Znasz
to uczucie, kiedy masz wrażenie, że wszystko idzie zbyt dobrze, zbyt idealnie?
Kiedy coś przychodzi ci zbyt prosto? Zaczynasz zastanawiać się, czy zaraz nie
wydarzy się coś, co wywróci ten idealny ciąg zdarzeń do góry nogami? Masz po
prostu to przeczucie.
Tak
właśnie czułam się dziś rano, kiedy zakładałam granatowo-różową wzorzystą
sukienkę. Wyglądałam w niej nieziemsko. Moje włosy układały się jak
zaczarowane, mimo że poprzedniego wieczoru kompletnie zapomniałam nałożyć na
nie te wszystkie specyfiki o zbawiennym działaniu na gęsty i niepodatny na
stylizację włos. Szpilki, które kupiłam na chybił trafił w sklepie internetowym,
pasowały jak ulał, a stare pończochy noszone kilka razy pod rząd nie miały
żadnych zaciągnięć czy oczek. Wszystko grało.
Nawet
Peter się nie spóźnił i był na czas. Gdy mnie zobaczył, spojrzał na mnie w taki
sposób, w jaki patrzy na kobietę zakochany facet. Nie powiem, żeby nie
rozmiękczyło to mojego serduszka. Co prawda spotykaliśmy się dopiero kilka
tygodni i nie ustaliliśmy jeszcze, czy to coś poważnego, ale wtedy właśnie
czułam, że to idealny moment, który za chwilę zostanie zrujnowany. Pieprzone
przeczucie.
Kiedy
przypominam sobie tę chwilę, mam ochotę podejść do siebie i strzelić sobie w
twarz, potrząsnąć sobą, a najlepiej powiedzieć sobie, żebym pojechała własnym
samochodem. Tak, pojechanie na to wesele własnym samochodem byłoby genialnym rozwiązaniem.
Gdybym tylko wiedziała…
Zadrżałam
nagle, idąc opustoszałą ulicą. Wybiegając z sali bankietowej, nie pomyślałam,
że o drugiej rano w lato może być tak zimno. Zresztą, wybierając sukienkę na
wesele mojego najlepszego przyjaciela, nie pomyślałam w ogóle, że będę musiała
uciekać w połowie zabawy, niemalże w środku nocy i drżeć z zimna gdzieś w obcym
mieście… Rozejrzałam się dokładnie po okolicy. Zmierzałam w stronę stacji
kolejowej, kierując się znakami drogowymi. Tak naprawdę nie miałam pojęcia, gdzie
się znajduję. Wiedziałam tylko, że ceremonia ślubu i przyjęcie mają odbyć się w
rodzinnym miasteczku panny młodej, Bridge Lane, kilkaset kilometrów od Londynu.
Pocieszałam
się, że chociaż ulice są oświetlone i nie muszę błądzić w ciemności.
Najbardziej przerażające było jednak to, że miasto wydawało się… martwe. W
żadnym mijanym budynku nie zauważyłam włączonych świateł, nie minęłam nikogo po
drodze. Może nawet lepiej. Byłam jeszcze
trochę pijana, więc czułam się odważna, jednak była to zwykła alkoholowa
lekkomyślność. W miarę jak oddalałam się od sali bankietowej, muzyka i głośne
rozmowy milkły; słychać było jedynie świerszcze i inne owady, a od czasu do
czasu przelatujące obok ptaki.
— To
był genialny pomysł. Jak zwykle — mruknęłam do siebie, mijając kolejną aleję
domów jednorodzinnych.
Dlaczego
ja zawsze muszę mieć takiego pecha?
Zaczęło
się po prostu zbyt idealnie. Przyłapałam się nawet na myśli, że coś z tego może
wyjść. Jak bardzo się pomyliłam… Peter, facet, z którym przyjechałam na to
wesele, okazał się kompletną porażką. Gdy tylko impreza się rozkręciła, a każdy
wypił więcej alkoholu niż powinien, mój towarzysz ulotnił się w niewiadomym
kierunku, by po kilku godzinach odnaleźć się w jednoznacznej pozycji z jedną z
druhen w toalecie.
To był
mój piąty raz.
Piąty
raz zdradził mnie ktoś, na kim choć trochę mi zależało. Jak gdybym miała
wypisane na czole, że jestem niewarta uwagi. Że jestem głupia i naiwna, więc
można mnie wykorzystać. Jakby to była jakaś klątwa…
Przez
chwilę siedziałam przy naszym stoliku, zastanawiając się, co mam zrobić.
