niedziela, 15 stycznia 2017

6. Z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach

Dochodziła prawie szesnasta, kiedy stanęłam na schodach prowadzących do kamienicy, w której mieszkała moja matka. Taksówka dotarła tutaj w ciągu dziesięciu minut mimo paskudnych korków po drodze. Nie mogłam jednak tak po prostu wejść do środka. Czułam na sobie te wszystkie spojrzenia ciotek i wujków, kuzynek i kuzynów, mamy i babci. Potrzebowałam chwili, żeby ułożyć sobie wszystko w głowie.
Spojrzałam na wyświetlacz telefonu i mimowolnie mój wzrok powędrował w stronę drugiej dłoni. Wciąż ściskałam w niej karteczkę od Walta.
Na wizytówce było tylko jego imię, nazwisko i numer telefonu. Walter Buchanan. Nic więcej poza ozdobnym symbolem układającym się w dużą literę „W”. Zupełnie jakby było oczywiste, co ta litera oznacza. Nie dla mnie. To wszystko nadal pozostawało dla mnie zagadką, czułam się wręcz przytłoczona nadmiarem wrażeń.
Zadzwonić czy nie?
Jakby na zawołanie, dzwonek mojego telefonu zabrzmiał nagle, wyrywając mnie z zamyślenia. Westchnęłam zirytowana, widząc zdjęcie mamy na wyświetlaczu. Nie ma co zwlekać, Jo, powiedziałam sobie, próbując się zmotywować. Wyciszając telefon, zdecydowanym krokiem ruszyłam w stronę drzwi.
Mama mieszkała tutaj praktycznie od śmierci taty. Kupiła to mieszkanie dzięki pieniądzom z odszkodowania; było nieco „zbyt”, jeśli wiesz, co mam na myśli. Zbyt wysokie sufity, zbyt obszerne pokoje, trzy łazienki, kominek w salonie. Nie brzmiało jak idealne mieszkanie dla samotnej kobiety w średnim wieku. Oczywiście należało jej się, po tym wszystkim, co musiała przejść przez te lata. Ja swojej części nadal nie wykorzystałam. Trzymałam te pieniądze, powtarzając sobie, że są „na czarną godzinę”, ale tak naprawdę po prostu nie chciałam ich używać. Za każdym razem, kiedy tutaj przyjeżdżałam, przypominałam sobie o nich, leżących gdzieś tam w skrytce w banku. I za każdym razem obiecywałam sobie, że kiedyś w końcu zrobię z nimi porządek. Nadarzała się w gruncie rzeczy świetna okazja. Od dawna nie dostawałam zleceń, a moje własne oszczędności, jeśli nadal nie znajdzie się dla mnie żadna praca, niedługo i tak się skończą.
W każdym razie mieszkanie mamy było naprawdę bardzo ładne. Urządzone ze smakiem, w przeciwieństwie do mojego, klasyczna drewniana podłoga i pomalowane w stonowanych kolorach ściany z ozdobnymi panelami w stylu XIX wieku. Do tego praktycznie na każdej ścianie wisiały reprodukcje najwspanialszych dzieł w historii sztuki. Oczywiście nie mogło zabraknąć też imitacji popularnych rzeźb w pomniejszonej skali, które matka upychała w każdym możliwym kącie. To była jedna z jej wielu małych wariacji. Tak samo jak za duże i zbyt rozrośnięte kwiaty doniczkowe w korytarzu i w każdej łazience. Doprawdy, tego kompletnie nie mogłam pojąć.
Drzwi do domu mojej mamy były otwarte prawie zawsze. Moja rodzicielka po prostu nie wierzyła w złodziei i nieuczciwe osoby, które mogłyby ją okraść. Zawsze powtarzała, że zamykanie drzwi na noc to najwięcej, na co ją stać. Uwielbiała po prostu, kiedy przychodzili do niej ludzie. Jacykolwiek. Możliwe, że było to przyzwyczajenie z dzieciństwa, ponieważ babcia Jesminder również była bardzo gościnną osobą. Dla niej nieważne było, skąd ktoś pochodził, liczyło się tylko dobre serce. Moja mama w gruncie rzeczy była taka sama.
Weszłam do środka, ściągając buty w korytarzu i zostawiając je w szafce. Widzisz, taki był zwyczaj u nas w domu, zawsze trzeba było ściągnąć obuwie, jeśli wchodziło się do domu. Moja mama nienawidziła brudnych śladów na podłodze.
— Mamo, już jestem! — krzyknęłam, słysząc dochodzące z salonu głośne rozmowy i skoczną, indyjską muzykę.
Jak na zawołanie w korytarzu zaczęły pojawiać się twarze członków mojej rodziny, witając mnie i przekrzykując się nawzajem. Pierwszy pojawił się wujek Ray z ciocią Kalpaną. Jedyny brat mojej mamy od jakiegoś czasu był posiadaczem okazałego piwnego brzucha, co jego żona wyrzucała mu za każdym razem, kiedy według niej zaczynał przesadzać z objadaniem się przy stole. Zaraz za nimi podążała Rina i córki Raya, Chandra wraz ze swoimi dziećmi i Nadia z nieznanym mi mężczyzną. Nie zdążyłam się z nimi nawet porządnie przywitać ani dowiedzieć się, kim jest nowy towarzysz Nadii, kiedy dopadły mnie kuzynki Lina i Padma, córki cioci Amali. Takim sposobem zanim dotarłam do salonu, w którym wszyscy się mieścili w oczekiwaniu na obiad, zostałam wyściskana i wycałowana przez większość osób, które zaprosiła mama. W międzyczasie oczywiście wszyscy bombardowali mnie pytaniami na temat Petera.
— Gdzie jest Peter?
— Rina opowiadała nam o nim! Niezłe ciacho!
— Gdzie go ukrywasz?
— No nie wstydź się nas!
Uśmiechnęłam się krzywo. Większość osób zgromadziła się na kanapie i fotelach wokół kominka, gdzie mama na półkach miała poustawiane albumy – jak się domyślałam, zajmowali się oglądaniem zdjęć, zanim się pojawiłam. Zauważyłam, że brakowało tylko dwójki dzieci Riny, które w tym roku podobno zaczęły studia, oraz najstarszego syna wuja Raya, Deva, i najmłodszej córki Amali, Priyi. Prawie wszystkie dzieci rodzeństwa mamy miały już swoje własne rodziny, oczywiście oprócz najmłodszych Riny i Yasha, i ku mojemu zaskoczeniu Nadia, najmłodsza córka Raya, nadal pozostawała niezamężna. W przeciwieństwie oczywiście do mnie, starej panny bez wykształcenia, Nadia była dumą rodziny, bo studiowała medycynę. Z tego, co pamiętam, niedługo czekały ją egzaminy, po których miała rozpocząć pracę w nowym szpitalu. Z tego też względu nikt nie wypominał jej, że nadal nie wyszła za mąż.
Salon otwarty był na jadalnię, w której znajdował się wielki stół i krzesła wokół niego; mama kupiła go właśnie z myślą o swojej licznej rodzinie. Przy stole siedziało kilka moich kuzynek i kuzynów, ale również babcia Katherine ze swoją niekończącą się robótką na drutach. Babcia niezbyt przepadała za rozgardiaszem panującym wokół. Nigdy nie była wielką miłośniczką rodzinnych zgromadzeń, ale ponieważ nie została jej żadna rodzina poza synową, czyli moją mamą, i mną, często nas odwiedzała. Pomachałam jej i posłałam promienny uśmiech. Odwzajemniła się tym samym i wróciła do dziergania swetra. Babcia miała już swoje lata, prawie dochodziła dziewięćdziesiątki, jednak mimo to nadal posiadała nienaganny wzrok, który pozwalał jej spędzać długie godziny nad robótkami. Jak można się domyślać, na święta lub urodziny każdy dostawał od niej w prezencie sweter lub skarpetki.
— Gdzie jest mój przyszły zięć, hm? — Usłyszałam za sobą głos matki. — Na boga, Ray, wyłącz tę muzykę. Nic przez nią nie słychać!
Odwróciłam się i ujrzałam mamę w towarzystwie cioci Amali. Niosły półmiski pełne parujących potraw. Przywitałam się z mamą pocałunkiem w policzek i uścisnęłam ciocię. Mama i Amala były bardzo do siebie podobne, czasem słyszałam, że w młodości brano je za siostry bliźniaczki. Z tym, że z czasem ciocia znacznie się postarzała, na jej ciemnych, długich włosach było coraz więcej siwych pasm, a na niegdyś gładkiej i szczupłej twarzy pojawiało się sporo zmarszczek. Nadal wyglądały bardzo podobnie, mama jednak ostatnio zaczęła nosić krótsze fryzury, farbować siwe włosy na czarno i ubierać się bardzo elegancko, z kolei ciocia nadal nosiła tradycyjne indyjskie stroje jak większość jej sióstr i nie uznawała „sztucznych upiększaczy”.
— No właśnie, Josie! Nie trzymaj nas w niepewności! — krzyknęła Rina zza oparcia fotela.
— Kochana, a co ty taka chuda się zrobiłaś? — zapytała Amala, przyglądając mi się ze zmartwieniem. — Pewnie wyczytałaś gdzieś, że jak nic nie będziesz jadła, to wypiękniejesz. Te wszystkie diety cud — prychnęła z pogardą. — Ja nigdy nie miałam problemu z linią i nie musiałam być na diecie.
— Tak, mamo, zanim wyszłaś za mąż, potem twoją dietą były pączki — zaśmiała się jedna z jej córek, kuzynka Lina. Ciocia Amala syknęła na nią i rzuciła w jej stronę ścierką, co wywołało ogólne rozbawienie.
— To gdzie ten Anglik, o którym słyszę od tygodni od wszystkich kobiet w tej rodzinie? — odezwał się nagle wuj Ray. Jako jeden z rodzeństwa mojej mamy nie mówił prawie w ogóle z akcentem. Był dyrektorem firmy transportowej i często podróżował, co pozwalało mu ćwiczyć język. Miał wręcz bardziej amerykański akcent niż angielski.
Jęknęłam zrozpaczona i poczułam, że muszę nagle usiąść.
— Muszę wam coś powiedzieć — zaczęłam.
— Na bogów, jesteś w ciąży? — Amala złapała się za głowę i zaczęła rozpaczać w hindi, czym tylko zirytowała swojego męża, Harisha.
— Kobieto, uspokój się — powiedział, za co byłam mu niezwykle wdzięczna.
Należał do tych bardziej rozsądnych członków rodziny, a nie jak reszta, niecierpliwych. Stał przy kominku razem z wujkiem Rayem i Yashem, który teraz kręcił głową. Niestety na jego słowa reszta rodziny, w tym moja mama, zaczęli nawzajem się przekrzykiwać. Czułam, że powinnam to jak najszybciej przerwać.
— Przestańcie! Ja i Peter nie jesteśmy już razem! — krzyknęłam w końcu, nie wytrzymując napięcia.
Na początku nadal panował rozgardiasz, kiedy każdy próbował coś powiedzieć, ale dosłownie dwie sekundy później głowy zaczęły odwracać się w moją stronę. Nie sądziłam tylko, że tym wyznaniem rozpocznę kolejną gorącą dyskusję.
— Jak to nie jesteście razem?
— Zostawił cię w ciąży?
— To wszystko przez Rinę, prawda? Narobiła ci wstydu?
Każdy chciał o coś zapytać, każdy chciał coś powiedzieć, a ja czułam, że jeszcze chwila i zwariuję. Rodzina mojej mamy to było zdecydowanie zbyt dużo na dziś.
— Josie, kochanie, powiedz coś w końcu! — Tym razem odezwała się moja mama, siadając obok mnie na kanapie. Wszyscy zebrali się wokół i doskonale czułam na sobie ich spojrzenia.
Przełknęłam głośno ślinę, po czym wstałam z kanapy i przeszłam się po pokoju, by chociaż przez chwilę uwolnić się od tych spojrzeń. Co innego jest zwierzać się z rozstania z facetem najbliższej przyjaciółce, a co innego opowiadać o tym rodzinie, która niekoniecznie należy do najnormalniejszych.
— Po prostu nie jesteśmy razem, okej? Ludzie się rozstają, tak czasem bywa. I nie, Lina, do jasnej cholery, nie jestem w ciąży! Poza tym, mężczyzna ze sklepu nie jest Peterem, jasne?!
Ostatnie zdanie wypowiedziałam nieco zbyt głośno, czym sprawiłam, że większość spojrzała po sobie. Cóż, rozzłościli mnie, więc mieli za swoje. Nie chciałam ich atakować, ale z drugiej strony, ugh, jak inaczej przemówić do tłumu ludzi, którzy nie chcieli słuchać?
Wtedy też przypomniałam sobie, że ta sytuacja nie miałaby miejsca, gdyby nie wspaniały pomysł mojej mamy, aby zaprosić wszystkich swoich krewnych.
— Mamo, na drugi raz mogłabyś nie zapraszać całej rodziny, kiedy chcę ci przedstawić kogoś, z kim się spotykam? — zwróciłam się do niej, wykorzystując moment, gdy nadal panowała cisza. — Jak widać wyniknęło tylko niepotrzebne nieporozumienie.
— Skąd ten niedorzeczny pomysł, Josie? — Matka wydawała się szczerze zdumiona moimi słowami. Skierowała swoje spojrzenie w stronę brata, Raya, a chwilę później w stronę Nadii, która uśmiechała się pod nosem.
— Jak to skąd? — sarknęłam. — Nagle wszyscy się zjeżdżają, kiedy akurat ja mam przyprowadzić faceta?
— Jo, nikt ci nic nie powiedział? — odezwała się Nadia, nadal lekko rozbawiona.
— Co powiedział? — spytałam zdziwiona jej nieoczekiwanym wtrąceniem.
— Nadia i Adi za tydzień się zaręczają, Josie — poinformowała mnie ciocia Rina. — Dziś mieliśmy omówić ostatnie przygotowania do zaręczyn i urodzin Nadii.
— Och — wymsknęło mi się, kiedy w jednej sekundzie uświadomiłam sobie, jak bardzo niedorzeczny był mój wybuch.
Momentalnie większość rodziny zaczęła śmiać i żartować sobie z całej sytuacji. Prawie nikt nie zwracał już na mnie uwagi, ponieważ chwilę później przenieśli się do jadalni, najwyraźniej nie mogąc się już doczekać pyszności, które przygotowała moja mama z pomocą cioci Amali.
No tak, wszystko jasne. Nadia i jej tajemniczy towarzysz, zwany Adim, którego nie przyszło mi do tej pory poznać, mieli się zaręczyć. Jak mogłam pomyśleć, że to właśnie ze względu na mnie cała ta rodzinna szopka?
Może dlatego, że twoja matka nie raczyła cię o niczym poinformować?
Oczywiście to było w jej stylu, ale nie miałam ochoty teraz jej tego wyrzucać. Po prostu wzruszyłam ramionami i dołączyłam do reszty przy stole.

