Gdybym
miała opisać jednym słowem, jak wyglądał mój tydzień, użyłabym słowa: rutyna.
Rzuciłam się w wir codzienności, kompletnie wypierając z pamięci zdarzenia z
soboty, niedzieli i nocy pomiędzy. Nawet jeśli wspomnienia powracały i moja
wyobraźnia zaczynała galopować w niebezpieczne rejony, liczyłam do pięciu i
zajmowałam się czymś, co całkowicie odrywało mnie od myślenia. Działało,
przynajmniej jeśli chodzi o doraźne środki zaradcze.
Owszem,
wolałam spychać wszystko do szuflady „na później”, zamykając niechciane myśli
na klucz. Nie było to może zdrowe, ale nie obchodziło mnie to wtedy. To był mój
własny sposób na radzenie sobie z moim życiem i nie potrzebowałam wykładów na
ten temat… A zapowiadało się, że niedługo je dostanę.
Po
południu czekało mnie spotkanie z mamą na obiedzie, a nadal nie poinformowałam
jej, że Peter… ekhm, że przyjdę sama. Może powinnam była, nie wiem, czemu
zwlekałam. Nie było w tym przecież nic strasznego, to tylko słowa.
Mamo,
przyjadę sama. Peter i ja nie jesteśmy już razem.
No,
proszę, takie proste. Jednak za nic nie chciało mi to przejść przez gardło.
Powiesz pewnie, że to moja wina i oczywiście będzie to prawda. Wiedziałam
jednak, że wtedy zaczęłyby się pytania, dlaczego, po co, jak, a w najgorszym
wypadku wykłady o tym, że nigdy nie znajdę sobie odpowiedniego mężczyzny… A ja
zwyczajnie nie chciałam tego słuchać, przynajmniej nie teraz. Głupie
przyzwyczajenia i głupia szuflada pełna wspomnień.
Jak niemal każdy dzień tygodnia, sobotę rozpoczęłam od intensywnego treningu. Nie
było innego wyjścia, jeśli chciałam nadal utrzymać ładną sylwetkę, musiałam nad
nią ciężko pracować. Widzisz, dla kogoś, kto mnie poznawał, w pierwszej chwili
zawód modelki zawsze wydawał się czymś trywialnym. W końcu co podniosłego i
skomplikowanego jest w wyginaniu się przed obiektywem i przymierzaniu ciuchów?
No właśnie, chciałoby się powiedzieć nic. Trzeba najpierw mieć czym się
wyginać, modelka w gruncie rzeczy zarabia na siebie swoim ciałem, tym, jak
wygląda, prawda?
Trzy
razy w tygodniu bieg na trzy mile, pięć razy w tygodniu joga, dwa razy w
tygodniu zajęcia z baletu, trzy razy w tygodniu spinning lub boks tajski… Brzmi
łatwo? Po dziesięciu latach dla mnie była to codzienność, zwyczajna rutyna,
praca, do której przywykłam. Poza tym czułam się lepiej. Oczywiście nie byłam w
żadnym wypadku fit-robotem i nie stosowałam restrykcyjnej diety. Jasne,
musiałam być przygotowana na wszelką ewentualność i nie pozwalałam sobie na
zjedzenie pudełka czekoladek raz w tygodniu, ale też nie czułam takiej
potrzeby. Po prostu znalazłam złoty środek na to, żeby czuć się dobrze i
wyglądać dobrze.
W tę
sobotę na szczęście przypadały zajęcia z jogi. Czułam potrzebę zrelaksowania
się, a półtorej godziny zajęć miało mi w tym pomóc.
Z
drugiej strony nie musiałam z mamą rozmawiać, mogłam napisać jej SMS-a, ale
wiedziałam, że istnieje niewielkie prawdopodobieństwo, że go odczyta. Moja
matka nienawidziła wiadomości tekstowych. Wiele można było o niej powiedzieć,
ale na pewno nie to, że była entuzjastką technologii. Do zeszłego roku
korzystała jeszcze z telefonu stacjonarnego, aż w końcu musiała kupić sobie
telefon komórkowy, bo firma obsługująca łącze stacjonarne po prostu przestała
to robić.
Na co
dzień mama wykładała historię sztuki w Instytucie Courtaulda i była najbardziej
ekscentrycznym człowiekiem, jakiego znałam. Ktokolwiek ją poznawał, oczywiście
uważał, że jest wspaniałą, elegancką i urzekającą kobietą o bezkresnej wiedzy
na temat sztuki, ale tylko ja wiedziałam, jak jest naprawdę.
No
dobrze, może po prostu przesadzam, w końcu nie należała do tych groźnie
niepoczytalnych osób, które należy zamykać w zakładach psychiatrycznych, jednak
miała swoje małe wariactwa, a przynajmniej mnie często doprowadzała do skrajności.
