Witam was po moim zasłużonym urlopie. Wracamy już do perspektywy Josephine i do regularnych publikacji, co dwa tygodnie. Enjoy!
Pod moimi drzwiami stał Walt.
Czy ja nie zaczynałam brzmieć jak jakaś zepsuta płyta? Najpierw
pijany, śpiący Peter na wycieraczce, a teraz Walt z kwiatami? Czemu ci wszyscy
faceci nagle uparli się, żeby gromadzić się pod moim mieszkaniem?
Wszyscy, Jo? Nie
histeryzuj, do tej pory było ich tylko dwóch.
O dwóch za dużo!
Jak do tego doszło, że nagle miałam dwóch facetów pod swoim
nosem, którzy najwyraźniej nie dawali za wygraną i jakimś dziwnym zrządzeniem
losu schodzili się jeden po drugim? Ach, no tak, wszystko to przecież było moją
winą. Gdybym nie zadzwoniła do Walta, nieudana randka nie miałaby miejsca i on
by tu nie stał. Nie musiałabym się zastanawiać, czy do niego zadzwonić, gdybym się
z nim nie przespała i nie wsiadła do jego samochodu. Z kolei nie wsiadłabym do
jego samochodu, gdyby Peter nie był palantem. I może nie odkryłabym nigdy, że
Peter jest palantem, gdyby nie wesele Grega.
Zaraz, moment. W takim razie, czy to nie była przypadkiem
wina Grega? Z drugiej strony to Sylvia poznała mnie z Peterem. Tak,
zdecydowanie, to wszystko była wina Sylvii.
W każdym razie stałam przed Waltem oniemiała. Zamurowało
mnie. Nie wiedziałam, co mam powiedzieć, o co zapytać. Krzyczeć na niego i
domagać się odpowiedzi, skąd ma mój adres? A może zignorować i jak gdyby nigdy
nic wejść spokojnie do mieszkania? W końcu on też mnie olał, należał mu się
rewanż, prawda?
O czym ja myślałam, rany boskie. Miałam ochotę w tamtym
momencie walnąć się patelnią w głowę. Natychmiast.
— Co ty tutaj robisz? — zadałam w końcu najbardziej neutralne
pytanie, jakie wtedy przyszło mi do głowy.
— Nie odebrałaś — odpowiedział, jak gdyby nigdy nic,
uśmiechając się w ten swój okropnie pociągający sposób.
Wyglądał na trochę zmęczonego, co sprawiło, że poczułam się,
jakbym miała deja vu.
— To nie jest odpowiedź na moje pytanie — rzuciłam szybko,
posyłając mu karcące spojrzenie. Co on sobie myślał, że jak uśmiechnie się do
mnie raz, to od razu rzucę się w jego ramiona?
No cóż, prawie się
rzuciłaś, Jo, musisz to przyznać.
Och, zamknij się.
Nie wytrzymałam. Nie mogłam tego dłużej ciągnąć, myśleć i
analizować, bo czułam, że zaraz zwariuję. Ilu jeszcze mężczyzn będzie musiało
stanąć pod drzwiami mojego mieszkania, żebym zrozumiała, jak bardzo bez sensu
jest komplikowanie sobie życia?
Nie, koniec z tym.
— Co się wczoraj stało, Walt? Dlaczego się umówiliśmy, a ty
zmarnowałeś mój czas? Dlaczego ma to dla ciebie tak wielkie znaczenie, że aż
tutaj przychodzisz? Dlaczego ja? — rzuciłam w jego stronę pytaniami. Nie miał
czasu się przed nimi zasłonić, ale uśmiech zszedł mu z twarzy.
Napotkałam jego spojrzenie. W ciemnych oczach malowała się
panika, ale też coś innego, jakby smutek. Zauważyłam to już wcześniej, kiedy
spotkaliśmy się po raz pierwszy. Wyglądało to tak, jak gdyby nosił jakiś
niesamowity ciężar. W świetle tego, co wiedziałam o nim do tej pory, nie mogłam
się mu dziwić, a jednak intuicja podpowiadała mi, że kryje się za tym coś
jeszcze.