Sielanka nie trwała jednak zbyt długo. Jeśli myślisz, że temat mojego staropanieństwa i kolejnego nieudanego związku się wyczerpał, ponieważ rodzina zajęła się planowaniem zaręczyn Nadii i Adiego, bardzo się mylisz. Atak rozpoczął się zaraz po deserze, kiedy temat zszedł na studiowanie. Oczywiście dostało mi się za to, że rzuciłam studia, by w pełni poświęcić się karierze modelki, czym stanowiłam zły przykład dla dzieci mojego kuzynostwa.
Potaknęłam więc tylko głową, licząc, że ktoś standardowo zacznie marudzić na nowoczesny styl życia i da mi spokój, jednak trochę się przeliczyłam. Mówiąc o nowoczesnym stylu życia, mieli na myśli bardzo popularny współcześnie pogląd kobiet na małżeństwo. Czyli jego brak. Czyli mnie.
— Kochana, niedługo skończysz trzydzieści lat… — zaczęła moja mama. Poczułam się trochę, jakby wbijała mi szpilkę w plecy. Własna matka.
— Ech, dopiero za pół roku — bąknęłam w nadziei, że to coś da.
Nie dało.
— Jak ty zamierzasz znaleźć męża, a co dopiero urodzić dzieci w wieku trzydziestu lat? — zapytała ciotka Amala. — Ja w tym wieku miałam już trójkę dzieci i na pełen etat zajmowałam się domem, a ty ciągle fruwasz po tym Londynie jak jakaś pannica.
Nie dotknęło mnie to bardzo mocno, bo rozmowy na ten temat opierały się zawsze na tym samym. Słyszałam to już wielokrotnie. Biorąc jednak pod uwagę wydarzenia z ostatniego tygodnia, poczułam się trochę nieswojo. Do tej pory wydawało mi się, że prowadzę pozytywne, dosyć sensowne życie, oprócz kilku nieudanych związków, jednak kiedy ciocia Amala nadal wymieniała swoje osiągnięcia, których zdołała dokonać do trzydziestki, moje życie wydało mi się trochę… pozbawione głównego celu.
Jaka jest szansa, że w wieku trzydziestu lat osiągnę jeszcze jakiś sukces czy znajdę miłość swojego życia?
Jo, nie oszukuj się, jesteś kiepska z matmy. Nawet gdybyś siedziała tutaj do jutra, nie policzyłabyś tego prawdopodobieństwa.
Bo może to prawdopodobieństwo nie istniało? Więc ciotka miała poniekąd rację, czym oczywiście niesamowicie mnie zdołowała. Nie pomógł w ogóle fakt, że do rozmowy włączyła się Rina.
— Josie, a może powinnaś zmienić styl? Zacząć się ubierać bardziej tradycyjnie?
Jęknęłam. Zaczęło się.
— Rina ma rację — podchwyciła Chandra. — Ubierasz się zbyt wyzywająco. Dla niektórych mężczyzn to oznacza tylko jedno. To niewłaściwe. Młoda kobieta taka jak ty… — A jeszcze przed chwilą byłam rozsypującą się trzydziestką? — …powinna ubierać się schludnie i odpowiednio do swojej płci. Ja rozumiem, że teraz są inne czasy, ale jakbyś założyła sukienkę odpowiedniej długości i przestała pozować w negliżu…
— Tak, wtedy na pewno znalazłabym mężczyznę swojego życia i razem odeszlibyśmy w stronę zachodzącego słońca, złączeni na wieki.
Nie sądziłam, że mówię to na głos. W każdym razie po minach członków rodziny wywnioskowałam, że podzieliłam się swoimi myślami z ogółem.
— Jeśli masz takie podejście, dziewczyno, to prędko go nie znajdziesz. Przecież na siłę nikogo nie poznasz — mruknęła żona Raya, ciotka Kalpana, uśmiechając się złośliwie.
— Kochana, miłość sama do ciebie przyjdzie, nie ma się co dołować z tego powodu. Zobaczysz — wtrąciła się Nadia, prawdopodobnie słysząc jedynie ostatnią wypowiedź Kalpany, ponieważ była zbyt skupiona na wycieraniu policzka swojego przyszłego narzeczonego.
Milczałam, zastanawiając się, w jaki sposób dyskusja z tego, że nie mam męża, przeszła na to, że szukam go na siłę, ale nie byłam w stanie znaleźć sensownej odpowiedzi. Zrezygnowałam więc z ogólnego myślenia. Po prostu siedziałam tam i słuchałam, jak ciotki, wujkowie, kuzyni i matka na przemian bombardują mnie swoimi radami na temat związków i znajdywania mężczyzny swojego życia.
Aż w końcu chyba przestali zwracać na mnie uwagę, bo kiedy wstałam od stołu, nikt nie zwrócił na mnie swojego spojrzenia. Pogrążeni w dyskusji na temat małżeństw, nie zauważyli nawet, gdy podeszłam do siedzącej w rogu babci Katherine, która minutę wcześniej puściła mi oczko. Pomogłam jej wstać i odprowadziłam na kanapę przed kominkiem, żeby mogła w spokoju dokończyć swoją robótkę.
Pokręciłam głową w niedowierzaniu, rzucając ostatnie spojrzenie w stronę jadalni.
— Czas na mnie, babciu — powiedziałam, uśmiechając się do jedynej osoby w tym domu, która nie zamierzała mnie oceniać ze względu na mój stan cywilny.
Ucałowałam ją w policzek i już miałam wyjść, kiedy babcia odezwała się nagle.
— Josie, kochanie — powiedziała cicho. Odwróciłam się i spojrzałam na nią wyczekująco. — Dobrze się czujesz?
— Tak, babciu. — Znów się uśmiechnęłam. — I to chyba ja powinnam zadać ci to pytanie.
— Och, nie przejmuj się mną! — Machnęła lekceważąco ręką. — Powiedz mi tylko… Kim w takim razie był ten mężczyzna w sklepie? Rina ma tendencję do wyolbrzymiania, ale… Opowiadała o nim w taki sposób, jakbyście się dobrze znali.
Cóż, babcia Katherine miała zawsze dobre oko do szczegółów. Rodzice zawsze mi powtarzali, że mam to po niej. Westchnęłam, jednak starałam nie dać po sobie poznać, że zdziwiło mnie to pytanie. Uśmiechałam się nadal szeroko.

