywniały, że zaraz zwariuję, jeśli mnie nie pocałuje.
Miałam tylko jedno, proste wyjście. Wiedziałam doskonale, co mam robić.
Przylgnęłam do niego całym ciałem, ręce oparłam na jego klatce piersiowej i po prostu go pocałowałam. Na początku był zaskoczony, szybko jednak pogłębił pocałunek i objął mnie mocniej. Przez chwilę czułam się tak, jakbym napiła się whisky i w moim żołądku zapłonął ogień, od którego zajmowały się wnętrzności. Miałam też wrażenie, że moje nogi odmawiają mi posłuszeństwa i zaraz się przewrócę. Jego wargi były chłodne, oddech ciepły, co sprawiało, że zaczynało kręcić mi się w głowie. Już dawno żaden pocałunek nie zrobił na mnie takiego wrażenia. Chciałam, żeby trwał w nieskończoność.
Jego ręce przesunęły się na moje biodra, podciągając moją sukienkę do góry. Westchnęłam głośno i wtedy właśnie oderwał się od moich ust. Byłam pewna, że oboje patrzyliśmy na siebie z takim samym pożądliwym spojrzeniem. Pod palcami czułam, jak po jego ciele przeszedł dreszcz.
Uśmiechnęłam się i podniosłam dłoń, żeby dotknąć palcami jego warg. Złapał mnie za rękę i namiętnie pocałował wnętrze dłoni. Patrzyliśmy na siebie przez chwilę, która, miałam wrażenie, trwa wieczność. Żadne z nas nie wypowiedziało ani jednego słowa, chociaż mogłabym przysiąc, że w tamtej chwili w jakiś sposób porozumieliśmy się.
Walt znów podniósł mnie z taką łatwością, jakbym nic nie ważyła, a odległość z łazienki do łóżka pokonał w kilku krokach. Kiedy rzucił mnie na nie, roześmialiśmy się oboje; uśmiech rozjaśnił mu twarz. Nie potrafię opisać i wyjaśnić uczucia, które mnie wtedy wypełniło. Wiedziałam tylko, że mam jedno wyjście. Poddałam się temu kompletnie, nie myśląc nawet przez chwilę, że mogę tego kiedyś pożałować.

niedziela, 11 grudnia 2016

2. „Przykro mi, proszę pani”

Samochód był niezbyt duży, należał zdecydowanie do tych sportowych aut, które mkną 150 km/h po autostradach, a ty, siedząc w środku, nawet tego nie czujesz. Zdziwiło mnie jednak wnętrze auta. Wcześniej założyłam, że to po prostu odnowiony antyk. W środku jednak wszystko wyglądało na nowoczesne, więc albo właściciel wymienił wnętrze na mniej retro, albo to jakaś wersja kolekcjonerska. Nie wiem, czy miało to jakieś większe znaczenie, bo nie znałam się kompletnie na autach. Byłam w stanie jedynie stwierdzić, jaka to marka i że właściciel tego cacka na pewno nieźle się wykosztował tak czy inaczej.
W środku było całkiem wygodnie i przyjemnie, pomijając dziwną, lekko niezręczną ciszę między mną a Waltem. Kiedy ruszał, uśmiechnął się do mnie i rzucił szybkie spojrzenie na moją sylwetkę. Miałam wrażenie, że po prostu sprawdzał, czy zapięłam pas, ale nie mogłam nie zauważyć, jak zatrzymał wzrok na moich udach, w miejscu gdzie sukienka podciągnęła się i ukazała kawałek koronkowego paska pończochy. Prowizorycznie poprawiłam jednak sukienkę.
Kiedy ruszyliśmy i zdałam sobie sprawę, że jestem zamknięta w samochodzie z obcym mężczyzną, jedziemy ciemną drogą nie wiadomo gdzie, a mój telefon zdecydowanie nadal jest rozładowany, dopadła mnie lekka panika. Na chwilę w mojej głowie pojawiły się wątpliwości.
Czemu wsiadłam do tego samochodu?
Nie potrafiłam sama sobie odpowiedzieć na to pytanie i tak, byłam lekko zestresowana sytuacją, ale próbowałam myśleć trzeźwo. A przynajmniej quasi-trzeźwo, biorąc pod uwagę fakt, że czułam się jeszcze trochę lekko.
Walt kierował w skupieniu. Stwierdziłam, że mogłabym coś odczytać z jego twarzy, ale jego wzrok skoncentrowany był na drodze. Wydawał się trochę nieobecny. Zupełnie jakby jego myśli zaprzątało coś innego.
Pomyślmy, może zastanawia się, kiedy zjechać w boczną drogę i zając się zabijaniem ciebie?
Prychnęłam do swoich myśli.
— Mam nadzieję, że nie przeszkadza ci muzyka? — zapytał nagle, klikając kilka razy na migającym ekranie. Najwidoczniej uznał, że to prychnięcie było skierowane do niego.
Nawet nie zauważyłam, że z głośników od jakiegoś czasu wydobywają się elektroniczne brzmienia. Byłam tak zajęta potokiem myśli w swojej głowie, że nie zauważyłam, kiedy włączył muzykę. Brawo, Jo, brawo, koncentracja jak zwykle w stu procentach.
Westchnęłam, starając się odgonić moje głupie sumienie.
— Nie, skądże… Chociaż nie słucham takiej muzyki — palnęłam.
Nie wiem, dlaczego to powiedziałam. Może moja chęć nie rozmyślania nad własną nieodpowiedzialnością przeważyła i wolałam prowadzić niezobowiązującą rozmowę z nieznajomym? Tak, to brzmiało prawdopodobnie. W końcu zawsze byłam gadułą, więc moją bronią może być zagadanie go na śmierć, w razie gdyby miał wobec mnie niecne zamiary, prawda?