Po chwili odwrócił wzrok i jego twarz zastygła w
nieprzeniknioną maskę. Najwyraźniej nie zamierzał mówić nic więcej.
Cholera, czemu z tym kamiennym wyrazem twarzy prezentował się
tak wspaniale? To ani trochę nie pomagało mojemu zdrowemu rozsądkowi.
— Jo — odezwał się nagle. Kiedy znów podniósł wzrok, wyglądał
jak ktoś, kto przebył bardzo intensywną walkę ze sobą we własnych myślach. — Po
prostu chciałem się z tobą spotkać. Obowiązki służbowe wzięły górę, nie
przewidziałem, że zajmie mi to tyle czasu. Przepraszam — wyrzucił z siebie.
Powiedział to jednak w tak prosty i szczery sposób, że nie mogłam mu nie
uwierzyć. Nie zmieniało to jednak faktu, że nadal czułam do niego żal.
— Dlaczego nie powiedziałeś czegoś wczoraj? To był odpowiedni
moment na wyjaśnienia, a ty po prostu milczałeś, pozwalając mi myśleć, że
jesteś dupkiem.
— Jestem kretynem.
Przez chwilę patrzyłam na niego zmrużonymi oczami, po czym
roześmiałam się. Autentycznie mnie to rozbawiło. W gruncie rzeczy jak inaczej
miałam zareagować na tak szczere wyznanie? On naprawdę wyglądał, jakby wierzył,
że jest kretynem.
Miałam przed oczami dosyć świeżą rozmowę z Peterem, która
oscylowała wokół czegoś mniej więcej podobnego i nie mogłam oprzeć się pokusie,
by tych dwóch do siebie porównać. Peter z tymi swoimi przeprosinami, których
nie chciałam słuchać. Wymówkami na tak grząskim gruncie, że nie wierzyłam, jak
jeszcze mógł utrzymać równowagę. I Walt, od którego chciałam usłyszeć
jakąkolwiek wymówkę i właśnie ją dostawałam, podaną na złotej tacy przez niego
samego, do tego przyznającego się, że jest kretynem. Musiałam przyznać, że
stawiając go obok Petera, samobiczowanie Walta było bardzo nad wyrost.
— Dlaczego się śmiejesz? — zapytał, a ja tylko pokręciłam
głową, bo przecież nie mogłam mu powiedzieć, że porównuję go właśnie do
największego kretyna, jakiego znam.
Milczałam, więc on milczał także. Staliśmy tak naprzeciwko
siebie, patrząc sobie w oczy dobrą minutę lub dwie. W końcu się poddałam.
Otworzyłam drzwi do mieszkania i zaprosiłam go do środka gestem dłoni. Kiedy
byliśmy już w środku, jakby nie wiedząc, co dalej zrobić, Walt wręczył mi
niezręcznie bukiet róż. Odłożyłam je na stolik w kuchni, rzucając obok klucze
do mieszkania i odwróciłam się w jego stronę.
Walt powoli podszedł do kuchennego blatu i oparł się o niego.
Miał na sobie ciemnogranatowe dżinsy i czarną koszulkę nieco
opinającą jego klatkę piersiową. Nawet gdybym wcześniej nie widziała go au naturel, nie musiałabym mieć bujnej
wyobraźni, by wiedzieć, że pod tą koszulką kryje się niezłe ciało.
Skrzyżował nogi i wtedy zauważyłam, że nosił ciemnoszare
trampki. Uniosłam brwi na ich widok, nie spodziewałam się jednak po nim
trampek. Casualowe, skórzane półbuty lub sztyblety, owszem, ale nie zwyczajne,
lekko znoszone trampki z ciemnymi sznurówkami. Mimochodem też zwróciłam uwagę
na skarpetki. Na szczęście wyglądały na standardowe, czarne, żadnych kolorowych
wzorków. Odetchnęłam z ulgą.