— Nie wiem — powiedziałam zgodnie z prawdą. Babcia tylko pokiwała głową, po czym powróciła do robienia na drutach. Uznałam więc, że to najlepszy moment, żeby w końcu wyjść z tego domu. — Ale niedługo się dowiem — dodałam do siebie szeptem, kiedy znalazłam się już na zewnątrz. 

niedziela, 8 stycznia 2017

5. Wymówki i nieporozumienia

Gdybym miała opisać jednym słowem, jak wyglądał mój tydzień, użyłabym słowa: rutyna. Rzuciłam się w wir codzienności, kompletnie wypierając z pamięci zdarzenia z soboty, niedzieli i nocy pomiędzy. Nawet jeśli wspomnienia powracały i moja wyobraźnia zaczynała galopować w niebezpieczne rejony, liczyłam do pięciu i zajmowałam się czymś, co całkowicie odrywało mnie od myślenia. Działało, przynajmniej jeśli chodzi o doraźne środki zaradcze.
Owszem, wolałam spychać wszystko do szuflady „na później”, zamykając niechciane myśli na klucz. Nie było to może zdrowe, ale nie obchodziło mnie to wtedy. To był mój własny sposób na radzenie sobie z moim życiem i nie potrzebowałam wykładów na ten temat… A zapowiadało się, że niedługo je dostanę.
Po południu czekało mnie spotkanie z mamą na obiedzie, a nadal nie poinformowałam jej, że Peter… ekhm, że przyjdę sama. Może powinnam była, nie wiem, czemu zwlekałam. Nie było w tym przecież nic strasznego, to tylko słowa.
Mamo, przyjadę sama. Peter i ja nie jesteśmy już razem.
No, proszę, takie proste. Jednak za nic nie chciało mi to przejść przez gardło. Powiesz pewnie, że to moja wina i oczywiście będzie to prawda. Wiedziałam jednak, że wtedy zaczęłyby się pytania, dlaczego, po co, jak, a w najgorszym wypadku wykłady o tym, że nigdy nie znajdę sobie odpowiedniego mężczyzny… A ja zwyczajnie nie chciałam tego słuchać, przynajmniej nie teraz. Głupie przyzwyczajenia i głupia szuflada pełna wspomnień.
Jak niemal każdy dzień tygodnia, sobotę rozpoczęłam od intensywnego treningu. Nie było innego wyjścia, jeśli chciałam nadal utrzymać ładną sylwetkę, musiałam nad nią ciężko pracować. Widzisz, dla kogoś, kto mnie poznawał, w pierwszej chwili zawód modelki zawsze wydawał się czymś trywialnym. W końcu co podniosłego i skomplikowanego jest w wyginaniu się przed obiektywem i przymierzaniu ciuchów? No właśnie, chciałoby się powiedzieć nic. Trzeba najpierw mieć czym się wyginać, modelka w gruncie rzeczy zarabia na siebie swoim ciałem, tym, jak wygląda, prawda?
Trzy razy w tygodniu bieg na trzy mile, pięć razy w tygodniu joga, dwa razy w tygodniu zajęcia z baletu, trzy razy w tygodniu spinning lub boks tajski… Brzmi łatwo? Po dziesięciu latach dla mnie była to codzienność, zwyczajna rutyna, praca, do której przywykłam. Poza tym czułam się lepiej. Oczywiście nie byłam w żadnym wypadku fit-robotem i nie stosowałam restrykcyjnej diety. Jasne, musiałam być przygotowana na wszelką ewentualność i nie pozwalałam sobie na zjedzenie pudełka czekoladek raz w tygodniu, ale też nie czułam takiej potrzeby. Po prostu znalazłam złoty środek na to, żeby czuć się dobrze i wyglądać dobrze.
W tę sobotę na szczęście przypadały zajęcia z jogi. Czułam potrzebę zrelaksowania się, a półtorej godziny zajęć miało mi w tym pomóc.
Z drugiej strony nie musiałam z mamą rozmawiać, mogłam napisać jej SMS-a, ale wiedziałam, że istnieje niewielkie prawdopodobieństwo, że go odczyta. Moja matka nienawidziła wiadomości tekstowych. Wiele można było o niej powiedzieć, ale na pewno nie to, że była entuzjastką technologii. Do zeszłego roku korzystała jeszcze z telefonu stacjonarnego, aż w końcu musiała kupić sobie telefon komórkowy, bo firma obsługująca łącze stacjonarne po prostu przestała to robić.
Na co dzień mama wykładała historię sztuki w Instytucie Courtaulda i była najbardziej ekscentrycznym człowiekiem, jakiego znałam. Ktokolwiek ją poznawał, oczywiście uważał, że jest wspaniałą, elegancką i urzekającą kobietą o bezkresnej wiedzy na temat sztuki, ale tylko ja wiedziałam, jak jest naprawdę.
No dobrze, może po prostu przesadzam, w końcu nie należała do tych groźnie niepoczytalnych osób, które należy zamykać w zakładach psychiatrycznych, jednak miała swoje małe wariactwa, a przynajmniej mnie często doprowadzała do skrajności. Gdy byłam młodsza i mój ojciec jeszcze żył, najczęściej po prostu ze sobą nie rozmawiałyśmy, potem jednak zostałyśmy praktycznie same, nie licząc dalszej rodziny, więc nasze relacje nieco się ociepliły. Oczywiście kochałam moją mamę. Na swój sposób. Najczęściej jednak denerwowała mnie okropnie, dlatego też ograniczałam kontakty z nią do spotkań twarzą w twarz co jakiś czas, przeważnie jednak widywałyśmy się na sobotnim obiedzie.
Właśnie zabierałam swoje rzeczy z szafki na siłowni po skończonym treningu, kiedy zadzwonił mój telefon.
— Kupiłabyś pomarańczę? Miała być kaczka, ale oczywiście zapomniałam o niej, a jak nie zrobię kaczki z pomarańczą, to twoja babcia obrazi się śmiertelnie… Josie, czy ty masz katar? Mówiłam, żebyś nie zakładała tych wymyślnych stringów pod sukienki, bo się w końcu przeziębisz!
Równie dobrze mogłam odłożyć telefon i zająć się pakowaniem sportowych ubrań do torby, matka nadal by paplała swoje i przynajmniej by się wygadała, nie doprowadzając mnie do szewskiej pasji, zanim jeszcze do niej przyjadę. Ale nie, Jo musiała być mądrzejsza.
— Nie kupię ci pomarańczy, bo nie mam na to czasu, mamo. Zresztą będę dopiero za godzinę, nie zdążysz zrobić tej kaczki.
— No dobrze, powiem babci, że próbowałam. Sama przecież nie pojadę, bo przyjechała już ciocia Amala, więc nie zostawię jej samej z babcią i resztą rodziny, jeszcze by się pozabijali…
— Ciocia Amala?
W głowie zapaliła mi się czerwona lampka. Obecność najstarszej z rodzeństwa mamy nie wróżyła nic dobrego.
— Kogo masz na myśli przez resztę rodziny, mamo? — zapytałam znów, mając nadzieję, że nie usłyszę tego, o czym myślałam.
— Jak to kogo? Wszystkich!
Jęknęłam przerażona, nie mogąc uwierzyć w to, co słyszę.
Musisz wiedzieć, że moja rodzina nie była zbyt liczna, a mimo to, jak zjeżdżali się wszyscy, było nas po prostu... za dużo. Ze strony ojca została tylko jego mama, babcia Katherine, która czasem przychodziła na sobotnie obiady, więc jej obecność dzisiejszego popołudnia nie dziwiła mnie zbytnio.
Jednak strona mojej mamy… tutaj wszystko się komplikowało. Pełne imię mojej mamy brzmiało Lilibeth Indrani, wychowała się w Indiach i przyjechała do Londynu dopiero na studia, jej rodzice nigdy nie opuścili rodzinnych stron. Oczywiście miała liczne rodzeństwo, które w pewnym momencie ruszyło w jej ślady i część z nich również przeniosła się na Wyspy. Z tym, że moja mama czy jej rodzice nie należeli do tych bardzo tradycyjnych osób, stąd też niekoniecznie tradycyjne imiona ich dzieci. Mama nigdy nie przejmowała się religią, poślubiła mężczyznę, którego kochała, bez względu na jego pochodzenie. Z kolei siostry i bracia mamy w większości byli wierni tradycji, aczkolwiek przymykali oko na niewielkie odstępstwa. Należeli do tych głośnych osób, które zawsze wszystko wiedzą lepiej. Spotkania cioci Amali, jej męża, trzech córek, wujka Raya wraz z jego rodziną i ciotki Riny w ogóle się nie spodziewałam, ba, nie znajdywałam żadnego logicznego wytłumaczenia, dlaczego mieliby pojawić się na sobotnim obiedzie…