Gdy byłam młodsza i mój ojciec jeszcze żył, najczęściej po prostu ze sobą nie
rozmawiałyśmy, potem jednak zostałyśmy praktycznie same, nie licząc dalszej
rodziny, więc nasze relacje nieco się ociepliły. Oczywiście kochałam moją mamę.
Na swój sposób. Najczęściej jednak denerwowała mnie okropnie, dlatego też
ograniczałam kontakty z nią do spotkań twarzą w twarz co jakiś czas, przeważnie
jednak widywałyśmy się na sobotnim obiedzie.
Właśnie
zabierałam swoje rzeczy z szafki na siłowni po skończonym treningu, kiedy
zadzwonił mój telefon.
—
Kupiłabyś pomarańczę? Miała być kaczka, ale oczywiście zapomniałam o niej, a
jak nie zrobię kaczki z pomarańczą, to twoja babcia obrazi się śmiertelnie…
Josie, czy ty masz katar? Mówiłam, żebyś nie zakładała tych wymyślnych stringów
pod sukienki, bo się w końcu przeziębisz!
Równie
dobrze mogłam odłożyć telefon i zająć się pakowaniem sportowych ubrań do torby,
matka nadal by paplała swoje i przynajmniej by się wygadała, nie doprowadzając
mnie do szewskiej pasji, zanim jeszcze do niej przyjadę. Ale nie, Jo musiała
być mądrzejsza.
— Nie
kupię ci pomarańczy, bo nie mam na to czasu, mamo. Zresztą będę dopiero za
godzinę, nie zdążysz zrobić tej kaczki.
— No
dobrze, powiem babci, że próbowałam. Sama przecież nie pojadę, bo przyjechała
już ciocia Amala, więc nie zostawię jej samej z babcią i resztą rodziny,
jeszcze by się pozabijali…
—
Ciocia Amala?
W
głowie zapaliła mi się czerwona lampka. Obecność najstarszej z rodzeństwa mamy
nie wróżyła nic dobrego.
— Kogo
masz na myśli przez resztę rodziny, mamo? — zapytałam znów, mając nadzieję, że
nie usłyszę tego, o czym myślałam.
— Jak
to kogo? Wszystkich!
Jęknęłam
przerażona, nie mogąc uwierzyć w to, co słyszę.
Musisz
wiedzieć, że moja rodzina nie była zbyt liczna, a mimo to, jak zjeżdżali się
wszyscy, było nas po prostu... za dużo. Ze strony ojca została tylko jego mama,
babcia Katherine, która czasem przychodziła na sobotnie obiady, więc jej
obecność dzisiejszego popołudnia nie dziwiła mnie zbytnio.
Jednak
strona mojej mamy… tutaj wszystko się komplikowało. Pełne imię mojej mamy
brzmiało Lilibeth Indrani, wychowała się w Indiach i przyjechała do Londynu
dopiero na studia, jej rodzice nigdy nie opuścili rodzinnych stron. Oczywiście
miała liczne rodzeństwo, które w pewnym momencie ruszyło w jej ślady i część z
nich również przeniosła się na Wyspy. Z tym, że moja mama czy jej rodzice nie
należeli do tych bardzo tradycyjnych osób, stąd też niekoniecznie tradycyjne
imiona ich dzieci. Mama nigdy nie przejmowała się religią, poślubiła mężczyznę,
którego kochała, bez względu na jego pochodzenie. Z kolei siostry i bracia mamy
w większości byli wierni tradycji, aczkolwiek przymykali oko na niewielkie
odstępstwa. Należeli do tych głośnych osób, które zawsze wszystko wiedzą
lepiej. Spotkania cioci Amali, jej męża, trzech córek, wujka Raya wraz z jego
rodziną i ciotki Riny w ogóle się nie spodziewałam, ba, nie znajdywałam żadnego
logicznego wytłumaczenia, dlaczego mieliby pojawić się na sobotnim obiedzie…
Żadnego,
oprócz tego, że moja mama stwierdziła, że to wspaniały pomysł, zwłaszcza, że
miałam kogoś przyprowadzić… To wszystko układało się w logiczną całość, jeszcze
biorąc pod uwagę fakt, że moje ciotki przy każdej możliwej okazji wyrzucały mi
bycie niezamężną kobietą bez wykształcenia. Od ostatniego razu, kiedy poznali
kogoś, z kim się spotykałam, minęło jakieś pięć lat. Większość też wiedziała o
tym, jak nieudane są moje związki dzięki długiemu językowi mojej mamy.
Westchnęłam
głęboko.
— …i
nie wiem, czy założyć zieloną bluzkę do tego.
Mama
oczywiście przez ten czas cały czas mówiła i nie miało żadnego znaczenia, czy
jej odpowiadam, czy nie. Czasem zastanawiałam się, po co w ogóle do mnie
dzwoni, skoro ignoruje moje odpowiedzi.
—
Wiesz, że możesz mnie o to zapytać, jak przyjadę?