Mieliśmy wynajęty pokój w hotelu nieopodal, więc mogłam po prostu tam pójść,
przeczekać do rana i zamówić taksówkę na dworzec, po czym wrócić do Londynu. To
było logiczne wyjście. Jednak gdy tylko ujrzałam Petera, jak wyłania się z
tłumu i szuka mnie wzrokiem, wiedziałam, że nie mogę tam zostać ani minuty
dłużej. Wybiegłam z budynku, nie bardzo wiedząc, dokąd zmierzam. Po kilku
minutach zdałam sobie sprawę, że moja komórka jest rozładowana i jestem w obcym
mieście, kilkaset kilometrów od domu i bez samochodu.
Mogłam
wrócić. Przeczekać w hotelu. Tak postąpiła by rozsądna osoba, ale jak
wspominałam, byłam jeszcze wstawiona, więc reagowałam emocjonalnie. Zresztą,
ujrzałam znak wskazujący kierunek do stacji kolejowej, nie było daleko, więc
postanowiłam iść tam na pieszo.
Gdzieś
w połowie drogi poczułam przeszywający ból w okolicach pięty. Moje stopy były
obolałe od tańczenia, a nowe buty dawały mi się we znaki. Nie potrafiłam sobie
przypomnieć, dlaczego zdecydowałam się założyć na wesele nowe buty…
Ach,
no tak. Pasowały idealnie do sukienki, a on powiedział, że wyglądam w nich
obłędnie. On. Peter.
—
Dupek!
Szłam
dalej, czując, jak buty obcierają mi pięty, próbując myśleć tylko o tym, że za
parę minut wsiądę do pociągu, a za kilka godzin znajdę się we własnym
mieszkaniu i będę mogła wypłakać się we własną poduszkę.
Chociaż
nie miałam pojęcia, czy będę w stanie płakać. Czułam się zła i rozżalona,
głownie na tego palanta, ale trochę też na siebie. Może powinnam przywyknąć do
tego, że moje życie jest jedną wielką porażką? Miałam w końcu prawie
trzydziestkę na karku i żadnego pomysłu, co mam zrobić, kiedy moja kariera
modelki się skończy… a właśnie chyliła się ku końcowi.
Szlag
by to! Kogo ja oszukuję, już dawno się skończyła.
Ostatnim
zleceniem, jakie dostałam od swojego agenta, była reklama proszku do prania, do
której nawet się nie dostałam. Wybrali młodszą o jaśniejszej karnacji.
Westchnęłam ciężko, przypominając sobie ten casting.
„Na
zdjęciach wyglądałaś młodziej”, „Szukamy kogoś innego”, „Zadzwonimy w przyszłym
sezonie”.
— To
oficjalne. Jestem bezrobotną, starą panną. Brakuje mi tylko kota — sarknęłam,
skręcając w kolejną ulicę.
Stacja
wyłoniła się nagle z mroku. Moje serce zabiło szybciej. Nie sądziłam, że tak
szybko ją znajdę. Budynek stacji był dosyć mały, jednak przed nim znajdował się
parking, a zaraz za parkingiem park z bogatą roślinnością. Czym prędzej
skierowałam się w stronę wejścia. Tak bardzo nie mogłam doczekać się, kiedy w
końcu moje stopy odpoczną od niewygodnych szpilek, że nawet nie zauważyłam
przyczepionej do drzwi kartki…
Pociągnęłam
za klamkę, jednak ku mojemu zdziwieniu, drzwi nie ustąpiły.
— Co
do cholery? — zaklęłam zaskoczona, po czym spróbowałam jeszcze raz. Pomyślałam,
że z wrażenia mogłam pociągnąć za słabo lub to jedne z tych starych drzwi, w
których otwarcie trzeba włożyć trochę więcej siły. Jednak i za drugim, i za
trzecim razem drzwi się nie otworzyły. Patrzyłam na klamkę jak zaczarowana, nie
rozumiejąc, dlaczego drzwi są zamknięte.
Wtedy
właśnie podniosłam wzrok w poszukiwaniu wytłumaczenia i ujrzałam małą, lekko
pożółkłą kartkę przyklejoną krzywo do drzwi.
STACJA
ZAMKNIĘTA, głosił napis.
—
Kurwa mać! — zaklęłam siarczyście, nie wierząc w to, co widzę.