Żadnego, oprócz tego, że moja mama stwierdziła, że to wspaniały pomysł, zwłaszcza, że miałam kogoś przyprowadzić… To wszystko układało się w logiczną całość, jeszcze biorąc pod uwagę fakt, że moje ciotki przy każdej możliwej okazji wyrzucały mi bycie niezamężną kobietą bez wykształcenia. Od ostatniego razu, kiedy poznali kogoś, z kim się spotykałam, minęło jakieś pięć lat. Większość też wiedziała o tym, jak nieudane są moje związki dzięki długiemu językowi mojej mamy.
Westchnęłam głęboko.
— …i nie wiem, czy założyć zieloną bluzkę do tego.
Mama oczywiście przez ten czas cały czas mówiła i nie miało żadnego znaczenia, czy jej odpowiadam, czy nie. Czasem zastanawiałam się, po co w ogóle do mnie dzwoni, skoro ignoruje moje odpowiedzi.
— Wiesz, że możesz mnie o to zapytać, jak przyjadę?
— No właśnie, a propos, nie odebralibyście po drodze Riny i Yasha ze stacji? Wysiądą w Kensigton, a wiesz, że nie znają miasta. Na pewno Rina bardzo by się ucieszyła, jeśli by poznała Petera pierwsza, zwłaszcza, że musiała przyjechać aż z Liverpoolu!
Ach, tak, ukryta sugestia. To znaczyło mniej więcej, że ciotka Rina zapowiedziała matce, że mam koniecznie odebrać ją ze stacji, inaczej w ogóle się nie pojawi. Cała ciotka Rina.
— Nie, mamo, to w ogóle nie jest mi po drodze — odparłam jednak po chwili, zupełnie ignorując kwestię Petera i jego obecności.
Nie kłamałam. Gdybym wybrała autobus, nie zatrzymałby się na stacji, ale nie miałam zamiaru wspominać, że jadę metrem. Zresztą, i tak musiałabym się przesiąść kilka razy… Mama równie dobrze mogła zamówić ciotce taksówkę, najwyraźniej jednak to nie wchodziło w ogóle w rachubę.
— Przecież nie przyjdzie sama, a kto inny ma po nią wyjechać, Josie? Mówiłam ci, że muszę zostać, bo babcia i ciocia Amala się pokłócą.
W głosie mamy jak zwykle słyszałam pretensje. Wiedziałam, że do mojego przyjazdu dawno by już o tym zapomniała, ale po prostu nie miałam ochoty na kolejne wykłady. Czułam, że czekały na mnie gorsze rzeczy dzisiejszego popołudnia.
— Dobrze, zabiorę ją ze stacji. Będę za godzinę!
Rozłączyłam się szybko, chociaż dałabym sobie rękę uciąć, że mama zdążyła jeszcze powiedzieć kilka zdań. Postanowiłam jak najszybciej wrócić do mieszkania, przebrać się w coś ładnego i wyjechać po ciotkę Rinę na stację.
Nie uśmiechało mi się ani trochę towarzystwo ciotki Riny. Ba, nie uśmiechało mi się towarzystwo reszty mojej rodziny. Że też nie pomyślałam wcześniej, żeby udać jakąś chorobę i wykręcić się z tego obiadu! Mówiłam już, że komplikuję sobie życie? Teraz na ostatnią chwilę musiałam myśleć nad wymówką, dlaczego nie ma ze mną Petera.
Może miał wypadek? Połamane nogi, obojczyk, musi leżeć kilka tygodni w szpitalu? Nie, to zbyt radykalne, chociaż kuszące. Ważne spotkanie? Tak, znacznie lepiej. Powiem im, że musiał natychmiast wracać do pracy, jakaś niezwykle ważna sprawa. Na pewno w to uwierzą, po prostu muszę brzmieć przekonująco i być trochę smutna przez większość spotkania. Co w tym trudnego?
Hm. Może po prostu lepiej powiedzieć im prawdę?
Peter zdradził mnie na weselu, więc ja przespałam się z nieznajomym facetem, który miał podwieźć mnie do Londynu, w związku z tym wszystkim Peter i ja nie jesteśmy już razem.
Tak. Już widzę ich miny.
Została jeszcze opcja, by wyznać im, że zmieniłam drużynę. Zdałam sobie nagle sprawę, że interesują mnie kobiety, dlatego też do tej pory nie mam męża. Cóż, moja rodzina znała Hellen, więc mogłaby przejść jako przykrywka i miałabym spokój na jakiś czas…
A może po prostu powinnaś walnąć się patelnią w łeb, Jo?
Tak, to też było jakieś rozwiązanie.
Dobrze, że akurat do tego momentu zdążyłam dotrzeć na stację i właśnie wjechał pociąg z Liverpoolu, bo nie musiałam już zastanawiać nad kolejną wymówką czy biczować się w głowie, było po prostu za późno. Zaczęłam szukać wzrokiem ciotki Riny, jednak nie trudno było jej nie zauważyć.
Rina należała do tego typu osób, które po prostu ciężko przeoczyć. Średniego wzrostu, o długich, gęstych, falowanych ciemnych włosach i ciemnej karnacji, zawsze ubrana w kolorowe sukienki podkreślające jej figurę i ogromne satynowe szale przewieszone przez ramiona zapadała każdemu w pamięć. Do tego jej śmiechu zwyczajnie nie dało się nie usłyszeć. Była najmłodszą siostrą mojej mamy, nie skończyła jeszcze czterdziestki, więc była starsza ode mnie nie więcej niż dziesięć lat, jednak za żadne skarby nie mogłam mówić do niej po imieniu. Tak po prostu nie wypadało w mojej rodzinie! Z tego, co pamiętałam, każdy zawsze powtarzał, że jako dziecko była najbardziej nieznośna z całego rodzeństwa i szczerze mówiąc, moim zdaniem w ogóle się do tej pory nie zmieniła. Była po prostu zbyt głośną, zbyt rozgadaną i bardzo upartą ciotką Riną. Z kolei jej mąż wypadał przy niej po prostu słabo i cicho. Gdy stali obok siebie, nikt nie powiedziałby, że są małżeństwem i mają dwójkę dzieci.
Rina śmiała się perliście, emanowała energią całą sobą, była kolorowym ptakiem, podczas gdy jej mąż, Yash, stał z boku, pilnując bagażu, a jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć poza znudzeniem. Zupełnie jakby go nie było. I zachowywał się tak za każdym razem, gdy ich spotykałam. Nic dziwnego więc, że w większości przypadków każdy go ignorował. Czasem mu tego bardzo zazdrościłam.
Rina, kiedy tylko mnie ujrzała, podbiegła do mnie i zawiesiła mi się na szyi. Była ode mnie trochę niższa, więc kiedy mówię „zawiesiła się”, mam naprawdę na myśli dosłowne zawieszenie się na szyi. Gdybym miała na sobie szpilki, pewnie w tym momencie straciłabym równowagę i upadła razem z nią na chodnik.
— Josie!!! — wykrzyczała mi do ucha, po czym oderwała się ode mnie i ścisnęła mnie za ramiona. Muszę chyba w tym momencie wspomnieć, że większość rodziny mojej mamy zwracała się do mnie „Josie”, a nie „Jo”, jak wolałam. Nie miałam niestety na to wpływu. — Jak ty się zmieniłaś, dzieciaku!
Wuj Yash kiwnął tylko głową na powitanie, więc odpowiedziałam mu tym samym.
— Cześć, ciociu — powiedziałam do Riny. — Jak minęła podróż?
— Daj spokój z podróżą! Gdzie jest ten wspaniały mężczyzna, o którym słyszałam tak wiele?
Rina pisnęła głośno; dałabym sobie rękę uciąć, że popękały mi bębenki. Skrzywiłam się nieznacznie i palnęłam wymówkę, którą przygotowałam wcześniej.
— W ostatniej chwili dostał pilne wezwanie do pracy, wiesz, jak to jest.
Ciotce Rinie uśmiech zniknął z ust.
— Nie, nie wiem — odparła lekko zdezorientowana. Zaczęłam lekko panikować.
Abort, abort!
— W każdym razie chodźmy, taksówka czeka — zmieniłam szybko temat. — Mama pewnie już się nie może was doczekać, ile to było, hm, dwa lata?
Ciotka jednak nie wyglądała na przekonaną. Zmarszczyła czoło i spojrzała na mnie niepewnie.
— Twoja mama mówiła, że Peter jest agentem nieruchomości, więc co to za pilne wezwanie? Poza tym jakie spotkanie może być ważniejsze od poznania rodziny swojej dziewczyny?
Cholera, nie przemyślałam tego aż tak dobrze!
— Eee… Sprawy firmowe, bardzo pilne, chyba sprzedają udziały w firmie, coś takiego. Wiecie, nie znam się na tym aż tak bardzo… Ale może wyrobi się na deser! — dodałam z głupiutkim uśmiechem.
Rany, gdybym była Pinokiem, mój nos urósłby teraz do niebotycznych rozmiarów. Na szczęście ciotka Rina wyglądała w końcu na przekonaną. Pokiwała głową, uśmiechnęła się znów szeroko i złapała mnie pod ramię, po czym ruszyłyśmy przed siebie, w stronę wyjścia z peronu, a potem na postój taksówek. Teraz tylko pozostało przekonać do tej historii resztę rodziny.