— Nie, to w ogóle nie jest dziwne — mruknęłam bardziej do
siebie niż do Walta. On jednak najwyraźniej pomyślał, że zwracałam się do
niego.
— Poznaliśmy się w nieco niekonwencjonalny sposób — zauważył,
a ja nie mogłam nie przyznać mu racji.
— Prawda. Ale ja w odróżnieniu od ciebie nie znalazłam nagle
twojego adresu i nie pojawiłam się pod twoimi drzwiami.
Za to szpiegowałaś go w
Internecie.
Cholera, dlaczego moje własne sumienie było przeciwko mnie?
Walter jednak nie odpowiedział. Miałam ochotę krzyczeć. Co z
nim było nie tak? Co ze mną było nie tak? Może z całym światem coś było nie
tak. Dlaczego nie wypiłam więcej na tych zaręczynach? Alkohol bardzo by mi się
teraz przydał.
Potok moich myśli nagle się urwał, gdy usłyszałam dzwonek
mojego telefonu. Irytująca, domyślna melodia rozbrzmiała po kuchni, sprawiając,
że lekko podskoczyłam. Wygrzebałam szybko telefon z torebki i spojrzałam na
wyświetlacz. Hellen. Czy ja mówiłam coś o telepatycznych zdolnościach?
Najwyraźniej ja i moja najlepsza przyjaciółka byłyśmy jakoś połączone, skoro
wyczuła ten idealny moment, by do mnie zadzwonić.
Przez moment wahałam się, czy odebrać, jednak doszłam do
wniosku, że szybka analiza z Hellen dobrze mi zrobi. Na pewno nie zaszkodzi.
Czy nie mówiłaś przed
chwilą, że koniec z analizowaniem?
Zignorowałam swoje sumienie, przeprosiłam Walta, mówiąc, że
to ważny telefon i pognałam do łazienki, mając nadzieję, że jakimś cudem jest
dźwiękoszczelna i nie będzie mnie słyszał z kuchni.
— Hellen, ratuj! — jęknęłam do słuchawki, kiedy tylko
zatrzasnęłam za sobą drzwi, nie przejmując się tym, że może moja przyjaciółka w
zasadzie dzwoni w ważnej dla niej sprawie. W tamtym momencie byłam bardzo
egoistyczna.
— Jo-jo, skarbie, to wspaniale, bo właśnie dzwoniłam pytać,
czy nie potrzebujesz ratunku z zaręczynowego przyjęcia, bo trochę mi się nudzi
w tym pubie i chciałam ci zaproponować clubbing. Co ty na to? — wyrzuciła z
siebie Hellen. Słyszałam w tle głośną muzykę i rozmowy, a może raczej krzyki,
jakichś ludzi.
— Nie, nie potrzebuję ratunku z przyjęcia — wyjaśniłam
szybko. — Potrzebuję ratunku z własnego mieszkania. Walt jest tutaj!
Po drugiej stronie zapadła cisza. To znaczy nie taka
dosłowna, krzyki i głośna muzyka nadal docierały do mojego ucha, jedynie moja
przyjaciółka nagle podejrzanie zamilkła.
— Co? — usłyszałam w końcu. Miałam już powtórzyć wszystko, co
przed chwilą powiedziałam, ale Hellen odezwała się znów: — Walt jest u ciebie w
mieszkaniu? Co on tam robi? I gdzie ty jesteś w takim razie?
— Ukryłam się w łazience — jęknęłam znowu, zdając sobie
sprawę, jak tragicznie to brzmiało. — Walt przyszedł tutaj z kwiatami.
Przeprosić.
— O boże! — zapiszczała Hellen. — I ty ze mną rozmawiasz?!
— A co mam robić? Sama rzuciłaś na niego pogardę jeszcze dziś
rano.
Miałam wrażenie, że Hellen zmieniała zdanie, jeśli chodziło o
Walta, jak chorągiewka kierunek pod wpływem wiatru.
— Wiem, ale nie będę nim pogardzać już zawsze. Nie
przyłapałaś go przecież na zdradzie w toalecie, to subtelna różnica.