Zaśmiałam się do siebie, co Walt chyba odebrał inaczej.
— Takiej muzyki? Możesz wyjaśnić, co masz przez to na myśli?
Zaczynałam żałować, że w ogóle się odezwałam. Wydawał się lekko urażony. No tak, gusta muzyczne. Niektórzy bardzo osobiście odbierali niechęć innych do danego gatunku. Ale okej, skoro już zaczęłam… Najwyżej wysadzi mnie na poboczu pośrodku niczego, ha, ha, ha.
— Elektronicznej. Techno, kluby i tak dalej — powiedziałam najogólniej, jak tylko mogłam. — Nie kojarzy mi się zbyt dobrze.
— Może po prostu do tej pory nikt nie pokazał ci tej muzyki od dobrej strony?
W zasadzie nie brzmiało to jak pytanie tylko jak stwierdzenie. Jakby był przekonany, że tak właśnie było, a „może” zostało przez niego użyte tylko z grzeczności.
— Możliwe — przyznałam, chociaż nie bardzo chciało mi się wierzyć, że istnieje coś dobrego w tym gaunku.
— Posłuchaj tego. — Kliknął znów kilka razy w monitor i muzyka zmieniła się.
Musiałam mieć dosyć sceptyczną minę, bo kiedy spojrzał na mnie znów, pokręcił głową.
— Zostaw na chwilę swoje uprzedzenia i po prostu poddaj się temu, co słyszysz.
— Wow, nie dość, że ratujesz mnie w środku nocy, to jeszcze dbasz o moją edukację muzyczną — powiedziałam trochę zaczepnie, ale odniosło to odwrotny skutek niż zamierzałam. Walt spoważniał i zacisnął ręce mocniej na kierownicy. — Dobrze, posłucham tego — powiedziałam w końcu, nie chcąc go rozdrażnić. W końcu naprawdę ratował mnie w środku nocy, a ja wolałam wrócić do siebie cała i zdrowa.
Oparłam się wygodniej w fotelu i pozwoliłam sobie użyć jednego z klawiszy głośności, żeby słyszeć lepiej.
Nie było w tej melodii nic, co kojarzyłoby mi się z sobotnimi wieczorami w klubach, była od nich całkiem inna i nawet… przyjemna? Nie wiem, może mogłam się przekonać mimo wszystko, jednak nie było to, czego słuchałam na co dzień.
— Brzmi nieźle, ale to raczej nie jest to.
Walt wzruszył ramionami.
— Może kiedyś zmienisz zdanie.
I znowu. Takie samo stwierdzenie jak wcześniej. Mimo wszystko pokiwałam głową, bo nie drążył dalej tematu i nie przekonywał mnie do swojej racji. Nie lubiłam strasznie ludzi, którzy próbowali mi za wszelką cenę udowodnić, że ich punkt widzenia jest jedynym słusznym. Jakbym sama nie wiedziała, co jest dla mnie odpowiednie i jaki mam gust.
Niestety wraz z jego milczeniem znów zapadła niezręczna cisza. Nie lubiłam tego w jazdach samochodem. Kiedy podróżowałam z kimkolwiek, zawsze musiałam o czymś mówić. Albo słuchałam rozmowy pozostałych osób. Ta cisza mnie jednak dobijała.
— Zajmujesz się muzyka na co dzień? Mam wrażenie, że ten temat jest ci niezwykle bliski — powiedziałam, mając nadzieję, że to jakoś zachęci Walta do rozmowy.
Uśmiechnął się lekko. Był przystojnym mężczyzną i musiałam przyznać, że ten lekki uśmiech na jego ustach sprawiał, że wyglądał zachwycająco. Przynajmniej na mnie robił wrażenie. Może dlatego też między innymi wsiadłam do tego samochodu?
— Nie, nie zajmuję się muzyką na co dzień. Moje zajęcie należy do bardzo nudnych i zabierających mnóstwo czasu. — Jego enigmatyczna odpowiedź ani trochę nie zaspokoiła mojej ciekawości.
— Cóż to takiego? — zapytałam, starając się naśladować jego ton.
Skrzywił się. Zdecydowanie nie spodobało mu się to, że go przedrzeźniałam.
— Zarządzam firmą, rodzinny biznes — rzucił krótko. — Naprawdę nic interesującego.
Nie chciałam ciągnąć tematu, bo widziałam, że nie miał najmniejszej ochoty o tym rozmawiać. Rodzinny biznes brzmiał jak coś małego i błahego, ale jego samochód nie wyglądał na tani, więc to musiała być spora firma. Chociaż równie dobrze mogłam się mylić. Nie mogłam niczego konkretnego zakładać…
— A ty? Czym się zajmujesz?
— Na pewno nie muzyką — zaśmiałam się. Walt odwzajemnił uśmiech.
Przez sekundę się zawahałam. Prawie powiedziałam, że jestem modelką, ale coś mnie powstrzymało. Nie chodziło o to, że wstydziłam się swojego zawodu. To prawda, na początku swojej, ekhm, kariery, unikałam mówienia, czym się zajmuję. Ale to głównie dlatego, że najczęściej angażowano mnie do reklam bielizny. Nie należałam do tych super szczupłych, wysokich modelek z wybiegów. Nie wyróżniałam się również twarzą. Owszem, byłam ładna, tak, byłam tego w pełni świadoma, ale najczęściej moją urodę określano jako zwyczajną, wręcz katalogową. Nie przeszkadzało mi to zbytnio i nie wstydziłam się swoich zdjęć przed bliskimi, ba, nie wstydziłam się przed obcymi. Teraz jednak poczułam, że nie mogę powiedzieć, kim jestem, że to zbyt głupie. On zajmuje się rodzinną firmą, poważny biznes, a ja wdzięczę się do aparatu w półnegliżu… Dlaczego to w ogóle miało wtedy dla mnie znaczenie? Nie mam pojęcia.