— No właśnie,
a propos, nie odebralibyście po drodze Riny i Yasha ze stacji? Wysiądą w
Kensigton, a wiesz, że nie znają miasta. Na pewno Rina bardzo by się ucieszyła,
jeśli by poznała Petera pierwsza, zwłaszcza, że musiała przyjechać aż z
Liverpoolu!
Ach,
tak, ukryta sugestia. To znaczyło mniej więcej, że ciotka Rina zapowiedziała
matce, że mam koniecznie odebrać ją ze stacji, inaczej w ogóle się nie pojawi.
Cała ciotka Rina.
— Nie,
mamo, to w ogóle nie jest mi po drodze — odparłam jednak po chwili, zupełnie ignorując
kwestię Petera i jego obecności.
Nie
kłamałam. Gdybym wybrała autobus, nie zatrzymałby się na stacji, ale nie miałam
zamiaru wspominać, że jadę metrem. Zresztą, i tak musiałabym się przesiąść
kilka razy… Mama równie dobrze mogła zamówić ciotce taksówkę, najwyraźniej
jednak to nie wchodziło w ogóle w rachubę.
—
Przecież nie przyjdzie sama, a kto inny ma po nią wyjechać, Josie? Mówiłam ci,
że muszę zostać, bo babcia i ciocia Amala się pokłócą.
W
głosie mamy jak zwykle słyszałam pretensje. Wiedziałam, że do mojego przyjazdu
dawno by już o tym zapomniała, ale po prostu nie miałam ochoty na kolejne
wykłady. Czułam, że czekały na mnie gorsze rzeczy dzisiejszego popołudnia.
—
Dobrze, zabiorę ją ze stacji. Będę za godzinę!
Rozłączyłam
się szybko, chociaż dałabym sobie rękę uciąć, że mama zdążyła jeszcze
powiedzieć kilka zdań. Postanowiłam jak najszybciej wrócić do mieszkania,
przebrać się w coś ładnego i wyjechać po ciotkę Rinę na stację.
Nie
uśmiechało mi się ani trochę towarzystwo ciotki Riny. Ba, nie uśmiechało mi się
towarzystwo reszty mojej rodziny. Że też nie pomyślałam wcześniej, żeby udać
jakąś chorobę i wykręcić się z tego obiadu! Mówiłam już, że komplikuję sobie
życie? Teraz na ostatnią chwilę musiałam myśleć nad wymówką, dlaczego nie ma ze
mną Petera.
Może
miał wypadek? Połamane nogi, obojczyk, musi leżeć kilka tygodni w szpitalu?
Nie, to zbyt radykalne, chociaż kuszące. Ważne spotkanie? Tak, znacznie lepiej.
Powiem im, że musiał natychmiast wracać do pracy, jakaś niezwykle ważna sprawa.
Na pewno w to uwierzą, po prostu muszę brzmieć przekonująco i być trochę smutna
przez większość spotkania. Co w tym trudnego?
Hm.
Może po prostu lepiej powiedzieć im prawdę?
Peter
zdradził mnie na weselu, więc ja przespałam się z nieznajomym facetem, który miał
podwieźć mnie do Londynu, w związku z tym wszystkim Peter i ja nie jesteśmy już
razem.
Tak.
Już widzę ich miny.
Została
jeszcze opcja, by wyznać im, że zmieniłam drużynę. Zdałam sobie nagle sprawę,
że interesują mnie kobiety, dlatego też do tej pory nie mam męża. Cóż, moja
rodzina znała Hellen, więc mogłaby przejść jako przykrywka i miałabym spokój na
jakiś czas…
A może
po prostu powinnaś walnąć się patelnią w łeb, Jo?
Tak,
to też było jakieś rozwiązanie.
Dobrze,
że akurat do tego momentu zdążyłam dotrzeć na stację i właśnie wjechał pociąg z
Liverpoolu, bo nie musiałam już zastanawiać nad kolejną wymówką czy biczować
się w głowie, było po prostu za późno. Zaczęłam szukać wzrokiem ciotki Riny,
jednak nie trudno było jej nie zauważyć.
Rina
należała do tego typu osób, które po prostu ciężko przeoczyć. Średniego
wzrostu, o długich, gęstych, falowanych ciemnych włosach i ciemnej karnacji,
zawsze ubrana w kolorowe sukienki podkreślające jej figurę i ogromne satynowe
szale przewieszone przez ramiona zapadała każdemu w pamięć. Do tego jej śmiechu
zwyczajnie nie dało się nie usłyszeć. Była najmłodszą siostrą mojej mamy, nie
skończyła jeszcze czterdziestki, więc była starsza ode mnie nie więcej niż
dziesięć lat, jednak za żadne skarby nie mogłam mówić do niej po imieniu. Tak
po prostu nie wypadało w mojej rodzinie! Z tego, co pamiętałam, każdy zawsze
powtarzał, że jako dziecko była najbardziej nieznośna z całego rodzeństwa i
szczerze mówiąc, moim zdaniem w ogóle się do tej pory nie zmieniła. Była po
prostu zbyt głośną, zbyt rozgadaną i bardzo upartą ciotką Riną. Z kolei jej mąż
wypadał przy niej po prostu słabo i cicho. Gdy stali obok siebie, nikt nie
powiedziałby, że są małżeństwem i mają dwójkę dzieci.