***
Jeśli myślisz, że podróż taksówką minęła nam we względnej ciszy, ponieważ ciotka Rina i wuj Yash podziwiali Londyn, to niestety grubo się mylisz. Yash, owszem, w milczeniu kontemplował widoki za oknem, podczas gdy jego żona głośno opowiadała o wszystkim, co jej się ostatnio przydarzyło. Takim sposobem dowiedziałam się o tym, że kupiła nowe meble do salonu w promocyjnej cenie, a znajomy stolarz zrobi im półki do ciągle powiększającej się biblioteki wujka Yasha. Z kolei sąsiadka ciotki, która w zeszłym roku pożyczyła od niej żelazko i nigdy go nie oddała, przeprowadziła się na drugi koniec miasta i teraz Rina nie ma jak odzyskać tego żelazka. Zresztą, kupiła sobie nowe. Też w promocyjnej cenie… Tak więc widzisz, kiedy wspominałam, że rodzina mojej mamy to w głównej mierze wygadane, głośne osoby, nie przesadzałam.
Byliśmy już w połowie drogi do domu mojej matki, mieszkała bowiem w całkiem ładnej kamienicy w północnej części Fulham, kiedy Rina nagle krzycząc głośno, kazała taksówkarzowi się zatrzymać. Nawet Yash spojrzał na nią nieco zdziwiony, co – wierz mi – nie zdarzało się często. Rina niezrażona złapała za drzwi i szybko wyskoczyła z taksówki, nie kłopocząc się nawet, by wytłumaczyć nam to nagłe zatrzymanie.
— Poczeka pan chwilę — zwróciła się jedynie do taksówkarza i zniknęła.
— Ciociu! — krzyknęłam za nią, kiedy ta jednym zgrabnym podskokiem znalazła się na chodniku. — Co ty wyprawiasz?
— Na śmierć zapomniałam, żeby kupić twojej mamie coś w prezencie! — Zatrzymała się i wskazała ręką szyld supermarketu po drugiej stronie ulicy. — To źle wróży, jak ktoś przychodzi z pustymi rękami!
— Ale ciociu! Poczekaj!
Nie zdążyłam nawet zareagować, a ta kobieta już biegła w stronę sklepu. Spojrzałam zdezorientowana na wujka Yasha, jednak ten uraczył mnie tylko wzruszeniem ramion i dalszym milczeniem.
— Mogę zaparkować przed supermarketem, jeśli pani chce — zaproponował nagle taksówkarz, odwracając się w naszą stronę. Kiwnęłam tylko głową i zamknęłam drzwi samochodu.
Cierpliwie poczekałam, aż taksówka zatrzyma się na parkingu, po czym wysiadłam i podążyłam w stronę wejścia, mając nadzieję, że jakoś znajdę ciotkę.
Okej, jestem w stanie być wyrozumiała dla jej charakteru, ale to już była przesada. Żeby tak nagle wyskakiwać z samochodu i gnać do sklepu? Na wujku najwyraźniej nie robiło to żadnego wrażenia, bo został w aucie. Pokręciłam głową z niedowierzania. Nie mogłam jej jednak zostawić samej, po prostu czułam, że muszę tam za nią iść i upewnić się, że nie kupi czegoś nieprzydatnego, nie zgubi się gdzieś w tłumie lub co gorsza nie wpadnie w jakieś kłopoty…
Na szczęście nie musiałam jej długo szukać, jej turkusowo-pomarańczowo-żółta sukienka rzucała się tak w oczy, że zauważyłam ją już z odległości kilkuset metrów. Skręcała w alejkę z alkoholami, więc przyspieszyłam, próbując nie wpaść na nikogo w tym samym czasie. W sobotnie popołudnia w takich sklepach jak ten panował straszny ruch.
Miałam nadzieję, że ciotka nie wybierze jakiegoś okropnego alkoholu, którego nikt nie będzie w stanie wypić. Moja mama nie należała do amatorów żadnego konkretnego trunku, jednak jednego, czego nie cierpiała, to kiepskiego wina z supermarketu. Wolałam uprzedzić ciotkę Rinę, w razie gdyby o tym zapomniała.
Jednak kiedy weszłam w alejkę, w którą wcześniej skręciła ciotka, ze zdziwieniem stwierdziłam, że jest pochłonięta rozmową z jakimś mężczyzną. Śmiała się właśnie na głos. Stała bokiem, mężczyzna był odwrócony tyłem i coś właśnie jej tłumaczył. Podeszłam niepewnie w ich stronę.
— …to ściśle określony rejon produkcji wina. Obowiązują w nim bezwzględne zasady uprawy winorośli, dzięki temu znamy miejsce pochodzenia wina i mamy pewność, że przestrzegano zasad produkcji…
Im podchodziłam bliżej, tym bardziej byłam pewna, że już gdzieś słyszałam ten głos. Niski, głęboki, elektryzujący. Mógłby czytać etykietę proszku do prania, wszystko jedno, wciąż brzmiałby tak samo fascynująco. Poczułam dreszcze na plecach.
— Ciociu — zawołałam, przełykając niepewnie ślinę. Jak na zawołanie, Rina i mężczyzna stojący obok niej, odwrócili się w moją stronę.
Czułam, że mój puls niespodziewanie przyspiesza. Z niedowierzaniem patrzyłam, jak z ust mężczyzny znika lekki uśmiech, jak jego oczy świdrują mnie spojrzeniem i znów na jego twarzy pojawia się ten sam, wspaniały uśmiech, który tydzień temu tak bardzo mnie zachwycił.
— Jo?
Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Przede mną stał Walt. Ten sam Walt, którego jeszcze tydzień temu tak bardzo pragnęłam znów ujrzeć i plułam sobie w brodę, że nie zostawiłam po sobie żadnego śladu, by mógł się ze mną skontaktować. Ten sam Walt, którego od sześciu dni wyrzucałam ze swojej głowy i starałam się o nim nie myśleć. Wyglądał jeszcze lepiej niż w moich wspomnieniach. Miał na sobie dżinsy, ciemnogranatowy sweter, a pod nim białą koszulę. Westchnęłam głośno.
Cały świat mógłby teraz nie istnieć, wszystko mogłoby po prostu zniknąć, ta chwila była tak bardzo nierealna. Jakie jest prawdopodobieństwo takiego spotkania? Jeden do tysiąca, stu tysięcy, miliona? Czy to jest to samo prawdopodobieństwo jak z trafieniem na loterii?
Jo, naprawdę masz zamiar zajmować się teraz matematyką?
Racja, to głupi pomysł.
— Jo? Chwileczkę, pan zna Josie? — zapytała nagle ciotka Rina, przyglądając się to mnie, to Waltowi.
— Co ty tutaj robisz? — wyrzuciłam z siebie nagle, nie zastanawiając się nad tym, co mówię. Ciotka Rina sprowadziła mnie jednak na ziemię.
— Ojej, Josie, czy to Peter? — pisnęła nagle, a ja spanikowałam.
Ponieważ nadal czułam się zbyt zaskoczona i zbyt skołowana niespodziewanym ujrzeniem Walta, zdołałam zakląć tylko „Cholera, Peter”, przypominając sobie o mojej okropnej wymówce, co ciotka odebrała jako potwierdzenie.
— Czyli jednak przychodzisz na rodzinny obiad? To wspaniale! Josie mówiła, że zatrzymało cię coś w pracy! Wiedziałam, że nie wystawisz tak wspaniałej dziewczyny jak ona. Możemy od razu wybrać to wino, które mi polecałeś i razem pojechać do Lilibeth! — Rina od razu zaatakowała Walta, nie dając mu nawet chwili na odpowiedź. Mnie zresztą też… A przecież musiałam wyprowadzić ją z błędu!
Naprawdę? Musiałaś?
Och, zamknij się!
— Chyba doszło do jakiegoś nieporozumienia — powiedział nagle Walt, a mnie przez chwilę zamarło serce.
— Nieporozumienia? Nie mów, że nie wiedziałeś o tym obiedzie? To w sumie w stylu Josie, ona trochę się nas wszystkich wstydzi, ale jak już się spotkaliśmy, to musisz z nami iść! Nie martw się, nie zjemy cię. — Ciotka roześmiała się perliście, a ja skrzywiłam nieznacznie, widząc lekkie zdezorientowanie w oczach Walta. — Chodźmy już, bo się spóźnimy — dodała, w międzyczasie chwytając wino z półki i łapiąc nas pod ramię, po czym zdecydowanym ruchem pociągnęła w stronę kasy. Skąd ona miała tyle siły?
— Ciociu, poczekaj chwilę — próbowałam ją zatrzymać, jednak ta kobieta w ogóle mnie nie słuchała. Płaciła już za wino, ignorując mnie i Walta.
— Josie? — Walt zwrócił się do mnie, znów uśmiechając się lekko. Dlaczego moje kolana uginały się pod wpływem tego uśmiechu?
— Przepraszam, to moja szalona ciotka — wytłumaczyłam szeptem, korzystając z okazji, kiedy ciotka mnie nie słyszała.
— Najwyraźniej wzięła mnie za kogoś innego.
— Zaraz to wszystko wytłumaczę, poczekaj chwilę.
Poczułam, że mam ochotę zapaść się pod ziemię. A najlepiej schować twarz w dłoniach i nie pokazywać się Waltowi już nigdy więcej. Dlaczego musiałam spotykać go w takich pokręconych okolicznościach? To mogło zdarzyć się tylko mnie…
Zwróciłam się w stronę ciotki z zamiarem wyjaśnienia jej wszystkiego, jednak ta uprzedziła mnie potokiem słów.
— Josie, kochanie, co ty na to, żebyśmy ja i Yash pojechali razem taksówką, a ty i Peter w tym czasie będziecie mogli wyjaśnić sobie wszystko? Wiesz, trochę niezręcznie wyszło, ale to tylko twoja wina, skoro nie poinformowałaś go o rodzinnym obiedzie, naprawdę, powinnaś się wstydzić, że chciałaś nas wszystkich tak okłamać.
Zamurowało mnie. Nie wiedziałam, co mam odpowiedzieć. Po prostu nagle zapomniałam, że miałam wszystko odkręcić.
Rina chwyciła mnie pod ramię i nachyliła się w moją stronę.
— Tylko postarajcie się przyjechać w miarę szybko, bo jak opowiem wszystkim o nim, to długo nie wytrzymają, sama rozumiesz! — Zaśmiała się znów i nim zdążyłam jej cokolwiek odpowiedzieć, pomknęła niczym strzała w stronę wyjścia.
— Cholera! — przeklęłam pod nosem.
Stałam jeszcze przez chwilę przy kasach, mając ochotę pobiec za ciotką, jednak zrezygnowałam z tego pomysłu. Nie było mowy, żebym ją dogoniła, a wydawało się, że po prostu przyjęła już swoją wersję wydarzeń i w ogóle nie chciała mnie słuchać. Cóż, wszystko wyjaśni się, gdy pojawię się tam sama za kilka minut. Musiałam teraz tylko złapać taksówkę i…
— Wygląda na to, że twoja ciotka nadal myśli, że jestem Peterem.
Walt stanął nagle obok mnie, a ja znów poczułam dreszcze na swoich plecach. Skierowałam się w stronę wyjścia z supermarketu, a on podążył za mną.
— Przepraszam, ja… — zaczęłam.
— Cieszę się, że cię widzę, Jo.
Podniosłam wzrok i spojrzałam mu prosto w oczy. Znów ten uśmiech. Nie, cholera, nie mogłam tego teraz znieść...
— Ciocia jest w gorącej wodzie kąpana, ale wierz mi, jak tylko znajdę się w domu mamy, wszystko im wytłumaczę, wtedy na pewno zrozumieją.
— A co z Peterem?
Westchnęłam ciężko.
— Nic. Nie ma Petera.
Zmrużył oczy i spojrzał na mnie z zaciekawieniem.
— Wymyśliłaś sobie chłopaka, żeby rodzina dała ci spokój?
— Nie, to nie tak — odparłam, czując się lekko zmęczona tym wszystkim. — Peter był… Był ze mną na weselu.
— Ach, tak. — Walt pokiwał głową. Najwyraźniej doskonale pamiętał, co mu wtedy powiedziałam. — Dlaczego w takim razie twoja rodzina myśli, że nadal z nim jesteś?
Znów westchnęłam ciężko.
— Moja rodzina o niczym nie wie. Miałam go dzisiaj przedstawić mamie. To wszystko.
Wow, kiedy to powiedziałam, brzmiało tak prosto, zwyczajnie. Nie czułam, żeby pękało mi serce czy coś w tym stylu, więc nie wiedziałam, dlaczego tak bardzo dramatyzowałam i unikałam konfrontacji z mamą. Na pewno gdybym to zrobiła, nie byłabym teraz w tej absurdalnej sytuacji.
I nie spotkałabyś właśnie Walta?
— Muszę złapać taksówkę — powiedziałam, nagle uświadamiając sobie, że stoimy na parkingu i prawdopodobnie będę spóźniona, jeśli zaraz się stąd nie ruszę. Nie chciałam jednak znów uciekać niczym Kopciuszek z balu po wybiciu północy.
— Mogę cię podwieźć — zaproponował Walt jak gdyby nigdy nic.
Zaśmiałam się.
— Wiemy, jak skończyło się to ostatnim razem — zażartowałam, jednak Walt spoważniał. Poczułam, że właśnie popełniłam błąd. Cholera, zapomniałam, że ten człowiek nie wiedział, co to ironia…
— No tak — odparł oschle.
Pomiędzy nami zapanowała nagle niezręczna cisza.
— Słuchaj… — zaczęłam, ale nagle mi przerwał.
— Rozumiem. Sposób, w jaki odeszłaś, był dla mnie jasną informacją — odezwał się.
— Jaką informacją? — spytałam zdziwiona. Nie nadążałam, w którą stronę zmierzała właśnie ta rozmowa.
— Uciekłaś, więc uznałem, że nie chciałaś przebywać w moim towarzystwie — odparł. Odwrócił wzrok i skrzywił się nieco, jakby przypominał sobie, co się wydarzyło tamtej nocy, tydzień temu. — Najprawdopodobniej doszłaś do wniosku, że popełniłaś błąd.
A więc o to chodziło.
— Dałam się ponieść emocjom, ale nie uważam, żeby to był błąd — powiedziałam, czym zaskoczyłam samą siebie. Oczywiście naprawdę tak uważałam. Tylko w gruncie rzeczy nie zamierzałam o tym rozmawiać na środku parkingu.
— W takim razie, co to było?
Zadał pytanie, którego najbardziej się obawiałam. Mimo przeanalizowania całej sytuacji, nie znałam na nie odpowiedzi.
— Nie wiem — odparłam zgodnie z prawdą.
Walt patrzył przez chwilę na mnie niepewnie, po czym pokiwał głową i wyciągnął z kieszeni spodni niewielką karteczkę. Kiedy sięgnęłam po nią, uświadomiłam sobie, że to wizytówka.
— Daj znać, gdy się dowiesz — powiedział i odszedł.