— Piszę książki dla dzieci — rzuciłam w pośpiechu i od razu miałam ochotę zapaść się pod ziemię.
Okej, do końca nie skłamałam. W końcu dorywczo, kiedy brakowało mi gotówki, zajmowałam się edytowaniem w wydawnictwie Hellen i gdzieś tam w głębi myślałam o tym, by kiedyś napisać własną książkę. Ale to były tylko myśli, które pojawiały się w mojej głowie od czasu do czasu. Na litość boską, nie napisałam niczego od czasów studiów, których notabene nigdy nie skończyłam, bo wolałam być modelką, a było to prawie 10 lat temu.
Walt jednak nie zauważył niczego podejrzanego w mojej wypowiedzi, wręcz przeciwnie, ożywił się i uznał, że to nader interesujące. Rozmawialiśmy przez chwilę o moich wyimaginowanych książkach, a ja w tym czasie samobiczowałam się w głowie za ten wspaniały pomysł. Chociaż z drugiej strony, szybkość z jaką wymyśliłam bohaterów swoich książek, była wręcz imponująca, więc może powinnam była jednak się tym zainteresować i coś napisać?
Może jednak kłamanie przychodziło mi tak prosto, bo wiedziałam, że już nigdy się nie spotkamy i nie miało to większego znaczenia, co powiem? W każdym razie po jakichś dziesięciu minutach rozmowy miałam zdecydowanie dosyć.
— Szczerze mówiąc, nie wyglądasz na kogoś, kto pisze książki dla dzieci — stwierdził Walt, kiedy skończyłam opowiadać o swojej karierze pisarki, która nigdy nie skończyła studiów.
— Dzięki! — odparłam ironicznie. — Na kogo w takim razie wyglądam? — zapytałam z przekąsem. Mimo wszystko jednak byłam ciekawa, na kogo tak naprawdę wyglądam, skoro przykrywka z książkami dla dzieci nie pasowała. Musiałam sobie wymyśleć coś bardziej wiarygodnego na następny raz.
Zaraz, moment. Jaki następny raz, Jo? Masz zamiar znów wsiadać do samochodu z nieznajomym facetem? Halo, ogarnij się!
— Wyglądasz na kogoś, kto pisze romanse — zawyrokował po chwili. Spojrzałam na niego zdziwiona i wtedy musiałam stwierdzić, że żartuje. Uśmiechał się szeroko, ukazując śnieżnobiałe zęby. Rany, wyglądał teraz jeszcze bardziej powalająco niż wcześniej.
Skarciłam samą siebie w myślach i jak gdyby nigdy nic również się roześmiałam. Co się ze mną dzieje, do cholery?
Nie było mi dane jednak zastanawiać się nad tym dalej, bo Walt nagle skręcił w boczną drogę. Nawigacja natychmiast zaczęła krzyczeć, że zboczyliśmy z trasy i należy zawrócić, na co dostałam lekkiej palpitacji serca. Czyżby właśnie miało się okazać, że strasznie się pomyliłam, wsiadając do tego auta i zaraz ziści się moja najgorsza wizja? Rzuciłam palące spojrzenie w stronę Walta.
Najwyraźniej ujrzał panikę w moich oczach.
— Wybacz, prawdopodobnie powinienem zapytać cię o zdanie — powiedział lakonicznie.
Zapytać o zdanie, czy chcę być zamordowana? Zaśmiałam się nerwowo.
— Nie spałem od dwóch dni i czuję się już strasznie zmęczony, dlatego naprawdę muszę odpocząć chociaż kilka godzin. — Jakby na potwierdzenie jego słów na końcu drogi zamajaczył rozświetlony budynek, a sekundę później minęliśmy znak pensjonatu White Rose.
Odetchnęłam z ulgą.
— Rozmowa z tobą jest naprawdę ożywiająca, ale i tak czuję, że zasypiam przed kierownicą, więc sama rozumiesz…
Pokiwałam głową, bo jaki miałam wybór? Nie miałam przecież nic do powiedzenia.
Takim sposobem zatrzymaliśmy się na parkingu przed pensjonatem, Walt wysiadł z samochodu, a ja mogłam myśleć tylko o tym, że gdybym nie była głupia i impulsywna, spałabym teraz w wygodnym hotelowym łóżku w Bridge Lane…
***
Nie było przecież aż tak tragicznie, prawda? No dobra, wplątałam się w dziwną podróż z nieznajomym facetem i byłam w pensjonacie, bogowie raczą wiedzieć gdzie, ale z drugiej strony wcale nie musiałam tutaj z nim zostawać, wynajmować pokoju i czekać, aż odpocznie na tyle, żeby mógł mnie odtransportować do Londynu. Po wejściu do środka zdałam sobie sprawę, że przecież w takich miejscach mają zazwyczaj telefon i mogę zamówić sobie taksówkę. Brawo, Sherlocku. Zapłacę za nią pewnie kupę kasy, ale nie muszę jechać do samego Londynu. Niech mnie dowiezie do najbliższego miasta, w którym jest funkcjonująca stacja kolejowa, a stamtąd już sama dotrę do Londynu.
Zadowolona ze swojego wspaniałego planu, stanęłam obok Walta, który czekał, aż w recepcji ktoś się zjawi.