„Z
powodu remontu trakcji kolejowej przejazd pociągów przez stację Bridge Lane
czasowo wstrzymany do odwołania”.
— Czy
to jakiś żart?! Czy ta noc może być jeszcze gorsza?! — krzyknęłam tak głośno,
że przestraszyłam kilka wróbli skaczących na trawie nieopodal. Skrzywiłam się
na widok odlatujących ptaków.
Wtedy
poczułam, że się rozpłaczę. Ze wszystkich sił starałam się tego nie robić, bo
wiedziałam, że gdy się rozkleję, to już się nie pozbieram. Poza tym tak strasznie
nie chciałam płakać po takim dupku. Nie był tego wart.
I co
teraz? Nie miałam pojęcia. Wiedziałam, że nie zdołam wrócić, skąd uciekłam. Nie
było daleko, zaledwie dwa, trzy kilometry, ale szpilki wpijały mi się w stopy
tak bardzo, że musiałam je po prostu zdjąć. Stałam na boso na zimnych schodach
stacji kolejowej i nie chciałam myśleć o tym, że musiałabym wracać w takim
stanie. Zwłaszcza, że pewnie nie uniknęłabym widoku tego wstrętnego,
obrzydliwego dupka… Krzyknęłam ze złości, ciskając jedną ze szpilek przed
siebie. Wtedy właśnie usłyszałam skrzypienie i zdałam sobie sprawę, że nie
jestem sama.
Rozejrzałam
się dookoła. Na parkingu stało auto, co wydawało mi się na początku całkiem
naturalne, jeśli ktoś pracował na stacji, więc nawet nie przyszło mi do głowy,
że ktoś może siedzieć na ławce w parku i mnie obserwować.
Samochód
wyglądał na sportowe auto z dawnych lat, które mogłoby pochodzić z kolekcji
zapalonego kolekcjonera aut. Musiał należeć do mężczyzny, który właśnie na mnie
patrzył. A przynajmniej miałam takie wrażenie, bo znajdował się na tyle daleko,
że nie byłam w stanie dojrzeć jego twarzy.
Na
pewno był mężczyzną. Przez chwilę wahałam się, czy podejść. Miał na sobie
ciemne ubranie, jakąś kurtkę lub bluzę i z daleka wyglądające na zwyczajne
dżinsy. W świetle latarni mogłam też dostrzec ciemne włosy. Poruszył się lekko
na ławce, kiedy tak na niego patrzyłam, więc nie zastanawiając się wiele,
ruszyłam w jego kierunku. Sięgnęłam po leżącą przy schodach wcześniej rzuconą
szpilkę, ciągle jednak go obserwując. Na początku szłam pewna siebie, mimo że
bez butów, ściskając w jednej ręce szpilki, a w drugiej torebkę. Chciałam go
zapytać, czy nie wie, gdzie jest dworzec autobusowy lub postój taksówek, ale
nagle zdałam sobie sprawę, że to strasznie dziwne, że siedzi właśnie tutaj.
Mógł
czekać na pociąg, może na kogoś, ale skoro stacja była zamknięta, wykluczyłam
tę możliwość. Wtedy właśnie znów zaczęłam się wahać. Zwolniłam kroku, a im
bliżej byłam, tym szłam wolniej, bo było w nim coś niepokojącego. Po prostu patrzył
na mnie. Miałam wrażenie, że nie spuszczał ze mnie wzroku i ani razu nie
mrugnął. Musiałam jednak przyznać, że miał coś w sobie. Wyglądał więcej niż
dobrze – miał przystojną twarz z lekkim, kilkudniowym zarostem, a wysokie kości
policzkowe wyglądały, jakby były wyrzeźbione przez jakiegoś niesamowicie
zdolnego artystę. Patrzył na mnie z uwagą; w świetle latarni jego oczy
wyglądały na ciemne, głęboko osadzone i otoczone gęstymi brwiami. Jego ciemne
włosy poprzecinane były tu i ówdzie szarością; mógł być przed czterdziestką,
nie potrafiłam stwierdzić.
W jego
spojrzeniu było coś elektryzującego. Przez kilka sekund widziałam oczami
wyobraźni, jak wspaniale musiał wyglądać w garniturze. Wtedy pomyślałam, że
seryjni mordercy właśnie tak działają – zwabiają swoje ofiary wspaniałym
wyglądem i elektryzującą osobowością. Moje serce zabiło trochę szybciej, jednak
zignorowałam te obawy, w końcu jeszcze byłam wstawiona.