Rina
śmiała się perliście, emanowała energią całą sobą, była kolorowym ptakiem,
podczas gdy jej mąż, Yash, stał z boku, pilnując bagażu, a jego twarz nie
wyrażała żadnych uczuć poza znudzeniem. Zupełnie jakby go nie było. I
zachowywał się tak za każdym razem, gdy ich spotykałam. Nic dziwnego więc, że w
większości przypadków każdy go ignorował. Czasem mu tego bardzo zazdrościłam.
Rina,
kiedy tylko mnie ujrzała, podbiegła do mnie i zawiesiła mi się na szyi. Była
ode mnie trochę niższa, więc kiedy mówię „zawiesiła się”, mam naprawdę na myśli
dosłowne zawieszenie się na szyi. Gdybym miała na sobie szpilki, pewnie w tym
momencie straciłabym równowagę i upadła razem z nią na chodnik.
—
Josie!!! — wykrzyczała mi do ucha, po czym oderwała się ode mnie i ścisnęła
mnie za ramiona. Muszę chyba w tym momencie wspomnieć, że większość rodziny
mojej mamy zwracała się do mnie „Josie”, a nie „Jo”, jak wolałam. Nie miałam
niestety na to wpływu. — Jak ty się zmieniłaś, dzieciaku!
Wuj
Yash kiwnął tylko głową na powitanie, więc odpowiedziałam mu tym samym.
—
Cześć, ciociu — powiedziałam do Riny. — Jak minęła podróż?
— Daj
spokój z podróżą! Gdzie jest ten wspaniały mężczyzna, o którym słyszałam tak
wiele?
Rina
pisnęła głośno; dałabym sobie rękę uciąć, że popękały mi bębenki. Skrzywiłam
się nieznacznie i palnęłam wymówkę, którą przygotowałam wcześniej.
— W
ostatniej chwili dostał pilne wezwanie do pracy, wiesz, jak to jest.
Ciotce
Rinie uśmiech zniknął z ust.
— Nie,
nie wiem — odparła lekko zdezorientowana. Zaczęłam lekko panikować.
Abort, abort!
— W
każdym razie chodźmy, taksówka czeka — zmieniłam szybko temat. — Mama pewnie
już się nie może was doczekać, ile to było, hm, dwa lata?
Ciotka
jednak nie wyglądała na przekonaną. Zmarszczyła czoło i spojrzała na mnie
niepewnie.
—
Twoja mama mówiła, że Peter jest agentem nieruchomości, więc co to za pilne
wezwanie? Poza tym jakie spotkanie może być ważniejsze od poznania rodziny
swojej dziewczyny?
Cholera,
nie przemyślałam tego aż tak dobrze!
— Eee…
Sprawy firmowe, bardzo pilne, chyba sprzedają udziały w firmie, coś takiego.
Wiecie, nie znam się na tym aż tak bardzo… Ale może wyrobi się na deser! —
dodałam z głupiutkim uśmiechem.
Rany,
gdybym była Pinokiem, mój nos urósłby teraz do niebotycznych rozmiarów. Na
szczęście ciotka Rina wyglądała w końcu na przekonaną. Pokiwała głową,
uśmiechnęła się znów szeroko i złapała mnie pod ramię, po czym ruszyłyśmy przed
siebie, w stronę wyjścia z peronu, a potem na postój taksówek. Teraz tylko
pozostało przekonać do tej historii resztę rodziny.
***
Jeśli
myślisz, że podróż taksówką minęła nam we względnej ciszy, ponieważ ciotka Rina
i wuj Yash podziwiali Londyn, to niestety grubo się mylisz. Yash, owszem, w
milczeniu kontemplował widoki za oknem, podczas gdy jego żona głośno opowiadała
o wszystkim, co jej się ostatnio przydarzyło. Takim sposobem dowiedziałam się o
tym, że kupiła nowe meble do salonu w promocyjnej cenie, a znajomy stolarz zrobi
im półki do ciągle powiększającej się biblioteki wujka Yasha. Z kolei sąsiadka
ciotki, która w zeszłym roku pożyczyła od niej żelazko i nigdy go nie oddała,
przeprowadziła się na drugi koniec miasta i teraz Rina nie ma jak odzyskać tego
żelazka. Zresztą, kupiła sobie nowe. Też w promocyjnej cenie… Tak więc widzisz,
kiedy wspominałam, że rodzina mojej mamy to w głównej mierze wygadane, głośne
osoby, nie przesadzałam.