Pensjonat był dosyć spory, mieścił przynajmniej dwanaście pokoi, a tak mi się przynajmniej wydawało, kiedy liczyłam haczyki na klucze znajdujące się na ścianie za ladą recepcji. Mogłam się jednak pomylić, w gruncie rzeczy sama czułam lekkie zmęczenie. Na pewno należał do tych starych, wiekowych budynków. Możliwe, że kiedyś funkcjonował jako niewielki pałac. Do środka wchodziło się wielkimi, drewnianymi drzwiami pomalowanymi na brązowo, a hol utrzymany był w jasnych kolorach z kontrastową posadzką w ciemnym, grafitowym odcieniu. Nie uszło mojej uwadze, że została wypolerowana na błysk. Recepcja nie zajmowała dużo miejsca, jak to bywało w większości angielskich, starych domach. Kontuar znajdował się pod ścianą, zaraz przy schodach prowadzących na piętro, zapewne do pokojów. Po prawej stronie były kolejne drewniane drzwi, a po lewej przeszklone dwuskrzydłowe wejście, jak się domyślałam, prowadzące do części restauracyjnej.
Kiedy nadal nikt nie przychodził, Walt zniecierpliwiony nacisnął niewielki dzwonek znajdujący się na drewnianej ladzie. Po chwili usłyszeliśmy skrzypienie drzwi.
Wyłonił się zza nich starszy mężczyzna. Był niskiego wzrostu, miał całkiem siwe włosy, a na grubym, małym nosku nosił okrągłe okulary. Podrapał się po głowie, kiedy nas ujrzał, wyraźnie zdziwiony czyjąś obecnością o takiej porze. No cóż, chciałam wręcz powiedzieć, tak czasem bywa, kiedy na szyldzie reklamowym umieszcza się informację, że pensjonat jest czynny całą dobę…
— Słucham, proszę pana? — Mężczyzna podreptał za ladę i spojrzał na Walta wyczekująco.
— Chciałbym wynająć pokój do rana — odpowiedział zmęczonym głosem.
Starszy pan rzucił mu podejrzliwe spojrzenie, a chwilę później skierował je na mnie.
— Proszę pana, wynajmujemy pokoje na doby — poinformował mężczyzna bardzo urażonym tonem. Westchnęłam głośno. Najwyraźniej w jego wyobraźni, przyjechaliśmy tutaj w wiadomym celu.
— Dobrze, poproszę pokój na jedną noc. — Walt nie wyglądał na kogoś, kto miał zamiar się spierać o tej porze, na szczęście recepcjonista również nie miał na to ochoty, bo w mgnieniu oka przygotował klucz do pokoju, poprosił Walta o wypełnienie formularza i gotówkę z góry.
— Wybacz, zapomniałem o pokoju dla ciebie. — Walt zwrócił się do mnie.
No cóż, miło z jego strony, że się zreflektował, na szczęście nie miałam mu tego za złe, bo przecież nie miałam najmniejszego zamiaru tutaj nocować.
— Nic nie szkodzi — powiedziałam, uśmiechając się. — Nie zamierzam tutaj zostać. W zasadzie chciałabym skorzystać z telefonu, jeśli można.
Ostatnie zdanie skierowałam w stronę starszego pana, który przyglądał nam się w zaciekawieniu.
— Przykro mi, proszę pani, telefon udostępniamy tylko rezydentom — odpowiedział automatycznie z beznamiętnym wyrazem twarzy.
— Rozumiem, jednak widzi pan, mój telefon jest rozładowany, a chciałabym tylko zamówić taksówkę — wytłumaczyłam, starając się nie irytować. Posłałam w jego stronę jeden ze swoich uśmiechów zarezerwowanych na takie sytuacje jak ta, które wymagały ode mnie użycia, ekhm, kobiecych supermocy.
— Przykro mi, proszę pani, ale mam związane ręce. Żeby zadzwonić, trzeba mieć wynajęty pokój, taka jest polityka firmy, proszę pani. — Wzruszył ramionami.
— Może mógłby pan jednak zrobić wyjątek? — Nie dawałam za wygraną. Od tego nieszczerego uśmiechu bolały mnie już policzki. — Jestem w dosyć niezręcznej sytuacji…
— Nie, proszę pani, przykro mi.
Mężczyzna był nieugięty i nie działało na niego nic. Westchnęłam ciężko.
— Dobrze, w takim razie chciałabym wynająć pokój — odparłam w końcu. Doszłam do wniosku, że lepiej stracić pieniądze, w końcu na to samo by wyszło, gdybym miała go przekupić.
— Przykro mi, proszę pani, ale na tę chwilę mamy komplet, wszystkie pokoje są wynajęte — powiedział mężczyzna bardzo spokojnie, a ja byłam wręcz przekonana, że wcale nie było mu przykro.
— Na litość boską — sarknął Walt, wyraźnie zirytowany. — Ta pani jest ze mną. Może być? Teraz da jej pan łaskawie skorzystać z telefonu? — rzucił w stronę mężczyzny i zanim zdążyłam zareagować, wyciągnął z portfela kolejny plik banknotów i zapłacił za mnie.
Staruszek wyglądał, jakby się nad czymś chwilę zastanawiał, po czym kiwnął głowę.
— Wszystko w porządku, proszę pana, oto klucz — powiedział beznamiętnym tonem, po czym postawił na ladzie telefon i niewielki wizytownik. — O tej porze kursuje tylko jedna taksówka z miasteczka, proszę pani, czy życzy sobie pani, abym zadzwonił?
Prawie parsknęłam śmiechem, kiedy to usłyszałam, ale kiwnęłam tylko głową. Zwróciłam się w stronę Walta.
— Dzięki, naprawdę, ale nie musiałeś — powiedziałam, na co on potrząsnął głową.
— Jesteś pewna, że chcesz jechać taksówką?