—
Przepraszam — odezwałam się, przerywając swój rwący potok wyobrażeń. Zamrugał
kilka razy, skupiając się na mnie, ale nie odpowiedział. Uśmiechnął się jedynie
delikatnie. Było w tym uśmiechu coś zachęcającego, ale równocześnie… jakby
smutnego? Nie byłam pewna.
— Nie
wie pan przypadkiem, czy w pobliżu jest dworzec autobusowy lub postój taksówek?
— zapytałam i w tym samym momencie zza krzaków obok wybiegło coś szarego,
wrzeszcząc przeraźliwie. Podskoczyłam przerażona, zdając sobie sprawę, że to
tylko dwa walczące koty. — Jezu — mruknęłam, łapiąc się odruchowo za serce. Po
chwili wróciłam spojrzeniem w stronę nieznajomego; patrzył tam, gdzie koty
zniknęły w ciemności.
—
Przepraszam? — zapytałam znów, kiedy mężczyzna ciągle nie odpowiadał. Znów
spojrzał na mnie z uśmiechem.
— Tak?
O co pani pytała?
Jego
głos był niski, spokojny i niesamowicie przyjemny. Mogłabym powiedzieć, że
działał wręcz kojąco na nerwy, jednak czułam, że byłoby to zdecydowanie za
dużo. Przystojny facet z seksownym głosem o drugiej w nocy kojarzył mi się
tylko z jednym.
— Czy w pobliżu…
— Ach,
tak! — przerwał mi, jakby uświadomił sobie nagle, że jednak słyszał, o co
pytałam. Obawiam się, że nie jestem w stanie udzielić pani tej informacji.
Jestem tutaj przejazdem i zatrzymałem się tylko na chwilę. W zasadzie nie wiem
nawet, co to za miasto. — Zaśmiał się jakoś dziwnie, jednak nie miałam czasu
zastanawiać się nad tym dłużej.
—
Cholera! — zaklęłam głośno.
No
tak, wszystko przeciwko mnie.
Nie
uśmiechało mi się chodzić po całym miasteczku w nocy w poszukiwaniu dworca czy
taksówki, ba, w ogóle nie uśmiechało mi się ruszać, zwłaszcza na boso, a już w
ogóle w tych niewygodnych butach.
—
Mogę? — zapytałam, wskazując na miejsce na ławce obok mężczyzny. Ten skinął
tylko głową i przesunął się nieco.
Usiadłam
niezgrabnie, bo pończocha zawadziła się o beton i rozdarła. Miałam straszną
ochotę je zdjąć i wyrzucić w cholerę, ale siedzący obok mężczyzna nadal się we
mnie wpatrywał. Złączyłam więc stopy, próbując ukryć to okropne rozdarcie (nie
chciałam nawet myśleć o zakrwawionych piętach) i pogrzebałam w torebce. Miałam
nadzieję, że może moja komórka jakimś cudem doznała samonaładowania, ale nic
takiego nie nastąpiło. Żałowałam trochę, że wychodząc z sali weselnej, nie
zabrałam ze sobą jakiegoś alkoholu. Tak bardzo by mi się teraz przydał, bo
czułam, że zaczynałam trzeźwieć…
— Czy
wszystko w porządku? — spytał nieznajomy, kiedy westchnęłam tak głośno, że aż
wydałam z siebie dziwny jęk.
— Nie,
raczej nie. Wszystko nie jest w porządku — wyrzuciłam z siebie lekko płaczliwym
głosem. — Udałam się na wesele, które okazało się porażką, bo mój partner to
skończony dupek, który wolał spędzić upojne chwile w toalecie z jedną z druhen
niż poświęcić czas mi. A podobno wyglądałam obłędnie, phi! Do tego teraz nie
mogę wydostać się z tego cholernego miasta, bo stacja jest zamknięta, a mój
telefon rozładowany i… — Spojrzałam na mężczyznę, który wpatrywał się we mnie
mocno zdziwiony moim nagłym wywodem. — Ach, pytał pan z grzeczności…
Nagle
poczułam się tak zażenowana, że skuliłam się i schowałam twarz w dłoniach,
mając nikłą nadzieję, że mężczyzna obok okaże się jednak fatamorganą.
— W
zasadzie…
— Tak, rozumiem, za dużo informacji. Mama
zawsze mi powtarza, że jestem za bardzo wylewna — mruknęłam, wciąż chowając
twarz w dłoniach.