Byliśmy
już w połowie drogi do domu mojej matki, mieszkała bowiem w całkiem ładnej kamienicy
w północnej części Fulham, kiedy Rina nagle krzycząc głośno, kazała
taksówkarzowi się zatrzymać. Nawet Yash spojrzał na nią nieco zdziwiony, co –
wierz mi – nie zdarzało się często. Rina niezrażona złapała za drzwi i szybko
wyskoczyła z taksówki, nie kłopocząc się nawet, by wytłumaczyć nam to nagłe
zatrzymanie.
—
Poczeka pan chwilę — zwróciła się jedynie do taksówkarza i zniknęła.
—
Ciociu! — krzyknęłam za nią, kiedy ta jednym zgrabnym podskokiem znalazła się
na chodniku. — Co ty wyprawiasz?
— Na śmierć
zapomniałam, żeby kupić twojej mamie coś w prezencie! — Zatrzymała się i
wskazała ręką szyld supermarketu po drugiej stronie ulicy. — To źle wróży, jak
ktoś przychodzi z pustymi rękami!
— Ale
ciociu! Poczekaj!
Nie
zdążyłam nawet zareagować, a ta kobieta już biegła w stronę sklepu. Spojrzałam
zdezorientowana na wujka Yasha, jednak ten uraczył mnie tylko wzruszeniem
ramion i dalszym milczeniem.
— Mogę
zaparkować przed supermarketem, jeśli pani chce — zaproponował nagle
taksówkarz, odwracając się w naszą stronę. Kiwnęłam tylko głową i zamknęłam
drzwi samochodu.
Cierpliwie
poczekałam, aż taksówka zatrzyma się na parkingu, po czym wysiadłam i podążyłam
w stronę wejścia, mając nadzieję, że jakoś znajdę ciotkę.
Okej,
jestem w stanie być wyrozumiała dla jej charakteru, ale to już była przesada.
Żeby tak nagle wyskakiwać z samochodu i gnać do sklepu? Na wujku najwyraźniej
nie robiło to żadnego wrażenia, bo został w aucie. Pokręciłam głową z
niedowierzania. Nie mogłam jej jednak zostawić samej, po prostu czułam, że
muszę tam za nią iść i upewnić się, że nie kupi czegoś nieprzydatnego, nie
zgubi się gdzieś w tłumie lub co gorsza nie wpadnie w jakieś kłopoty…
Na
szczęście nie musiałam jej długo szukać, jej turkusowo-pomarańczowo-żółta
sukienka rzucała się tak w oczy, że zauważyłam ją już z odległości kilkuset
metrów. Skręcała w alejkę z alkoholami, więc przyspieszyłam, próbując nie wpaść
na nikogo w tym samym czasie. W sobotnie popołudnia w takich sklepach jak ten
panował straszny ruch.
Miałam
nadzieję, że ciotka nie wybierze jakiegoś okropnego alkoholu, którego nikt nie
będzie w stanie wypić. Moja mama nie należała do amatorów żadnego konkretnego
trunku, jednak jednego, czego nie cierpiała, to kiepskiego wina z supermarketu.
Wolałam uprzedzić ciotkę Rinę, w razie gdyby o tym zapomniała.
Jednak
kiedy weszłam w alejkę, w którą wcześniej skręciła ciotka, ze zdziwieniem
stwierdziłam, że jest pochłonięta rozmową z jakimś mężczyzną. Śmiała się
właśnie na głos. Stała bokiem, mężczyzna był odwrócony tyłem i coś właśnie jej
tłumaczył. Podeszłam niepewnie w ich stronę.
— …to
ściśle określony rejon produkcji wina. Obowiązują w nim bezwzględne zasady
uprawy winorośli, dzięki temu znamy miejsce pochodzenia wina i mamy pewność, że
przestrzegano zasad produkcji…
Im
podchodziłam bliżej, tym bardziej byłam pewna, że już gdzieś słyszałam ten
głos. Niski, głęboki, elektryzujący. Mógłby czytać etykietę proszku do prania,
wszystko jedno, wciąż brzmiałby tak samo fascynująco. Poczułam dreszcze na
plecach.
—
Ciociu — zawołałam, przełykając niepewnie ślinę. Jak na zawołanie, Rina i
mężczyzna stojący obok niej, odwrócili się w moją stronę.
Czułam,
że mój puls niespodziewanie przyspiesza. Z niedowierzaniem patrzyłam, jak z ust
mężczyzny znika lekki uśmiech, jak jego oczy świdrują mnie spojrzeniem i znów
na jego twarzy pojawia się ten sam, wspaniały uśmiech, który tydzień temu tak
bardzo mnie zachwycił.
— Jo?