— Tak. Wybacz, jestem ci naprawdę dozgonnie wdzięczna, ale po prostu chcę już wrócić do domu, sam rozumiesz…
— Jasne, w porządku. Słuchaj, zanim…
— Proszę pani. — Głośny głos recepcjonisty przerwał Waltowi w połowie zdania. — Przykro mi, ale taksówka będzie dostępna dopiero o siódmej rano, czyli za około trzy i pół godziny.
— Świetnie — jęknęłam. Mogłam się w sumie tego spodziewać. Ta noc nigdy nie miała się skończyć…
— Jeśli mogę coś dodać, proszę pani, to dokładnie o siódmej piętnaście z przystanku oddalonym o pięć minut stąd odjedzie autobus do Leicester.
— Możesz poczekać ze mną w pokoju, jeśli chcesz — zaproponował Walt, zanim jeszcze zdążyłam pomyśleć, że autobus to jakaś alternatywa. Z Leicester mogłabym na pewno złapać jakiś pociąg do Londynu i byłabym spokojnie w godzinę w domu…
Tak, to było światełko w tunelu. Musiałam tylko przeczekać te kilka godzin. W pokoju z Waltem. Czy coś mogło pójść nie tak? Przecież gdyby coś mi groziło z jego strony, już dawno by było po mnie, poza tym ta noc musiała się kiedyś skończyć, prawda?
— Nie martw się, są dwa łóżka — szepnął z zawadiackim uśmiechem.

Jakby to było moje jedyne zmartwienie…

czwartek, 8 grudnia 2016

1. Nieznajomy

Znasz to uczucie, kiedy masz wrażenie, że wszystko idzie zbyt dobrze, zbyt idealnie? Kiedy coś przychodzi ci zbyt prosto? Zaczynasz zastanawiać się, czy zaraz nie wydarzy się coś, co wywróci ten idealny ciąg zdarzeń do góry nogami? Masz po prostu to przeczucie.
Tak właśnie czułam się dziś rano, kiedy zakładałam granatowo-różową wzorzystą sukienkę. Wyglądałam w niej nieziemsko. Moje włosy układały się jak zaczarowane, mimo że poprzedniego wieczoru kompletnie zapomniałam nałożyć na nie te wszystkie specyfiki o zbawiennym działaniu na gęsty i niepodatny na stylizację włos. Szpilki, które kupiłam na chybił trafił w sklepie internetowym, pasowały jak ulał, a stare pończochy noszone kilka razy pod rząd nie miały żadnych zaciągnięć czy oczek. Wszystko grało.
Nawet Peter się nie spóźnił i był na czas. Gdy mnie zobaczył, spojrzał na mnie w taki sposób, w jaki patrzy na kobietę zakochany facet. Nie powiem, żeby nie rozmiękczyło to mojego serduszka. Co prawda spotykaliśmy się dopiero kilka tygodni i nie ustaliliśmy jeszcze, czy to coś poważnego, ale wtedy właśnie czułam, że to idealny moment, który za chwilę zostanie zrujnowany. Pieprzone przeczucie.
Kiedy przypominam sobie tę chwilę, mam ochotę podejść do siebie i strzelić sobie w twarz, potrząsnąć sobą, a najlepiej powiedzieć sobie, żebym pojechała własnym samochodem. Tak, pojechanie na to wesele własnym samochodem byłoby genialnym rozwiązaniem. Gdybym tylko wiedziała…
Zadrżałam nagle, idąc opustoszałą ulicą. Wybiegając z sali bankietowej, nie pomyślałam, że o drugiej rano w lato może być tak zimno. Zresztą, wybierając sukienkę na wesele mojego najlepszego przyjaciela, nie pomyślałam w ogóle, że będę musiała uciekać w połowie zabawy, niemalże w środku nocy i drżeć z zimna gdzieś w obcym mieście… Rozejrzałam się dokładnie po okolicy. Zmierzałam w stronę stacji kolejowej, kierując się znakami drogowymi. Tak naprawdę nie miałam pojęcia, gdzie się znajduję. Wiedziałam tylko, że ceremonia ślubu i przyjęcie mają odbyć się w rodzinnym miasteczku panny młodej, Bridge Lane, kilkaset kilometrów od Londynu.
Pocieszałam się, że chociaż ulice są oświetlone i nie muszę błądzić w ciemności. Najbardziej przerażające było jednak to, że miasto wydawało się… martwe. W żadnym mijanym budynku nie zauważyłam włączonych świateł, nie minęłam nikogo po drodze.  Może nawet lepiej. Byłam jeszcze trochę pijana, więc czułam się odważna, jednak była to zwykła alkoholowa lekkomyślność. W miarę jak oddalałam się od sali bankietowej, muzyka i głośne rozmowy milkły; słychać było jedynie świerszcze i inne owady, a od czasu do czasu przelatujące obok ptaki.
— To był genialny pomysł. Jak zwykle — mruknęłam do siebie, mijając kolejną aleję domów jednorodzinnych.
Dlaczego ja zawsze muszę mieć takiego pecha?
Zaczęło się po prostu zbyt idealnie. Przyłapałam się nawet na myśli, że coś z tego może wyjść. Jak bardzo się pomyliłam… Peter, facet, z którym przyjechałam na to wesele, okazał się kompletną porażką. Gdy tylko impreza się rozkręciła, a każdy wypił więcej alkoholu niż powinien, mój towarzysz ulotnił się w niewiadomym kierunku, by po kilku godzinach odnaleźć się w jednoznacznej pozycji z jedną z druhen w toalecie.
To był mój piąty raz.