Przez
chwilę trwała niezręczna cisza, w trakcie której ja użalałam się sama na siebie
w myślach. Wspaniałe zajęcie, polecam.
— Może
chciałaby pani skorzystać z mojego telefonu i gdzieś zadzwonić? — zaproponował
nagle.
Podniosłam
się lekko, w jednej chwili podekscytowana tą myślą, w drugiej jednak
przypomniałam sobie, że znam na pamięć tylko swój numer i numer do pizzerii
naprzeciwko mojego mieszkania. Jestem po prostu beznadziejna! Pokręciłam głową
w niedowierzaniu, jak mogłam nie pamiętać chociażby numeru do mojej własnej
matki? Jak?!
—
Obawiam się, że nie może mi pan pomóc… chyba że jedzie pan do Londynu i mogę
się z panem zabrać? — zapytałam i zaśmiałam się histerycznie bardzo bliska
płaczu. Wręcz czułam, jak łzy gromadzą się w kącikach oczu i domagają
wydostania na zewnątrz.
W
zasadzie nie zamierzałam się rozklejać, ale trochę nie miałam wyboru. No
dobrze, miałam jeszcze jedno wyjście z tej sytuacji, oznaczałoby ono jednak
znacznie większe upokorzenie niż rozpłakanie się przy przystojnym nieznajomym
na ławce o drugiej w nocy. Wymagałoby ono ode mnie niezwykłej siły, której
teraz po prostu nie byłam w stanie z siebie wykrzesać. Teraz jedyne, czego potrzebowałam, to
zapomnienie o tym, co wydarzyło się na weselu. A do tego potrzebowałam wydostać
się z tej dziury!
— Tak
— odezwał się nagle mężczyzna, spoglądając na mnie z boku i wyrywając mnie z
potoku dramatycznych myśli.
—
Słucham? — Nie bardzo rozumiałam, co to miało oznaczać. Za bardzo skupiłam się
na rozmyślaniu, więc spojrzałam na niego ze zmarszczonym czołem.
Uśmiechnął
się lekko.
— Jadę
do Londynu i mogę panią podwieźć — powiedział.
Wręcz
nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę.
—
Naprawdę? To znaczy, nie zna mnie pan i w ogóle… Czy to nie byłby problem? — wyrzuciłam
z siebie trochę nieskładnie.
— Nie,
żaden problem. I myślę, że możemy przejść na „ty”.c — Na końcu tego zdania
jakby czaił się znak zapytania, więc uśmiechnęłam się i wyciągnęłam rękę.
— Jo —
powiedziałam, po czym uścisnęłam jego dłoń.
—
Walt. — Skinęłam głową. — Jo? To skrót od…?
—
Josephine — wyjaśniłam. Uśmiechnął się lekko. — Prawie nikt nie używa tej
formy, więc proszę, mów mi po prostu Jo.
W
zasadzie nie lubiłam, kiedy ktoś zwracał się do mnie pełnym imieniem. Mówił tak
na mnie tylko mój ojciec, a przywoływało to dosyć bolesne wspomnienia, więc
wolałam tego unikać. Na szczęście ograniczyłam swoją paplaninę i nie
informowałam o tym dopiero co poznanego nieznajomego.
— A
więc Jo, jesteś gotowa? — Walt wstał z ławki i wskazał na samochód zaparkowany
nieopodal. — Możemy już jechać.
Wahałam
się przez moment. Czym może skończyć się podróż z nieznajomym? Czekaj, czy mama
nie mówiła mi, żebym nie wsiadała do samochodu z nieznajomymi? Coś mi jednak
mówiło, że nic mi nie grozi. Nie wiem, może to była jedynie moja wyobraźnia,
która co chwilę podrzucała mi obrazy Walta w garniturze, może kobieca intuicja,
a może desperacja, ale czułam, że jestem bezpieczna.