Nie
mogłam uwierzyć własnym oczom. Przede mną stał Walt. Ten sam Walt, którego
jeszcze tydzień temu tak bardzo pragnęłam znów ujrzeć i plułam sobie w brodę,
że nie zostawiłam po sobie żadnego śladu, by mógł się ze mną skontaktować. Ten
sam Walt, którego od sześciu dni wyrzucałam ze swojej głowy i starałam się o
nim nie myśleć. Wyglądał jeszcze lepiej niż w moich wspomnieniach. Miał na
sobie dżinsy, ciemnogranatowy sweter, a pod nim białą koszulę. Westchnęłam
głośno.
Cały
świat mógłby teraz nie istnieć, wszystko mogłoby po prostu zniknąć, ta chwila
była tak bardzo nierealna. Jakie jest prawdopodobieństwo takiego spotkania?
Jeden do tysiąca, stu tysięcy, miliona? Czy to jest to samo prawdopodobieństwo
jak z trafieniem na loterii?
Jo, naprawdę masz zamiar zajmować się teraz
matematyką?
Racja,
to głupi pomysł.
— Jo?
Chwileczkę, pan zna Josie? — zapytała nagle ciotka Rina, przyglądając się to
mnie, to Waltowi.
— Co
ty tutaj robisz? — wyrzuciłam z siebie nagle, nie zastanawiając się nad tym, co
mówię. Ciotka Rina sprowadziła mnie jednak na ziemię.
—
Ojej, Josie, czy to Peter? — pisnęła nagle, a ja spanikowałam.
Ponieważ
nadal czułam się zbyt zaskoczona i zbyt skołowana niespodziewanym ujrzeniem
Walta, zdołałam zakląć tylko „Cholera, Peter”, przypominając sobie o mojej
okropnej wymówce, co ciotka odebrała jako potwierdzenie.
—
Czyli jednak przychodzisz na rodzinny obiad? To wspaniale! Josie mówiła, że
zatrzymało cię coś w pracy! Wiedziałam, że nie wystawisz tak wspaniałej
dziewczyny jak ona. Możemy od razu wybrać to wino, które mi polecałeś i razem
pojechać do Lilibeth! — Rina od razu zaatakowała Walta, nie dając mu nawet
chwili na odpowiedź. Mnie zresztą też… A przecież musiałam wyprowadzić ją z
błędu!
Naprawdę? Musiałaś?
Och,
zamknij się!
—
Chyba doszło do jakiegoś nieporozumienia — powiedział nagle Walt, a mnie przez
chwilę zamarło serce.
—
Nieporozumienia? Nie mów, że nie wiedziałeś o tym obiedzie? To w sumie w stylu
Josie, ona trochę się nas wszystkich wstydzi, ale jak już się spotkaliśmy, to
musisz z nami iść! Nie martw się, nie zjemy cię. — Ciotka roześmiała się
perliście, a ja skrzywiłam nieznacznie, widząc lekkie zdezorientowanie w oczach
Walta. — Chodźmy już, bo się spóźnimy — dodała, w międzyczasie chwytając wino z
półki i łapiąc nas pod ramię, po czym zdecydowanym ruchem pociągnęła w stronę
kasy. Skąd ona miała tyle siły?
—
Ciociu, poczekaj chwilę — próbowałam ją zatrzymać, jednak ta kobieta w ogóle
mnie nie słuchała. Płaciła już za wino, ignorując mnie i Walta.
—
Josie? — Walt zwrócił się do mnie, znów uśmiechając się lekko. Dlaczego moje
kolana uginały się pod wpływem tego uśmiechu?
—
Przepraszam, to moja szalona ciotka — wytłumaczyłam szeptem, korzystając z
okazji, kiedy ciotka mnie nie słyszała.
—
Najwyraźniej wzięła mnie za kogoś innego.
—
Zaraz to wszystko wytłumaczę, poczekaj chwilę.
Poczułam,
że mam ochotę zapaść się pod ziemię. A najlepiej schować twarz w dłoniach i nie
pokazywać się Waltowi już nigdy więcej. Dlaczego musiałam spotykać go w takich
pokręconych okolicznościach? To mogło zdarzyć się tylko mnie…
Zwróciłam
się w stronę ciotki z zamiarem wyjaśnienia jej wszystkiego, jednak ta
uprzedziła mnie potokiem słów.
—
Josie, kochanie, co ty na to, żebyśmy ja i Yash pojechali razem taksówką, a ty
i Peter w tym czasie będziecie mogli wyjaśnić sobie wszystko? Wiesz, trochę
niezręcznie wyszło, ale to tylko twoja wina, skoro nie poinformowałaś go o
rodzinnym obiedzie, naprawdę, powinnaś się wstydzić, że chciałaś nas wszystkich
tak okłamać.
Zamurowało
mnie. Nie wiedziałam, co mam odpowiedzieć. Po prostu nagle zapomniałam, że
miałam wszystko odkręcić.
Rina
chwyciła mnie pod ramię i nachyliła się w moją stronę.
—
Tylko postarajcie się przyjechać w miarę szybko, bo jak opowiem wszystkim o
nim, to długo nie wytrzymają, sama rozumiesz! — Zaśmiała się znów i nim
zdążyłam jej cokolwiek odpowiedzieć, pomknęła niczym strzała w stronę wyjścia.