Piąty raz zdradził mnie ktoś, na kim choć trochę mi zależało. Jak gdybym miała wypisane na czole, że jestem niewarta uwagi. Że jestem głupia i naiwna, więc można mnie wykorzystać. Jakby to była jakaś klątwa…
Przez chwilę siedziałam przy naszym stoliku, zastanawiając się, co mam zrobić. Mieliśmy wynajęty pokój w hotelu nieopodal, więc mogłam po prostu tam pójść, przeczekać do rana i zamówić taksówkę na dworzec, po czym wrócić do Londynu. To było logiczne wyjście. Jednak gdy tylko ujrzałam Petera, jak wyłania się z tłumu i szuka mnie wzrokiem, wiedziałam, że nie mogę tam zostać ani minuty dłużej. Wybiegłam z budynku, nie bardzo wiedząc, dokąd zmierzam. Po kilku minutach zdałam sobie sprawę, że moja komórka jest rozładowana i jestem w obcym mieście, kilkaset kilometrów od domu i bez samochodu.
Mogłam wrócić. Przeczekać w hotelu. Tak postąpiła by rozsądna osoba, ale jak wspominałam, byłam jeszcze wstawiona, więc reagowałam emocjonalnie. Zresztą, ujrzałam znak wskazujący kierunek do stacji kolejowej, nie było daleko, więc postanowiłam iść tam na pieszo.
Gdzieś w połowie drogi poczułam przeszywający ból w okolicach pięty. Moje stopy były obolałe od tańczenia, a nowe buty dawały mi się we znaki. Nie potrafiłam sobie przypomnieć, dlaczego zdecydowałam się założyć na wesele nowe buty…
Ach, no tak. Pasowały idealnie do sukienki, a on powiedział, że wyglądam w nich obłędnie. On. Peter.
— Dupek!
Szłam dalej, czując, jak buty obcierają mi pięty, próbując myśleć tylko o tym, że za parę minut wsiądę do pociągu, a za kilka godzin znajdę się we własnym mieszkaniu i będę mogła wypłakać się we własną poduszkę.
Chociaż nie miałam pojęcia, czy będę w stanie płakać. Czułam się zła i rozżalona, głownie na tego palanta, ale trochę też na siebie. Może powinnam przywyknąć do tego, że moje życie jest jedną wielką porażką? Miałam w końcu prawie trzydziestkę na karku i żadnego pomysłu, co mam zrobić, kiedy moja kariera modelki się skończy… a właśnie chyliła się ku końcowi.
Szlag by to! Kogo ja oszukuję, już dawno się skończyła.
Ostatnim zleceniem, jakie dostałam od swojego agenta, była reklama proszku do prania, do której nawet się nie dostałam. Wybrali młodszą o jaśniejszej karnacji. Westchnęłam ciężko, przypominając sobie ten casting.
„Na zdjęciach wyglądałaś młodziej”, „Szukamy kogoś innego”, „Zadzwonimy w przyszłym sezonie”.
— To oficjalne. Jestem bezrobotną, starą panną. Brakuje mi tylko kota — sarknęłam, skręcając w kolejną ulicę.
Stacja wyłoniła się nagle z mroku. Moje serce zabiło szybciej. Nie sądziłam, że tak szybko ją znajdę. Budynek stacji był dosyć mały, jednak przed nim znajdował się parking, a zaraz za parkingiem park z bogatą roślinnością. Czym prędzej skierowałam się w stronę wejścia. Tak bardzo nie mogłam doczekać się, kiedy w końcu moje stopy odpoczną od niewygodnych szpilek, że nawet nie zauważyłam przyczepionej do drzwi kartki…
Pociągnęłam za klamkę, jednak ku mojemu zdziwieniu, drzwi nie ustąpiły.
— Co do cholery? — zaklęłam zaskoczona, po czym spróbowałam jeszcze raz. Pomyślałam, że z wrażenia mogłam pociągnąć za słabo lub to jedne z tych starych drzwi, w których otwarcie trzeba włożyć trochę więcej siły. Jednak i za drugim, i za trzecim razem drzwi się nie otworzyły. Patrzyłam na klamkę jak zaczarowana, nie rozumiejąc, dlaczego drzwi są zamknięte.
Wtedy właśnie podniosłam wzrok w poszukiwaniu wytłumaczenia i ujrzałam małą, lekko pożółkłą kartkę przyklejoną krzywo do drzwi.
STACJA ZAMKNIĘTA, głosił napis.
— Kurwa mać! — zaklęłam siarczyście, nie wierząc w to, co widzę.
„Z powodu remontu trakcji kolejowej przejazd pociągów przez stację Bridge Lane czasowo wstrzymany do odwołania”.
— Czy to jakiś żart?! Czy ta noc może być jeszcze gorsza?! — krzyknęłam tak głośno, że przestraszyłam kilka wróbli skaczących na trawie nieopodal. Skrzywiłam się na widok odlatujących ptaków.
Wtedy poczułam, że się rozpłaczę. Ze wszystkich sił starałam się tego nie robić, bo wiedziałam, że gdy się rozkleję, to już się nie pozbieram. Poza tym tak strasznie nie chciałam płakać po takim dupku. Nie był tego wart.
I co teraz? Nie miałam pojęcia. Wiedziałam, że nie zdołam wrócić, skąd uciekłam. Nie było daleko, zaledwie dwa, trzy kilometry, ale szpilki wpijały mi się w stopy tak bardzo, że musiałam je po prostu zdjąć. Stałam na boso na zimnych schodach stacji kolejowej i nie chciałam myśleć o tym, że musiałabym wracać w takim stanie. Zwłaszcza, że pewnie nie uniknęłabym widoku tego wstrętnego, obrzydliwego dupka… Krzyknęłam ze złości, ciskając jedną ze szpilek przed siebie. Wtedy właśnie usłyszałam skrzypienie i zdałam sobie sprawę, że nie jestem sama.