Tak po prostu odwrócił się i poszedł w kierunku stojących na parkingu aut, a ja zostałam sama, trochę zdezorientowana i zmieszana, nie mając pojęcia, co zrobić dalej. Wiedziałam tylko, że za chwilę muszę jechać na rodzinny obiad, na którym będę się grubo tłumaczyć.

niedziela, 1 stycznia 2017

4. Przypadki

Powiedziałam sobie, że nie będę płakać. Nie wiem, doprawdy, co we mnie wstąpiło. Może była to wina emocjonalnej huśtawki, której doświadczyłam minionej nocy, a może romantycznej ballady Taylor Swift, która leciała akurat w radiu… W każdym razie zacisnęłam mocno zęby i powiedziałam sobie, że dam radę.
Wróciłam do swojego mieszkania przed dziesiątą. W końcu! Nie muszę chyba wspominać, że totalnie zapomniałam o całym świecie po tym niespodziewanym, ale przyjemnym wybuchu namiętności.
Kogo ty oszukujesz, Jo? Dokładnie tego chciałaś! Och, zamknij się.
Obudziłam się chwilę po ósmej, o czym bezdusznie uświadomił mnie stojący na stoliku przy łóżku hotelowy zegarek elektroniczny. Walt spał jak zabity, nie przebudził się nawet, kiedy walnęłam dosyć głośno kolanem w kant łóżka. Nie mogłam mu się dziwić, po tym, co zrobiliśmy w nocy…
Jo, ogarnij się!
Musiałam wziąć kilka głębszych oddechów, przypominając sobie to wszystko. W gruncie rzeczy czułam się winna, że tak po prostu uciekłam z pensjonatu. Kiedy wróciłam teraz myślami do dzisiejszego poranka w pensjonacie, jedyne, czego pragnęłam, to zapaść się pod ziemię ze wstydu. Spanikowałam. Nie zostawiłam po sobie żadnego śladu oprócz tej cholernej karteczki… Nie wiem, naprawdę, co mnie podkusiło, żeby to napisać. To musiał być jeden z tych paskudnych przebłysków genialnych pomysłów, które czasami miewałam, a później gorzko żałowałam ich realizacji. Mówiłam, że nie uczę się na błędach?
Napisałam na hotelowej papeterii „Słodkich snów, skarbie” i zostawiłam kartkę na stoliku przy łóżku, bo chciałam być niczym tajemnicza, pewna siebie kobieta, która wychodzi w środku nocy i nigdy nie wraca.
Tylko że ja właśnie chciałam wrócić i zaczynałam powoli zdawać sobie z tego sprawę.
Wytarłam mokre włosy w ręcznik i spojrzałam na wyświetlacz telefonu. Długi, zimny prysznic nie pomógł mi niestety w ogarnięciu swoich myśli. Nie pomagała też ani trochę zapchana skrzynka odbiorcza i kilka wiadomości głosowych na poczcie. Nie miałam najmniejszej ochoty nawet przeglądać tych wiadomości, ale czułam się winna, że zniknęłam z wesela Grega, nie żegnając się z nim nawet. Przejechałam więc szybko wzrokiem po liście nieodebranych SMS-ów. Kilka z nich było od Petera, ugh, domyślałam się więc, że próbował dzwonić i pewnie nagrał mi się na pocztę. Nie chciałam tego nawet widzieć czy słuchać, więc szybko skasowałam wszystko, co miało w sobie jego imię. Zatrzymałam się jednak przy wiadomości od nieznanego numeru.
Hej, tu Greg. Sylvia powiedziała mi, co się stało. Peter to kretyn!!! Daj znać, gdzie jesteś i czy wszystko ok!
Wspaniale, a więc Sylvia o wszystkim wiedziała… Czy to jednak coś zmieniało? Niewiele. Jednak to Sylvia, już teraz żona Grega, poznała mnie z Peterem i to właśnie ona stwierdziła, że idealnie do siebie pasujemy. Nigdy nie pałałam do niej szczególnie przyjacielskimi uczuciami. W większości kontaktów z nią traktowała mnie raczej jako swoją konkurencję, a nie znajomą jej faceta. Przywykłam już do tego, że kobiety bywały zaborcze w stosunku do swoich partnerów, jeśli gdzieś pomiędzy nimi pojawiałam się ja. Nawet w całkowicie platonicznych okolicznościach. Poznaliśmy się z Gregiem jednak tak dawno temu i przeżyliśmy tak dużo razem, że nigdy nie przyszłoby mi do głowy coś więcej. Wzdrygnęłam się na samą myśl. Był dla mnie jak kuzyn lub brat, którego nigdy nie miałam.
Dlatego też nie przejmowałam się zbytnio jej zazdrością, bo wiesz, nigdy nie powiedziała mi wprost, że wydrapie mi oczy, jeśli jeszcze raz przytulę Grega… Mimo wszystko teraz, kiedy wpatrywałam się w wiadomość od przyjaciela, ta sprawa nie dawała mi spokoju. Co jeśli Sylvia specjalnie wpychała mnie w ramiona Petera, ponieważ doskonale wiedziała, jak to się skończy? Może wiedziała, że w końcu mnie skrzywdzi, będę cierpieć i właśnie na tym jej zależało?
Ech, nie chciało mi się wierzyć, że ktoś mógłby być zdolny do czegoś takiego. Pewnie za bardzo analizuję… Potrzebowałam więc kogoś, kto mógłby spojrzeć na to wszystko z perspektywy, a jedyną taką osobą była Hellen.
 Wpadniesz szybciej?
Wystukałam szybko wiadomość na klawiaturze. Nim się obejrzałam, moja przyjaciółka zdążyła odpisać.
O jakim „szybciej” mówimy?
Już?
Tak źle? Peter podeptał ci stopy? :D
Gorzej! Zostawiłam go i uciekłam z wesela. Potem to już katastrofa. Z lawiną.
Z lawiną? Jo, co się stało? Wsiadam już do samochodu!
Przespałam się z kimś przez przypadek…