—
Cholera! — przeklęłam pod nosem.
Stałam
jeszcze przez chwilę przy kasach, mając ochotę pobiec za ciotką, jednak
zrezygnowałam z tego pomysłu. Nie było mowy, żebym ją dogoniła, a wydawało się,
że po prostu przyjęła już swoją wersję wydarzeń i w ogóle nie chciała mnie
słuchać. Cóż, wszystko wyjaśni się, gdy pojawię się tam sama za kilka minut.
Musiałam teraz tylko złapać taksówkę i…
—
Wygląda na to, że twoja ciotka nadal myśli, że jestem Peterem.
Walt
stanął nagle obok mnie, a ja znów poczułam dreszcze na swoich plecach.
Skierowałam się w stronę wyjścia z supermarketu, a on podążył za mną.
—
Przepraszam, ja… — zaczęłam.
—
Cieszę się, że cię widzę, Jo.
Podniosłam
wzrok i spojrzałam mu prosto w oczy. Znów ten uśmiech. Nie, cholera, nie mogłam
tego teraz znieść...
—
Ciocia jest w gorącej wodzie kąpana, ale wierz mi, jak tylko znajdę się w domu
mamy, wszystko im wytłumaczę, wtedy na pewno zrozumieją.
— A co
z Peterem?
Westchnęłam
ciężko.
— Nic.
Nie ma Petera.
Zmrużył
oczy i spojrzał na mnie z zaciekawieniem.
— Wymyśliłaś
sobie chłopaka, żeby rodzina dała ci spokój?
— Nie,
to nie tak — odparłam, czując się lekko zmęczona tym wszystkim. — Peter był…
Był ze mną na weselu.
— Ach,
tak. — Walt pokiwał głową. Najwyraźniej doskonale pamiętał, co mu wtedy
powiedziałam. — Dlaczego w takim razie twoja rodzina myśli, że nadal z nim
jesteś?
Znów
westchnęłam ciężko.
— Moja
rodzina o niczym nie wie. Miałam go dzisiaj przedstawić mamie. To wszystko.
Wow,
kiedy to powiedziałam, brzmiało tak prosto, zwyczajnie. Nie czułam, żeby pękało
mi serce czy coś w tym stylu, więc nie wiedziałam, dlaczego tak bardzo
dramatyzowałam i unikałam konfrontacji z mamą. Na pewno gdybym to zrobiła, nie
byłabym teraz w tej absurdalnej sytuacji.
I nie spotkałabyś właśnie Walta?
—
Muszę złapać taksówkę — powiedziałam, nagle uświadamiając sobie, że stoimy na
parkingu i prawdopodobnie będę spóźniona, jeśli zaraz się stąd nie ruszę. Nie
chciałam jednak znów uciekać niczym Kopciuszek z balu po wybiciu północy.
— Mogę
cię podwieźć — zaproponował Walt jak gdyby nigdy nic.
Zaśmiałam
się.
—
Wiemy, jak skończyło się to ostatnim razem — zażartowałam, jednak Walt
spoważniał. Poczułam, że właśnie popełniłam błąd. Cholera, zapomniałam, że ten
człowiek nie wiedział, co to ironia…
— No
tak — odparł oschle.
Pomiędzy
nami zapanowała nagle niezręczna cisza.
—
Słuchaj… — zaczęłam, ale nagle mi przerwał.
—
Rozumiem. Sposób, w jaki odeszłaś, był dla mnie jasną informacją — odezwał się.
— Jaką
informacją? — spytałam zdziwiona. Nie nadążałam, w którą stronę zmierzała
właśnie ta rozmowa.
—
Uciekłaś, więc uznałem, że nie chciałaś przebywać w moim towarzystwie — odparł.
Odwrócił wzrok i skrzywił się nieco, jakby przypominał sobie, co się wydarzyło
tamtej nocy, tydzień temu. — Najprawdopodobniej doszłaś do wniosku, że
popełniłaś błąd.
A więc
o to chodziło.
—
Dałam się ponieść emocjom, ale nie uważam, żeby to był błąd — powiedziałam,
czym zaskoczyłam samą siebie. Oczywiście naprawdę tak uważałam. Tylko w gruncie
rzeczy nie zamierzałam o tym rozmawiać na środku parkingu.
— W
takim razie, co to było?
Zadał
pytanie, którego najbardziej się obawiałam. Mimo przeanalizowania całej
sytuacji, nie znałam na nie odpowiedzi.
— Nie
wiem — odparłam zgodnie z prawdą.
Walt
patrzył przez chwilę na mnie niepewnie, po czym pokiwał głową i wyciągnął z
kieszeni spodni niewielką karteczkę. Kiedy sięgnęłam po nią, uświadomiłam
sobie, że to wizytówka.