Rozejrzałam się dookoła. Na parkingu stało auto, co wydawało mi się na początku całkiem naturalne, jeśli ktoś pracował na stacji, więc nawet nie przyszło mi do głowy, że ktoś może siedzieć na ławce w parku i mnie obserwować.
Samochód wyglądał na sportowe auto z dawnych lat, które mogłoby pochodzić z kolekcji zapalonego kolekcjonera aut. Musiał należeć do mężczyzny, który właśnie na mnie patrzył. A przynajmniej miałam takie wrażenie, bo znajdował się na tyle daleko, że nie byłam w stanie dojrzeć jego twarzy.
Na pewno był mężczyzną. Przez chwilę wahałam się, czy podejść. Miał na sobie ciemne ubranie, jakąś kurtkę lub bluzę i z daleka wyglądające na zwyczajne dżinsy. W świetle latarni mogłam też dostrzec ciemne włosy. Poruszył się lekko na ławce, kiedy tak na niego patrzyłam, więc nie zastanawiając się wiele, ruszyłam w jego kierunku. Sięgnęłam po leżącą przy schodach wcześniej rzuconą szpilkę, ciągle jednak go obserwując. Na początku szłam pewna siebie, mimo że bez butów, ściskając w jednej ręce szpilki, a w drugiej torebkę. Chciałam go zapytać, czy nie wie, gdzie jest dworzec autobusowy lub postój taksówek, ale nagle zdałam sobie sprawę, że to strasznie dziwne, że siedzi właśnie tutaj.
Mógł czekać na pociąg, może na kogoś, ale skoro stacja była zamknięta, wykluczyłam tę możliwość. Wtedy właśnie znów zaczęłam się wahać. Zwolniłam kroku, a im bliżej byłam, tym szłam wolniej, bo było w nim coś niepokojącego. Po prostu patrzył na mnie. Miałam wrażenie, że nie spuszczał ze mnie wzroku i ani razu nie mrugnął. Musiałam jednak przyznać, że miał coś w sobie. Wyglądał więcej niż dobrze – miał przystojną twarz z lekkim, kilkudniowym zarostem, a wysokie kości policzkowe wyglądały, jakby były wyrzeźbione przez jakiegoś niesamowicie zdolnego artystę. Patrzył na mnie z uwagą; w świetle latarni jego oczy wyglądały na ciemne, głęboko osadzone i otoczone gęstymi brwiami. Jego ciemne włosy poprzecinane były tu i ówdzie szarością; mógł być przed czterdziestką, nie potrafiłam stwierdzić.
W jego spojrzeniu było coś elektryzującego. Przez kilka sekund widziałam oczami wyobraźni, jak wspaniale musiał wyglądać w garniturze. Wtedy pomyślałam, że seryjni mordercy właśnie tak działają – zwabiają swoje ofiary wspaniałym wyglądem i elektryzującą osobowością. Moje serce zabiło trochę szybciej, jednak zignorowałam te obawy, w końcu jeszcze byłam wstawiona.
— Przepraszam — odezwałam się, przerywając swój rwący potok wyobrażeń. Zamrugał kilka razy, skupiając się na mnie, ale nie odpowiedział. Uśmiechnął się jedynie delikatnie. Było w tym uśmiechu coś zachęcającego, ale równocześnie… jakby smutnego? Nie byłam pewna.
— Nie wie pan przypadkiem, czy w pobliżu jest dworzec autobusowy lub postój taksówek? — zapytałam i w tym samym momencie zza krzaków obok wybiegło coś szarego, wrzeszcząc przeraźliwie. Podskoczyłam przerażona, zdając sobie sprawę, że to tylko dwa walczące koty. — Jezu — mruknęłam, łapiąc się odruchowo za serce. Po chwili wróciłam spojrzeniem w stronę nieznajomego; patrzył tam, gdzie koty zniknęły w ciemności.
— Przepraszam? — zapytałam znów, kiedy mężczyzna ciągle nie odpowiadał. Znów spojrzał na mnie z uśmiechem.
— Tak? O co pani pytała?
Jego głos był niski, spokojny i niesamowicie przyjemny. Mogłabym powiedzieć, że działał wręcz kojąco na nerwy, jednak czułam, że byłoby to zdecydowanie za dużo. Przystojny facet z seksownym głosem o drugiej w nocy kojarzył mi się tylko z jednym.
—  Czy w pobliżu…
— Ach, tak! — przerwał mi, jakby uświadomił sobie nagle, że jednak słyszał, o co pytałam. Obawiam się, że nie jestem w stanie udzielić pani tej informacji. Jestem tutaj przejazdem i zatrzymałem się tylko na chwilę. W zasadzie nie wiem nawet, co to za miasto. — Zaśmiał się jakoś dziwnie, jednak nie miałam czasu zastanawiać się nad tym dłużej.
— Cholera! — zaklęłam głośno.
No tak, wszystko przeciwko mnie.
Nie uśmiechało mi się chodzić po całym miasteczku w nocy w poszukiwaniu dworca czy taksówki, ba, w ogóle nie uśmiechało mi się ruszać, zwłaszcza na boso, a już w ogóle w tych niewygodnych butach.
— Mogę? — zapytałam, wskazując na miejsce na ławce obok mężczyzny. Ten skinął tylko głową i przesunął się nieco.