Westchnęłam ciężko i usiadłam na brzegu toalety. Hałasy
dochodzące ze słuchawki wraz z wypowiedziami Hellen zaczynały mnie irytować.
Jeszcze tego brakowało, żeby rozbolała mnie głowa.
— Mam wrażenie, że nie do końca rozumiesz, o co mi chodzi.
— Och, nie, Jo — powiedziała stanowczo Hellen. Tak stanowczo,
że nie śmiałam jej przerywać. — Ja rozumiem doskonale. Jesteś niezdecydowana.
Myślałaś, że jesteście sobie pisani i wszystko będzie jak w bajce, a on cię
olał i byłaś zła. Powtórzę jeszcze raz. Walt nie zdradził cię z druhną w
toalecie. To skomplikowane, ale dacie radę.
No cóż, była w tym jakaś logika. Nie ma co płakać nad
rozlanym mlekiem, jak to mówią.
Nagle poczułam się jak ostatnia kretynka i miałam ochotę
wrócić do kuchni i walnąć się porządnie patelnią w głowę. No, może nie przy
Walterze, jeszcze by pomyślał, że jestem nienormalna.
Hellen miała absolutną rację. Czemu sama nie potrafiłam
ujrzeć tego z tej perspektywy? Przecież to wcale nie był koniec świata.
— Czemu ja w ogóle jeszcze z tobą rozmawiam? Rozłączam się.
Idź do Walta.
Jak powiedziała, tak zrobiła, a ja jeszcze chwilę siedziałam
w toalecie, analizując jej słowa. Co miałam teraz zrobić?
Wyjść z toalety, na
przykład.
Okej, racja. Zamiast więc dalej siedzieć w łazience, jak
idiotka ukrywając się przed Waltem, otworzyłam drzwi i powoli ruszyłam w stronę
kuchni. Walt nadal stał przy blacie kuchennym, widziałam jego sylwetkę przez
szklany panel odgradzający część kuchenną od korytarza. Zanim mógł mnie jeszcze
zobaczyć, wzięłam głęboki oddech i wróciłam na dokładnie to samo miejsce, w
którym stałam poprzednio, czyli naprzeciwko Walta, zaraz przy stole.
Spojrzał na mnie spod gęstych brwi pytającym wzrokiem.
— Nie wiem, czego ty ode mnie oczekujesz, Walt — powiedziałam
w końcu, nie wytrzymując nadal utrzymującej się ciszy pomiędzy nami.
Przez chwilę wyglądał na zamyślonego. Zastanawiało mnie, czy
on też to wszystko przeanalizował? Chyba nie, w końcu wylądował pod drzwiami
mojego mieszkania i zdawało mi się, że nie do końca przemyślał, co zrobi dalej.
Może dlatego to było takie trudne. On tego nie przemyślał, ja przemyślałam aż
za bardzo i żadne z nas nie wiedziało, w którą stronę dalej iść. Szlag by to.
— To, co jest między nami, jest trochę osobliwe, nie sądzisz?
Pokręciłam głową.
— Nie wiem, co jest między nami — odparłam prawie
machinalnie, ale przecież zgodnie z prawdą. Zabrzmiało to jednak zbyt oschle,
niż bym chciała. Zupełnie jakbym wbiła mu szpilkę. Ale może mogłam?
— Mimo to zadzwoniłaś.
— Więc sugerujesz, że popełniłam błąd? — Kolejna szpilka. Na
ile jeszcze mogłam sobie pozwolić?
— Nie, nie mam tego na myśli.
Walt westchnął ciężko. Chciałam go zapytać, co w takim razie
ma na myśli, ale to byłoby już z mojej strony za dużo. Widzisz, ja wiedziałam,
że on nie sugerował, że popełniłam błąd, ale moja kobieca natura do
komplikowania wszystkiego, nawet tej durnej rozmowy, wzięła górę. Po rozmowie z
Hellen zwyczajnie byłam naładowana emocjami, które gdzieś musiały mieć ujście.