Kiwnęłam
więc głową, uśmiechnęłam się, zabrałam szpilki spod ławki i ruszyliśmy w stronę
samochodu. Gdybym wiedziała, jak ta podróż się skończy… Cóż, rozważyłabym ją
jednak trochę dłużej niż kilka sekund…
Cześć. My się jeszcze nie znamy. Napiszę ci to co dzisiaj piszę większości (tym, którzy są nowi w blogsferze i dopiero zaczynają swoje opowiadania). Ja zwykle nie czytam dopiero co rozpoczętych historii, bo wielokrotnie się na nich zawiodłam. Nie chodzi o to, że były złe, chodzi o to, że ja angażowałam się w opowieść kogoś, kto sam nie był w nią zaangażowany na tyle wystarczająco, by ją dla swoich czytelników dokończyć. Gdybym miała zliczyć zmarnowany czas jaki poświęciłam prologom, rozdziałom pierwszym, drugim i trzecim, to wyszłoby sporo tygodni, w których mogłam zrobić wiele pożyteczniejszych rzeczy, np poświęcić ten czas komuś, kto nie zamierzał wpaść, pozawracać na trochę dupy innym i zniknąć bez słowa wyjaśnienia. Mam cichą nadzieję, że z tobą będzie inaczej, bo opowiadanie jest świetne. Naprawdę mało co podoba mi się od pierwszego rozdziału, ale u ciebie jest inaczej i od początku poczułam, że to coś dla mnie.
OdpowiedzUsuńCo prawda mam kilka zastrzeżeń, np to że opowiadanie dzieje się za granicą, nieopodal modnego Londynu i w nim samym. To takie już utarte, wyprane, zużyte na blogsferze, że zwykle wzbudza moją niechęć. Po prostu małoletni autorzy umieszczają opowieść za granicami sądząc, że to przyciągnie o nich większą ilość czytelników, bo większość też o takich miejscach pisze, a naprawdę nie mają o nich pojęcia (nie o tej większości, a o tych miejscach). Wielu nawet nie zada sobie trudu by opisać jakiś zabytek, jakąś ulice lub dostosować system szkoły, w której toczy się akcja do tego systemu jaki panuje w Anglii czy Francji (Paryż ostatnio jest równie modny co Londyn). Wolę raczej swojskie klimaty, w polskich realiach odnajduję się najlepiej i naprawdę nie wadziłoby mi, gdyby twoje opowiadanie działo się na jakieś wiosce, nawet wymyślonej, a bohaterka chciała dojechać załóżmy do Krakowa. To by moim zdaniem tym bardziej było na plus, no ale jest jak jest i muszę się z tym pogodzić, bo to twoje opowiadanie i twój zamysł.
Co tyczy się samej bohaterki, to zapałałam do niej sympatią, gdyż po pierwsze z narracji strasznie przypomina mi moją Katrinę, a z zawodu jest modelką, czyli kojarzy mi się z moją Majką. Jakoś dziwnie jednak jej nie współczułam, gdy chłopak ją zdradził, powiem szczerze, że nawet na to czekałam, bo nie mogłam się już doczekać spotkania z nieznajomym, o którym wspominałaś w opisie opowiadania.
Zastanawia mnie jakie bohaterka ma negatywne wspomnienia z ojcem. Kochała go mocno i on umarł, więc czuje taki typowy smutek i żal, był tyranem dla rodziny, kurwiarzem co zdradził matkę i opuścił swoich bliskich, czy może bezrobotnym alkoholikiem, którego wstydziła się przed rówieśnikami?
To powyższe o ojcu, to lekkie, nagłe wtrącenie. Wybacz, ale mi się zdarzają takie słowotoki. Już wracam do nieznajomego, podartych rajstop i zdechłej komórki. Ciekawi mnie czy ta przejażdżka, to początek namiętnego, brudnego, wyuzdanego i perwersyjnego romansu, czy może droga do grobu, bo na własne życzenie weszła do auta seryjnego mordercy. Co do auta, skoro już przy nim jesteśmy to ładne, ładne, ale czasami mogłabyś użyć słowa "samochód, pojazd, bo było w tym miejscu trochę powtórzeń, no chyba, że były one celowe i zamierzone i twoja bohaterka ma po prostu taki styl opowiadania tej całej historii, która ją spotkała.
„Się nie zdarza taka miłość...”
„Prawdziwa Legenda”
„Samotna Królewna”
„Na kartkach pamiętnika...”
„Zostaw uchylone...”