Usiadłam niezgrabnie, bo pończocha zawadziła się o beton i rozdarła. Miałam straszną ochotę je zdjąć i wyrzucić w cholerę, ale siedzący obok mężczyzna nadal się we mnie wpatrywał. Złączyłam więc stopy, próbując ukryć to okropne rozdarcie (nie chciałam nawet myśleć o zakrwawionych piętach) i pogrzebałam w torebce. Miałam nadzieję, że może moja komórka jakimś cudem doznała samonaładowania, ale nic takiego nie nastąpiło. Żałowałam trochę, że wychodząc z sali weselnej, nie zabrałam ze sobą jakiegoś alkoholu. Tak bardzo by mi się teraz przydał, bo czułam, że zaczynałam trzeźwieć…
— Czy wszystko w porządku? — spytał nieznajomy, kiedy westchnęłam tak głośno, że aż wydałam z siebie dziwny jęk.
— Nie, raczej nie. Wszystko nie jest w porządku — wyrzuciłam z siebie lekko płaczliwym głosem. — Udałam się na wesele, które okazało się porażką, bo mój partner to skończony dupek, który wolał spędzić upojne chwile w toalecie z jedną z druhen niż poświęcić czas mi. A podobno wyglądałam obłędnie, phi! Do tego teraz nie mogę wydostać się z tego cholernego miasta, bo stacja jest zamknięta, a mój telefon rozładowany i… — Spojrzałam na mężczyznę, który wpatrywał się we mnie mocno zdziwiony moim nagłym wywodem. — Ach, pytał pan z grzeczności…
Nagle poczułam się tak zażenowana, że skuliłam się i schowałam twarz w dłoniach, mając nikłą nadzieję, że mężczyzna obok okaże się jednak fatamorganą.
— W zasadzie…
—  Tak, rozumiem, za dużo informacji. Mama zawsze mi powtarza, że jestem za bardzo wylewna — mruknęłam, wciąż chowając twarz w dłoniach.
Przez chwilę trwała niezręczna cisza, w trakcie której ja użalałam się sama na siebie w myślach. Wspaniałe zajęcie, polecam.
— Może chciałaby pani skorzystać z mojego telefonu i gdzieś zadzwonić? — zaproponował nagle.
Podniosłam się lekko, w jednej chwili podekscytowana tą myślą, w drugiej jednak przypomniałam sobie, że znam na pamięć tylko swój numer i numer do pizzerii naprzeciwko mojego mieszkania. Jestem po prostu beznadziejna! Pokręciłam głową w niedowierzaniu, jak mogłam nie pamiętać chociażby numeru do mojej własnej matki? Jak?!
— Obawiam się, że nie może mi pan pomóc… chyba że jedzie pan do Londynu i mogę się z panem zabrać? — zapytałam i zaśmiałam się histerycznie bardzo bliska płaczu. Wręcz czułam, jak łzy gromadzą się w kącikach oczu i domagają wydostania na zewnątrz.
W zasadzie nie zamierzałam się rozklejać, ale trochę nie miałam wyboru. No dobrze, miałam jeszcze jedno wyjście z tej sytuacji, oznaczałoby ono jednak znacznie większe upokorzenie niż rozpłakanie się przy przystojnym nieznajomym na ławce o drugiej w nocy. Wymagałoby ono ode mnie niezwykłej siły, której teraz po prostu nie byłam w stanie z siebie wykrzesać.  Teraz jedyne, czego potrzebowałam, to zapomnienie o tym, co wydarzyło się na weselu. A do tego potrzebowałam wydostać się z tej dziury!
— Tak — odezwał się nagle mężczyzna, spoglądając na mnie z boku i wyrywając mnie z potoku dramatycznych myśli.
— Słucham? — Nie bardzo rozumiałam, co to miało oznaczać. Za bardzo skupiłam się na rozmyślaniu, więc spojrzałam na niego ze zmarszczonym czołem.
Uśmiechnął się lekko.
— Jadę do Londynu i mogę panią podwieźć — powiedział.
Wręcz nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę.
— Naprawdę? To znaczy, nie zna mnie pan i w ogóle… Czy to nie byłby problem? — wyrzuciłam z siebie trochę nieskładnie.
— Nie, żaden problem. I myślę, że możemy przejść na „ty”.c — Na końcu tego zdania jakby czaił się znak zapytania, więc uśmiechnęłam się i wyciągnęłam rękę.
— Jo — powiedziałam, po czym uścisnęłam jego dłoń.
— Walt. — Skinęłam głową. — Jo? To skrót od…?
— Josephine — wyjaśniłam. Uśmiechnął się lekko. — Prawie nikt nie używa tej formy, więc proszę, mów mi po prostu Jo.
W zasadzie nie lubiłam, kiedy ktoś zwracał się do mnie pełnym imieniem. Mówił tak na mnie tylko mój ojciec, a przywoływało to dosyć bolesne wspomnienia, więc wolałam tego unikać. Na szczęście ograniczyłam swoją paplaninę i nie informowałam o tym dopiero co poznanego nieznajomego.
— A więc Jo, jesteś gotowa? — Walt wstał z ławki i wskazał na samochód zaparkowany nieopodal. — Możemy już jechać.
Wahałam się przez moment. Czym może skończyć się podróż z nieznajomym? Czekaj, czy mama nie mówiła mi, żebym nie wsiadała do samochodu z nieznajomymi? Coś mi jednak mówiło, że nic mi nie grozi. Nie wiem, może to była jedynie moja wyobraźnia, która co chwilę podrzucała mi obrazy Walta w garniturze, może kobieca intuicja, a może desperacja, ale czułam, że jestem bezpieczna.
Kiwnęłam więc głową, uśmiechnęłam się, zabrałam szpilki spod ławki i ruszyliśmy w stronę samochodu. Gdybym wiedziała, jak ta podróż się skończy… Cóż, rozważyłabym ją jednak trochę dłużej niż kilka sekund…

obserwują