Walt akurat był pod ręką. Widziałam po jego minie, że niezbyt mu się podoba
kierunek naszej dyskusji i jakby w myślach ważył odpowiednie słowa.
— Zacznijmy od początku — powiedział w końcu. Wyglądał, jakby
był bardzo podekscytowany tym pomysłem. No cóż, tego się nie spodziewałam.
— Od początku? — Nie rozumiałam tak naprawdę, co miał na
myśli. — Chcesz znów stanąć pod moimi drzwiami z kwiatami w ręku?
— Nie — roześmiał się
nagle, wyjątkowo rozbawiony moim pytaniem. No dobra, mogło być trochę głupie,
ale nie wiedziałam w końcu, dokąd on zmierza. Lekko naburmuszyłam się i
założyłam ręce na piersi, czekając na wytłumaczenie z jego strony. — Zapomnijmy
o wszystkim, co się wydarzyło do tej pory, wczorajsza nieudana kolacja,
spotkanie w sklepie, wspólna noc… — wymieniał, a ja w końcu pojęłam, o co
chodziło.
Czysta kartka.
No tak, to miało sens. Każde z nas chciało, żeby
pociągnąć to dalej, w końcu nie tracilibyśmy teraz
czasu, gdyby żadne z nas nie liczyło na dalszy rozwój naszej relacji. Z drugiej
strony, jakie to musiało być zabawne z zewnątrz. Do tej pory przecież nic nie
wychodziło tutaj w konwencjonalny sposób i sami się prosiliśmy, by wszystko
komplikowało się jeszcze bardziej. Taka czysta
kartka była tutaj wręcz bardziej niż pożądana.
Ale nie mogliśmy tak po prostu wymazać swoich wspomnień.
Oczywiście, to będzie tylko umowna czysta kartka, nie zgodzimy się przecież i nie
będziemy niezręcznie milczeć, aż któreś z nas nie rzuci jakimś neutralnym
tematem. Nie, tego zdecydowanie nie chciałam w tamtym momencie. Chciałam
czystej kartki.
Kiwnęłam więc głową. Wiedziałam już, jak to powinno wyglądać.
— Dobrze, zacznijmy od nowa — powiedziałam, po czym podeszłam
do niego i tak jak on oparłam się o kuchenny blat. — Cześć, jestem Jo — dodałam
z głupim uśmiechem, tak po prostu, jakby to miało rozwiązać sprawę i w głębi
liczyłam, że tak właśnie będzie.
Walt jednak spojrzał na mnie w taki sposób, jakby nie
rozumiał, co się właśnie dzieje. No nie, nie rób mi tego, podejmij grę!
Przewróciłam
oczami.
— To skrót od Josephine, ale wolę, gdy wszyscy mówią na mnie
Jo — kontynuowałam mimo wszystko niezrażona. — Chociaż większość rodziny mówi
na mnie Josie, ale tę wersję jestem jeszcze jakoś w stanie przełknąć,
Josephine, nigdy — dodałam, krzywiąc się, ale zauważyłam, że twarz Walta
nieco się rozjaśnia.
— Josie — powtórzył, po czym uśmiechnął się lekko.
— Tak, to ja — odparłam głupio.
Staliśmy blisko siebie, prawie stykaliśmy się ramionami, ale
nie miałam zamiaru się przysuwać. Czekałam, aż Walt przejmie pałeczkę i będzie
kontynuował grę, którą zaczęłam. Tak bardzo na to liczyłam, że każda sekunda
oczekiwania na jego reakcję dłużyła mi się przeogromnie. Obserwowałam go z
ukosa, jak kąciki jego ust unoszą się, a on – jakby o czymś myślał – kieruje
swoje spojrzenie w moją stronę.
— Cześć, Jo — powiedział w końcu. — Miło cię poznać, jestem
Walt.