„Polecam co przeczytałam” – recenzje
„Taka Miłość, czyli moja twórczość” – blog autorski
Jako że nie mam kompletnie wpływu na to, czy ktoś się zaangażuje na tyle w czytanie mojego opowiadania, że potem będzie mu smutno, gdy go nie skończę, odniosę się do reszty komentarza ;)
UsuńNigdy mnie nie ruszało miejsce akcji, czy to Londyn, Paryż, Ameryka, czy nasza Polska, szczerze mówiąc żadne miejsce tak naprawdę nie jest złe, dopóki autor nie przedstawi tego miejsca w nieodpowiedni sposób. A to, że Londyn jest modny, no to jest sobie modny i tyle :) dla mnie to nie jest wyznacznik jakości. Aczkolwiek nie traktuję tego miejsca akcji jakoś poważnie. Po prostu bohaterowie, którzy powstali w mojej głowie, byli w niej Brytyjczykami :D (tak, wyobrażałam sobie dialogi po angielsku, ale że nie potrafię prowadzić narracji po angielsku, tym bardziej nie znam żadnej platformy, gdzie mogłabym pisać w tym języku, jest po polsku huehue)
Cieszę się, że wspominasz o ojcu Jo! Będzie dosyć istotnym elementem w opowiadaniu, także mam nadzieję, że będziesz dalej snuła przypuszczenia co do powodu, dla którego Jo ma kiepskie skojarzenia z ojcem.
No i tak w sumie to nie radzę spodziewać się niczego poza zwyczajnym romansem, tak, tak :D Dzięki za uwagi i komentarz :)
Ale masz wpływ na to czy zakończysz opowiadanie czy nie, bo w końcu jest twoje, tak? Jeśli nie masz zamiaru dokończyć, to po co zaczęłaś pisać? Ja osobiście nigdy tego nie umiem zrozumieć wśród tych co piszą i nie kończą. Sądzicie, że komuś sprawia frajdę czytanie do połowy? "Pisać, rozsławiać, znikać" jak na moje to dziwny zwyczaj, który ostatnio opanował blogosferę. Chętnie sam zaangażowałbym się w twoje opowiadanie, ale pod warunkiem, że sama jesteś w nie na tyle zaangażowana, że masz pewność, że je dokończysz, bo jak nie to sorry, ale po co w ogóle piblikujesz coś na co nie masz planu i czego nie zamierzasz zaserwować w całości swoim czytelnikom?
UsuńOczywiście, że mam wpływ na swoje opowiadanie. W końcu je piszę ;) napisałam natomiast, że nie mam wpływu na uczucia innych osób. Niewiele mogę poradzić na to, że ktoś chciałby przeczytać niedokończone opowiadanie. Nie napisałam również, że mam zamiar przerwać publikację w połowie, więc proszę o niewyciąganie pochopnych wniosków i niedopisywanie swoich teorii. :D
UsuńHmm. Nie wiem, od czego zacząć.
OdpowiedzUsuńOgólnie opowiadanie jest bardziej na plusie niż na minusie. Jednak muszę powiedzieć, że wady ma.
Zaletami jest poczucie humoru, tak rzadko spotykane na blogspocie, nawet ciekawy pomysł i główna bohaterka przypominająca Bridget Jones. Co jeszcze? Mało błędów, właściwie praktycznie w ogóle ich nie ma, więc tekst się przyjemnie czyta. No i ten koleś, jakoś tak realistyczno-ciekawie stworzony. Nie wiem czemu, ale bardzo spodobał mi się ten kawałek z kotami i tym, jak on zapomniał, co główna bohaterka do niego przed chwilą powiedziała.
Na minus składa się przekleństwo, nie jestem za wulgaryzmami w opowiadaniach. Rozumiem, że czasami trzeba sobie poprzeklinać, ale wystarczy napisać, że bohater zaklął. Czytelnik się domyśli, co tam padło.
Co jeszcze? Za mało opisów i środków stylistycznych. Można wprowadzić choć trochę porównań i metafor. Będzie fajnie.
Pozdrawiam!
Gwiazdogrod.blogspot.com
Hej, dzięki za poświęcony czas na przeczytanie :) Mam nadzieję, że jednak nie skończy się tylko na jednym rozdziale i jeszcze tutaj wrócisz.
UsuńOdpowiem na twój komentarz, zaczynając od minusów. :)
Nie jestem fanką wplatania na siłę środków stylistycznych i metafor. Generalnie ten minus trochę mnie zdziwił, bo widzisz, różni ludzie = różne style. Mój jest taki w tej historii, stawiam na prostotę :)
Rozumiem, że przekleństwa mogą razić, ale z kolei nie ma ich w tekście aż tak dużo, żeby się nimi oburzać. :D
Dzięki za miłe słowa. Cieszy mnie, kiedy czytelnicy wyłapują poczucie humoru głównej bohaterki. Właśnie chciałam to utrzymać w takim lekkim klimacie a la Bridget. Uwielbiam takie prowadzenie narracji w typowo romantycznych historiach.