Odłożyłam telefon i podeszłam do blatu kuchennego, żeby włączyć czajnik. Czarna herbata z syropem malinowym zazwyczaj działała kojąco na moje nerwy i czułam, że potrzebuje właśnie czegoś takiego. Czekając, aż woda się zagotuje, zamknęłam okno, ponieważ poczułam zimny powiew powietrza. Po pięknej sobotniej pogodzie nie było już śladu, całkiem się zachmurzyło i widoki za oknem nie zachęcały do przebywania na zewnątrz. Opatuliłam się mocniej bawełnianym szlafrokiem w kwiatowe wzory i usiadłam przy stole, wodząc wzrokiem po moim mieszkaniu.
Uwielbiałam to, że jest takie małe, a zarazem przytulne. Wynajmowałam niewielki loft w przerobionym na mieszkania starym magazynie we wschodniej części Londynu nad rzeką. Tak, wiem, strasznie hipsterskie. Miałam jednak blisko do kompleksu biurowego, w którym znajdowała się agencja modelek, do której należałam oraz świetne połączenia do każdej części miasta. W zasadzie oryginalnie mieszkanie należało do mojego byłego chłopaka, Alexa, i nigdy bym nie pomyślała, że tutaj zostanę, nie tylko ze względu na nasze burzliwe rozstanie, ale też na okropnie drogi czynsz. Jednak zostałam. Kontakty z Alexem z czasem przestały mieć znaczenie, obecnie ograniczały się do cotygodniowych wpłat na konto, a czynsz spadł o kilkadziesiąt funtów, więc nie narzekałam.
Mieszkanie składało się z maleńkiego salonu z aneksem kuchennym, sypialni i łazienki. W zeszłym roku przemalowałam ściany z nieciekawego odcienia beżu na jasny szary, co w połączeniu z ciemnymi, drewnianymi podłogami wyglądało po prostu świetnie. Przynajmniej moim zdaniem. Hellen twierdziła, że kompletnie nie znam się na wnętrzach.
Kuchnię od korytarza odgradzał szklany panel, który w gruncie rzeczy nie pasował do niczego, ale cóż, chyba taki właśnie był urok mojego mieszkania. Każdy mebel pochodził z innej kolekcji – stolik, przy drzwiach wejściowych, na którym znajdowała się poczta, magazyny i najczęściej ładowarka do telefonu, znalazłam na wyprzedaży w sklepie z antykami. Sprzedawca zapewniał mnie, że żeliwne, ozdobne nogi były oryginalnie częścią starej maszyny do szycia i jakoś mnie to ujęło. Musiałam mieć ten stolik u siebie. Białe meble w kuchni to jedyna część mieszkania, której nie wymieniłam, ale to tylko dlatego, że były przykręcone do ściany na tyle możliwych sposobów, że nikt do tej pory nie odważył się ich wykręcić. Na przeciwległej ścianie stała niewielka, rozkładana kanapa. Mieściła maksymalnie jedną i pół osoby i nie, to nie była przesada. Nie było możliwości, aby wcisnąć tam coś większego, ponieważ ścianę obok zajmowały regały od podłogi do sufitu zapełnione książkami i płytami winylowymi. Tak, kolejna hipsterska rzecz. Miałam też adapter stojący na najniższej półce, zaraz przy kanapie, żeby można było wygodnie go obsługiwać. Od czasu do czasu, gdy robiłam się strasznie sentymentalna, włączałam stare, jazzowe klasyki, których kiedyś słuchał mój ojciec. To chyba był właśnie taki moment.
Czajnik zagwizdał przeciągle, więc zalałam herbatę i przesiadłam się na kanapę, żeby wybrać coś odpowiedniego z obszernej kolekcji. Oscar Peterson prawdopodobnie nie był odpowiedni na niedzielne południe, przynajmniej mój ojciec, gdyby mógł, pewnie popatrzyłby na mnie z politowaniem, ale miałam to w nosie. Rozsiadłam się na kanapie, nie zdążyłam jednak pogrążyć się w kolejnym potoku myśli i rozsmakować w ulubionej herbacie, ponieważ zadzwonił dzwonek do drzwi…
***