Wyciągnęłam w jego stronę rękę, prawie że machinalnie,
dopiero gdy on wyciągnął swoją i już miał ją uścisnąć, zawahałam się. Było
jednak za późno. Dotknęliśmy się i znów poczułam ten dziwny impuls. Nie mogłam
sobie jednak pozwolić, by dać się ponieść emocjom. O zgrozo, przecież przed
chwilą ustaliliśmy, że zaczynamy od nowa, a ja właśnie miałam przed oczami
nasze nagie ciała w pościeli mojego łóżka.
Josephine Franco,
ogarnij się!
Szybko wypuściłam jego rękę, gdy po moim ciele przeszedł
dreszcz. Nie było mi bynajmniej zimno.
Co teraz? Nie miałam pojęcia. Palnęłam więc to, co zawsze
podpowiadał mi umysł. Jedzenie.
— Masz ochotę na pizzę?
Kiwnął głową, odbierając moje pytanie jakby z ulgą. Tak więc
ustalone! Uśmiechnęłam się zadowolona i sięgnęłam po telefon, który w
międzyczasie odłożyłam na blat stołu. Musiałam tylko zadzwonić do swojego
przyjaciela i upewnić się co do jednej rzeczy.
— Greg, potrzebuję dużej pizzy z podwójnym serem — wyrzuciłam
z siebie, kiedy mój przyjaciel odezwał się po drugiej stronie.
— Jo, czy ty przypadkiem nie miałaś być dziś na przyjęciu
zaręczynowym, na którym było mnóstwo jedzenia?
— Ha, ha, ha, bardzo śmieszne — odparłam z przekąsem. Czy on
sugerował, że za dużo jadłam? Może na przyjęciu jedzenie było niesmaczne, no
błagam, cokolwiek? — Co z tą pizzą?
— Nie ma mnie dziś, ale wiesz, gdzie ją znajdziesz. — Tej
informacji właśnie mi było potrzeba. Uśmiechnęłam się triumfująco.
Skoro Grega nie było w knajpie, mogłam tam swobodnie udać się
z Waltem bez strachu, że zostanę zbombardowana deszczem pytań, na które nie
miałam ochoty odpowiadać. Oczywiście istniała możliwość, że któryś z
pracowników Grega napomknie mu o tym, że przyszłam tam z jakimś nieznanym im facetem,
ale wątpiłam w to. Nawet jeśli, mogłam udać, że nie wiem, o co chodzi, prawda?
— Chodźmy — powiedziałam więc i wskazałam Waltowi drzwi.
Szliśmy w milczeniu i dziwnym napięciu. Walt nie zapytał,
dokąd idziemy, ale nie miało to żadnego znaczenia. Do pizzerii było naprawdę
niedaleko, ale oczywiście droga okropnie mi się dłużyła, kiedy szłam obok
Walta, a w mojej głowie gnał potok myśli. O czym my w zasadzie mieliśmy
rozmawiać? Czy w ogóle mieliśmy rozmawiać? Przecież zaproponowałam tylko pizzę,
mogliśmy równie dobrze rozmawiać o tym, jakie ciasto każde z nas wolało, czy
lubimy klasyczną, sos plus ser, czy może z wymyślnymi dodatkami? U Grega w
gruncie rzeczy można było dostać, co się tylko chciało.
Spojrzałam na niego, zastanawiając się, czy nasze preferencje
co do pizzy będą się pokrywać i prawie że pchnęłam już drzwi do knajpki Grega,
kiedy nagle musiałam się zatrzymać.
Przy stoliku w głębi ujrzałam znajomą twarz. Nie była to byle
jaka znajoma twarz, tylko twarz Sylvii Matthews. Twarz ta oczywiście znajdowała
się na jej głowie, wraz z całym jej ciałem siedzącym naprzeciwko… Oczywiście,
nikogo innego jak Petera Atkinsa.
Abort, abort!
Jak na złość, dwie osoby, których nie miałam ochoty widzieć
na oczy, akurat sobie siedziały w pizzerii naprzeciwko mojego mieszkania i
najwyraźniej rozmawiały o czymś intensywnie.
Cholera, rusz się, Jo!