Pozdrawiam również :)
Cześć,
OdpowiedzUsuńbłądziłam po spamowych zakładkach blogów, które czytam i natknęłam się na Twój wpis. Kilka dni temu już rozeznałam się w temacie, o którym piszesz (że tak to ujmę) i spodobało mi się. O obecności błędów czy też ich brakiem nie będę się wypowiadać, bo w sumie nie od tego tu jestem. I raczej nigdy tego robić nie będę, no chyba że zobaczę coś takiego, że oczy zaczną mi krwawić. ;)
Jo wydaje się szalenie pozytywną osobą z doczepionym pechem. Pięć razy została zdradzona przez osoby, na których jej choć trochę zależało? Współczuję... :/ Chyba każdy zna ten ból wywołany przez zdradę (i nie ograniczam się tu tylko do tej zdrady fizycznej, bo przyjaciele też zdradzają, a to czasami boli bardziej niż jak koleś przeleci druhnę na weselu). Tak czy inaczej poczułam z nią jakąś taką wieź, więc z pewnością będzie czytało mi się przyjemnie. Chociaż ja raczej aż tak lekkomyślna nie jestem, a wsiadanie do auta z nieznajomym, zdecydowanie takie było. A skoro już nawiązałam do niego, to hmm... Walt. Wiele powiedzieć nie można, bo o nim raczej było bardzo mało. Ani nie ziębi ani nie parzy. Chociaż dziwne jest to, że zgodził się podwieźć Jo. Obstawiałabym psychopatę, ale skoro ma to być romans, to odchodzę od tej teorii. Przynajmniej mam nadzieję, że on jej nie porwie, a później będzie się to opierać na syndromie sztokholmskim.
Dobra, bo już chyba zaczynam bełkotać bez sensu...
Pozdrawiam! ^^
Bardzo mnie cieszy, że spamowe zakładki cię tutaj przywiały :D też od czasu do czasu robię sobie taki rajd i znajduję jakieś perełki.
UsuńJeśli ci się chce, to jasne, nie obrażę się za wytknięcie błędów. Nie chcę się tłumaczyć głupio, że piszę dla odstresowania się - mimo że tak jest - i mocno się błędami nie przejmuję, ale na pewno nie oleję tego, gdy ktoś wytknie mi coś kompletnie idiotycznego. :D
Najczęściej lubię się znęcać nad własnymi bohaterkami i jest to może brutalne, ale z reguły nie dowalam im porażek życiowych, żeby sprawiały wrażenie biednych sierotek maryś, ale właśnie, żeby pokazać, że można na tym budować swoją siłę. Poniekąd też dlatego zdecydowałam się na taką formę nieco pamiętnikowego opowiadania historii, która przypomina gdzieś tam Bridget Jones. Ale przynajmniej w mojej opinii, o porażkach zawsze lepiej czyta się, kiedy okrasza się wszystko szczyptą poczucia humoru.
Ach, za wsiadanie do auta z nieznajomym oberwało mi się już tyle razy :D ale takie było założenie opowiadania i cóż, no Jo do racjonalnie myślących nie należy. Ona uwielbia zdawać się na impulsy i spełniać większość zachcianek.
Wiele osób na początku myślało, że tam się pojawi jakieś porwanie czy morderca :D w sumie bawi mnie to, ale jak słusznie zauważyłaś, jest to romans. I na szczęście żadnego syndromu sztokholmskiego tutaj nie uświadczysz. Na szczęście, ponieważ kompletnie nie nadaję się do pisania o takich rzeczach.
Dopiero zaczynam, ale niesamowicie inspirują mnie takie historie ;] sama piszę opowiadania i staram się obserwować innych twórców, po to aby je udoskonalać. Zapewne przeczytam dzisiaj wszystko do końca i napiszę opinie w ostatnim rozdziale, aczkolwiek już bardzo mi się podoba. Gratuluję! ;]
OdpowiedzUsuńAch, no właśnie, zauważyłam najpierw końcową opinię, ale jak widać, zostałaś do końca i się nie zawiodłaś, więc niesamowicie mnie to cieszy! I super, że inspirujesz się innymi, ja też często tak robię. Każdy ma własne spojrzenie na świat i każdy przedstawia go trochę inaczej, więc fajnie jest czasem spojrzeć na coś nowego i wyciągnąć coś dla siebie :)
Usuń