— Nie rozumiem, jak można przespać się z kimś przez przypadek? Potknęłaś się i upadłaś na jego członka?
Hellen piłowała właśnie paznokieć środkowego palca w kształt idealnego migdała. Zdmuchnęła opiłki z pilniczka i spojrzała na mnie wyczekująco. Wystarczyło tylko pięć minut w moim mieszkaniu, a ona jak zwykle, nie owijała w bawełnę. Nie zaatakowała mnie od razu, a szczerze mówiąc, myślałam, że to zrobi po ostatniej wiadomości, którą jej wysłałam. Miała na sobie dresy i włosy związane w kucyk, domyślałam się więc, że wyrwałam ją z jej niedzielnych rytuałów upiększających. Hellen bowiem nigdy nie pokazywała się publicznie w związanych włosach. Jej gęsta, blond czupryna była największym atutem i zawsze pokazywała się tylko w nienagannej fryzurze. Nawet na siłowni.
Usiadła przy stole w kuchni, rozkładając na blacie przybory do manicure, po czym powiedziała, że przerwałam jej piłowanie paznokci i wtedy właśnie przystąpiła do ataku.
— Po prostu nie wiem, kim on był… — odparłam w końcu niepewnie, czując na sobie jej rozbawione spojrzenie.
— Interesujące — mruknęła Hellen, wracając do piłowania kolejnego paznokcia. — Znikasz z wesela i zostawiasz Petera samego, a potem okazuje się, że przespałaś się z jakimś nieznajomym. Musisz przyznać, że to naprawdę interesujące, Jo.
Zagryzłam wargę, próbując się nie roześmiać z nerwów.
Nie wiem, dlaczego czułam się w taki sposób przy Hellen. Oczywiście miałam moralnego kaca i to on był przyczyną mojego psychicznego dyskomfortu, ale jeszcze nigdy nie krępowałam się powiedzieć o czymkolwiek mojej jedynej przyjaciółce. Poznałyśmy się jeszcze jako nastolatki. Mieszkałyśmy przez jakiś czas w jednym bloku i chodziłyśmy do tego samego liceum, potem nasze drogi się rozeszły – przeprowadzaliśmy się ciągle z rodzicami, a Hellen zmieniła szkołę, ale utrzymywałyśmy ze sobą kontakt przez cały czas. Hellen była właśnie tą osobą, do której szłam, kiedy czułam się źle i na odwrót. Miałyśmy swoje czwartkowe wieczory pijackie i niedzielne obiady. Byłyśmy przyjaciółkami od bardzo dawna i naprawdę nie miałyśmy przed sobą żadnych tajemnic. A teraz czułam przed nią wstyd.
— Kontynuuj — ponagliła mnie, kiedy ja wciąż milczałam.
Nie wytrzymałam. Zaśmiałam się nerwowo, na co spojrzała na mnie lekko zaniepokojona. Wiedziała już, że coś jest na rzeczy…
To naprawdę nie moja wina, po prostu już tak mam, że śmieję się wtedy, kiedy nie wiem, jak zareagować w danej sytuacji. Oczywiście, nie jest to nic uciążliwego, powiesz, jasne, dopóki na przykład nie zaczynasz śmiać się podczas jakiegoś uroczystego apelu w szkole, na lekcji edukacji seksualnej, swojej pierwszej rozmowie o pracę lub na pogrzebie własnego ojca. Mój mózg po prostu blokuje się w jednej chwili, a ja nie mogę zrobić niczego innego poza głupkowatym śmiechem.  
Nie zdarzało się to często, jednak zwiastowało zawsze katastrofę. Tak też było i tym razem, bo gdy tylko przestałam się śmiać, poczułam, jak moje oczy wilgotnieją, a potem łzy już same leciały ciurkiem po moich policzkach.
— Skarbie — powiedziała Hellen pocieszającym tonem i przytuliła mnie do siebie. — Po prostu opowiedz mi o wszystkim, dobrze? Przecież wiesz, że nie jestem tutaj, żeby cię oceniać.
Doskonale zdawałam sobie z tego sprawę, dlatego też, kiedy przestałam beczeć na tyle, żeby móc cokolwiek powiedzieć, opowiedziałam Hellen wszystko ze szczegółami, łącznie ze wspomnieniem o najwspanialszym seksie w moim życiu i podejrzeniach o niecne plany Sylvii zniszczenia mi życia. No, to ostatnie może nie do końca się zgadzało, ale kogo to obchodzi. Byłam wtedy zbyt emocjonalna.
— Dobrze, po kolei — odezwała się w końcu Hellen, kiedy skończyłam swoją opowieść. Wyglądała, jakby się nad czymś mocno zastanawiała. — Po pierwsze, musisz koniecznie nauczyć się na pamięć mojego numeru telefonu! — powiedziała, czym mnie tylko rozbawiła. — To nie jest śmieszne — dodała, udając, że jest urażona. — Naprawdę czuję się zawiedziona, że przez tyle lat nie zapamiętałaś tych kilku cyferek, ale wybaczę ci to ze względu na okoliczności… Nie myślałaś trzeźwo.
— Dzięki, o, wspaniałomyślna!
— Po drugie — kontynuowała niezrażona moim ironicznym komentarzem — Peter jest cholernym dziadem, rzucam na niego pogardę, na Sylvię zresztą też. Chociaż nie znam jej na tyle, żeby stwierdzić, czy jest świnią, która byłaby zdolna zrobić coś takiego.
Wzruszyłam ramionami.
— Nie chciałabym tak o niej myśleć ze względu na Grega.
— Okej, więc po prostu zostawmy Sylvię, skupmy się na nienawiści do Petera. Odprawmy jakieś woodoo czy coś. — Hellen zaśmiała się, puszczając mi oczko. Od razu czułam się lepiej. — Szczerze mówiąc, zawiodłam się na nim.
— Co masz na myśli? — Zaskoczyła mnie tym nagłym wyznaniem. Przedstawiłam ich sobie zaledwie dwa tygodnie temu, więc nie sądziłam, że Hellen wyrobiła sobie o nim jakąś opinię poza powierzchownym stwierdzeniem, że ma potencjał.
— Wydawał się ogarniętym facetem, ale najwyraźniej to prawda, co mówią o agentach nieruchomości z City. Są w większości dupkami.
Pokiwałam głową.
— No dobra, więc przechodzimy do trzeciej sprawy. — Hellen uśmiechnęła się i poruszyła sugestywnie brwiami. — Od razu zaznaczę, że nie uważam, żebyś zrobiła coś złego. Szczerze mówiąc, miałam cichą nadzieję, że w końcu kiedyś dasz się ponieść emocjom i przeżyjesz jakiś gorący romans, bo należało ci się po tych… ekhm, ostatnich nieudacznikach.
— Hellen! — zgromiłam ją spojrzeniem.
— No co? Nie moja wina, że masz zazwyczaj fatalny gust — odparła w obronie, jednak posłała mi przepraszający uśmiech. — Myślę też, że dobrze się stało, gdy nie zostawiłaś mu swojego numeru telefonu.
— Dlaczego? Zaczynam właśnie tego żałować… — Podniosłam wzrok na przyjaciółkę. Siedziałyśmy nadal przy stoliku w kuchni, a Hellen prawie kończyła malować paznokcie. Czułam się już na tyle pocieszona, że nawet z chęcią do niej dołączyłam. Teraz jednak musiałam oderwać się od tej przyjemnej czynności.
— Daj spokój. — Hellen spojrzała mi prosto w oczy. — Było świetnie, tak? I niech tak zostanie! Pomyśl sobie, że mogłoby się okazać, że jest kolejnym dupkiem, a tak przynajmniej nie zawiedziesz się na nim.
Była w tym jakaś logika, jednak nie czułam się do końca przekonana. Moje odczucia ciągle były świeże, mogłam je spychać w niepamięć i celebrować tylko to, co dobrze mi się kojarzyło, jednak nie mogłam zmienić tego, jak się czułam w głębi ducha.
— Musisz mi coś jednak obiecać, Jo.
— Co takiego?
— Nigdy więcej nie wsiadaj z nikim nieznajomym do samochodu, bo to może nie skończyć się tak dobrze jak teraz.
Hellen pogroziła mi palcem z pomalowanym na krwiście czerwony kolor paznokciem.
— Mówię serio. Romanse zdarzają się raz na milion razy albo w książkach, o czym sama doskonale wiesz — mruknęła, wskazując ręką od niechcenia na moją wciąż rosnącą kolekcję książek.
Przewróciłam oczami.
— Dobrze, mamo Hellen.
Moja blond przyjaciółka skrzywiła się nieznacznie. Nie cierpiała, gdy ją tak nazywałam. Szybko jednak rozpromieniła się.
— A propos twojej mamy, masz zamiar poinformować ją, że Peter jest skończonym dziadem?
Jęknęłam. No tak, kompletnie zapomniałam o tym, że miałam zaprosić Petera na sobotni obiad u mojej matki. Kiedy tylko mama dowiedziała się, że spotykam się z kimś nowym, koniecznie chciała go poznać. Oczywiście, że nie zamierzałam wrzucać go na głęboką wodę, przynajmniej tak myślałam do wczoraj, ponieważ spotykaliśmy się od niedawna, ale to wesele miało być trochę testem…
Teraz chciałam tylko o nim zapomnieć, a on ciągle wracał niczym bumerang.
— Może zrobię to później. Najpewniej w sobotę rano. A teraz dajmy temu spokój i zajmijmy się czymś trywialnym — powiedziałam, odkręcając turkusowy lakier do paznokci. Tak, zdecydowanie miałam ochotę na nieco koloru.
***
Po południu zjadłyśmy z Hellen obiad, a później wróciła do siebie, by zająć się „zaległą” pracą. Hellen tak naprawdę była pracoholiczką, która nie potrafiła wytrzymać długo, nie robiąc nic, co nie było związane z wydawnictwem, jednak nie dziwiłam się zbytnio. Firma była jej małym dzieckiem, które odziedziczyła po dziadku i dzięki niezwykłemu talentowi do biznesu, wspinała się teraz po kolejnych szczeblach, znajdując inwestorów na całym świecie. Trochę zazdrościłam jej, że posiada pasję, która tak ją pochłania.
Nie spodziewałam się już dziś nikogo, dlatego zdziwił mnie nagły dzwonek do drzwi. Od jakiegoś czasu budynek miał nieczynny domofon, co trochę mnie irytowało, ponieważ główne drzwi były otwarte i każdy mógł wejść do środka. Ostatnio pojawiało się z tego względu bardzo wielu domokrążców i świadków Jehowy, jednak nie sądziłam, by zaczęli nachodzić ludzi w niedzielne wieczory. Chociaż, z tymi ostatnimi nigdy nic nie wiadomo…
Odpisałam w międzyczasie Gregowi, że wszystko ze mną w porządku, żeby się nie martwił, ale nie dostałam żadnej wiadomości zwrotnej do tej pory. Nie dziwiłam się zbytnio, zapewne był zajęty, więc jego na pewno nie spodziewałam się ujrzeć za drzwiami.
Dzwonek zmienił się w donośne pukanie, co zaniepokoiło mnie lekko. Podniosłam się z kanapy, odkładając na półkę książkę, którą czytałam i podeszłam do drzwi, by najpierw zajrzeć przez wizjer. Ujrzawszy na korytarzu ostatnią osobę, którą spodziewałabym się ujrzeć w tej chwili, odskoczyłam od drzwi niczym oparzona.
— Jo? Jesteś tam?
Och, nie, pomyślałam zniechęcona, słysząc jego głos. Zdecydowanie nie miałam teraz na to siły.
Trochę jednak wbrew sobie uchyliłam w końcu drzwi i spojrzałam wyczekująco na niespodziewanego gościa.
— Mogę wejść do środka?
Peter nadal miał na sobie garnitur, który włożył na wesele, z tą różnicą, że grantowy krawat wystawał z kieszeni spodni, a biała koszula rozpięta była pod szyją. Miał potargane włosy i patrzył na mnie tym swoim przepraszającym wzrokiem.
— Chyba żartujesz! — krzyknęłam prawie od razu, krzyżując ręce na piersi. — Czego chcesz, Peter?
— Zostawiłaś to w moim samochodzie — odpowiedział, podając mi materiałową torbę z nadrukiem, w której miałam kilka swoich rzeczy, między innymi kosmetyki, ubrania i bieliznę na zmianę.
Sięgnęłam po nią i już miałam zamknąć drzwi, kiedy Peter uniemożliwił mi to, łapiąc mnie za rękę.
— Nie mogłem cię nigdzie znaleźć, nie odzywałaś się, więc musiałem sprawdzić, czy nic ci się nie stało!
— Daruj sobie, Peter. I puść mnie — warknęłam, próbując wyszarpnąć rękę. Nie trzymał mnie mocno, ani też nie bałam się go, jednak wolałam, aby po prostu mnie nie dotykał. Wszystko z nim związane kojarzyło mi się zwyczajnie źle.
— Jo, po prostu mnie wysłuchaj, to nie tak jak myślisz…
— Nie tak? Czyli co się według ciebie wtedy stało?
To było w sumie ciekawe. Jak mógł wyglądać przebieg zdarzeń według Petera? „To nie moja wina, to ona mnie uwiodła”, „Wepchnęła mi język w usta, a ja się broniłem, ściągając jej bieliznę”, „Zasłabła, więc próbowałem ją ocucić i tylko to przyszło mi do głowy”? Zaśmiałam się. Tak, to brzmiało bardzo prawdopodobnie.
— Wiem, że to wyglądało jednoznacznie, ale wierz mi, to nie tak. To wszystko stało się przypadkiem! Nathalie się na mnie rzuciła, nie odwrotnie — zapierał się Peter, próbując mnie przekonać miną skrzywdzonego szczeniaczka.
— Ach, tak? — Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę. — I tak zupełnie przypadkiem Nathalie sama sobie podciągnęła spódniczkę i obmacywała po tyłku?
— Tak… To znaczy nie… Jo, błagam. — Peter przejechał ręką po twarzy. Chyba zaczynało brakować mu argumentów. Może myślał, że pójdzie mu ze mną o wiele łatwiej? — Próbowałem się od niej uwolnić, ale byłem w szoku. Nic między nami nie zaszło, wierz mi. Od razu za tobą pobiegłem, ale ty po prostu uciekłaś!
A nie mówiłam?
— Nie chcę tego słuchać, Peter, tym bardziej nie chcę cię więcej widzieć. To koniec. — Wyglądał, jakby jeszcze chciał coś powiedzieć, ale zrezygnował w ostatniej chwili. — Dzięki za moje rzeczy.
— Jo, proszę, błagam… Nie skreślaj nas przed ten jeden nieistotny incydent.
Prychnęłam.
— Żegnaj — odparłam i zamknęłam mu drzwi przed nosem. Oparłam się plecami o drzwi, przyciskając do siebie torbę. W tamtej chwili uwielbiałam siebie za to, co powiedziałam.

„Żegnaj” brzmiało tak ostatecznie.

____________________
Wszystkiego dobrego w Nowym Roku! Chciałam tylko dać wam znać, że zrobiłam małą playlistę z utworami, których słucham podczas pisania (i moim zdaniem pasują do treści), więc zapraszam TUTAJ
Dzięki za komentarze! I do zobaczenia w przyszły weekend.

obserwują