— Daj
znać, gdy się dowiesz — powiedział i odszedł.
Tak po
prostu odwrócił się i poszedł w kierunku stojących na parkingu aut, a ja
zostałam sama, trochę zdezorientowana i zmieszana, nie mając pojęcia, co zrobić
dalej. Wiedziałam tylko, że za chwilę muszę jechać na rodzinny obiad, na którym
będę się grubo tłumaczyć.
Okey, ciotka Rina to najbardziej irytująca kobieta, o jakiej ostatnio czytałam. Serio! Miałam ochotę jej przywalić. Może to wynika z mojej aspołecznej natury, albo faktu, że moja rodzina aż tak się nie wtrąca w moje życie... Ale ta kobieta... Rany.
OdpowiedzUsuńSwoją drogą, widzę że Peter to już był przyszły mąż. Cała rodzina przyjeżdża, żeby go poznać. Wow...
Nie wiem czemu Jo nie powiedziała po prostu, że już się nie spotykają... Chyba, że jej rodzina jest jeszcze bardziej... pokręcona niż o tym wiemy na razie. Poczekamy zobaczymy :D
Cieszę się, że Walt znowu się pojawił. I to w takiej sytuacji. Prawdopodobieństwo takiego spotkania było jak... jeden do ośmiu milionów... Około :D Ale dobrze, że nie nalegał, nie był zbyt pewny siebie ani nic. Wydawał mi się taki ludzki... I dobrze, że zostawił jej wizytówkę. Mam nadzieję, że Jo do niego w końcu zadzwoni :)
Większe błędy nie rzuciły mi się w oczy. Tylko tu: Jak w niemal każdy dzień tygodnia, sobotę rozpoczęłam od intensywnego treningu. - usunęłabym to 'w', niepotrzebne :D taka drobna uwaga.
Czekam na następny rozdział :)
Pozdrawiam :)
Jedyne właściwe słowo, które opisywałoby doskonale moją reakcję na ciotkę Rinę, to zażenowanie. Pisząc sceny z nią, starałam się stworzyć postać irytującą. Jeszcze się tutaj pojawi jej charakterek i znowu namiesza.
UsuńCo do przyjazdu rodziny, prawdziwy powód jest zawarty w najnowszym rozdziale :D Jo po prostu nie została poinformowana. No i tak, jej rodzina uwielbia ją dręczyć za to, że nie wyszła za mąż, jest złym przykładem dla dzieci :D Nie wiem, doprawdy, czemu ja się nad tą biedną Jo tak znęcam, zła ja.
Cieszę się, że Walt wydawał się ludzki! Miałam obawy, że stworzyłam robota. Uff.
Błąd już poprawiony, dzięki bardzo :)
Ehhh... Nie do końca rozumiem Jo z tym ściemnianiem co do Petera. Prędzej czy później i tak im będzie musiała powiedzieć, bo przecież kłamać w nieskończoność nie można. Takie słuchanie, że będzie starą panną itd., to nic przyjemnego, ale tak czy inaczej, nie uniknie poinformowania rodzinki o rozstaniu. Na moje lepiej od razu niż przeciągać w czasie. No ale to decyzja Jo, więc się wtrącać nie będę. ;)
OdpowiedzUsuńI zdecydowanie się nie spodziewałam, że Jo spotka Walta tak po prostu w supermarkecie! Taki drugi szok po poznaniu ciotki, bo przyznać trzeba, że z całą pewnością jest głośną i może nawet trochę despotyczną osobą.
Mimo tego, że Jo uciekła z hotelu, to Walt chyba jest nią serio zainteresowany? Przynajmniej wnioskuję tej krótkiej rozmowy, no i wizytówki. Chociaż hmm... Może zrobił to z grzeczności, ale wątpię. Pytanie tylko czy Jo z tej wizytówki skorzysta, czy po prostu będzie udawać, że jej w ogóle nie dostała.
Na ten moment najbardziej ciekawi mnie teraz i tak to, jak odkręci to, że ciotka uparła się, że Walt to Peter. Może być całkiem zabawnie. ^^
Oczywiście, że nie uniknie powiedzenia rodzinie prawdy, jak słusznie zauważyłaś, jednak takie zwyczajne powiedzenie prawdy było dla niej zbyt żenujące. Jasne, mogła nie mówić wszystkiego i zbyć ich tylko tym, że nie są już razem i tyle. Ale cóż, rodzina Jo nie dałaby jej tak po prostu spokoju, przynajmniej ona była tego aż za bardzo świadoma i obawiała się, że wyjdzie coś okropnego, będzie się czuła jeszcze gorzej i w ogóle. Nie mogła przewidzieć, że wyjdzie to, co wyszło :D
UsuńNikt się nie spodziewa Walta w supermarkecie :D
a już myślałam, że to taki przewidywalny zabieg w moim wykonaniu. Dobrze, że wybrałam alejkę z winami, a nie jakieś konserwy rybne. *suchar*