No tak! Przecież, do cholery, Walt nie może zobaczyć Petera,
tym bardziej Peter Walta. Co do tego pierwszego, nie byłam pewna, jak by
zareagował. Może tylko obrażony rzucałby niezadowolone spojrzenia w stronę
mojego byłego, a może kompletnie by go zignorował, ale Peter… O nie, on był ostatnio nieobliczalny. Takiego ryzyka
nie mogłam podjąć. Za żadne skarby.
Cofnęłam się więc szybko i odwróciłam w stronę Walta,
próbując odciągnąć go od drzwi.
— Nie możemy tam jednak wejść — rzuciłam szybko, starając się
zasłonić mu widok, bo on jak na złość nie chciał się ruszyć z miejsca.
— Słucham? Dlaczego?
— Bo… bo tam jest Peter.
— Gdzie? W pizzerii? Co on tam robi?
Walt próbował dojrzeć coś nad moją głową, co zważywszy na mój
niezbyt wysoki wzrost, nie sprawiłoby mu żadnego problemu, jednak stanowczo
popchnęłam go w stronę przejścia dla pieszych.
— Poczekaj, wejdźmy tam. Chętnie zamienię z nim kilka słów.
— Co? Oszalałeś? Po co? Nie — wyrzuciłam z siebie tak szybko,
że sama miałam problem ze zrozumieniem, czy o coś właśnie pytałam, czy
stwierdzałam, że nie wejdziemy do pizzerii Grega. — Wracamy do mnie, mam wino w
torebce, ugotuję coś — dodałam, kiedy Walt nadal stał przede mną z miną, która
wyrażała skrajne nie przekonanie.
W końcu jednak wzruszył ramionami i mruknął coś, co brzmiało
jak: „W porządku” i wróciliśmy do mojego mieszkania. Okej, kryzys zażegnany.
Peter nie zobaczył Walta, Walt nie zobaczył Petera. W każdym razie ci dwaj nie
spotkali się i to było najważniejsze. Teraz jednak pojawiał się inny problem,
mianowicie, co ja w zasadzie miałam zrobić sam na sam z Waltem w moim
mieszkaniu?
I najważniejsze, co miałam zamiar ugotować, skoro nie
zrobiłam zakupów?!
Wszystko jest winą Sylvii... – rozbrajający tok myślenie Jo :D
OdpowiedzUsuńRozdział jak zwykle mi się podobał, choć wydał mi się strasznie króciutki, no ale teoretycznie za tydzień powinien być następny, więc nie jest najgorzej. ;)
Dla Jo może faktycznie lepiej, że Walt nie zobaczył Petera i na odwrót, ale nie koniecznie dla mnie! Bo ciekawość mnie zżera, co by się tam właściwie działo, choć można by spekulować, że Peter stwierdziłby, iż miał rację (w temacie Jo ma kogoś innego) i miałby pretensje i niby to Jo byłaby ta zła, więc w ogólnym rozrachunku, chyba dobrze, że wracają do mieszkania...
A po co komu jedzenie, gdy jest wino! :3
Podczas tego rozdziału w ogóle widać różnice między Jo,a Waltem. Przynajmniej ja ją dostrzegam. ^^ I to jest fajne, że dwa zupełnie różne osobowości, a ciągnie ich do siebie, a co najważniejsze potrafią się dogadać, przynajmniej teraz... Zobaczymy jak to będzie później i czy Walt się nie będzie miał dość, gdy Peter będzie się pojawiał (bo raczej wątpię, że usunie się grzecznie w cień), no i pojawi się sąsiad matki Jo! :D
Tak więc czekam na więcej!
Oczywiście, że wszystko jest winą Sylvii :D
UsuńKróciutki? 8 stron w wordzie czcionką Calibri 11, z interlinią 1,25 i odstępami pomiędzy wierszami 6pkt. 3k słów :D. Króciutki?! Ten najnowszy ma chyba 10 stron, a kolejny, szesnasty rozdział, całe 14, więc będzie co czytać. Aczkolwiek wiem, wiem. Już mi kilka osób pisało, że bardzo szybko się czyta te teksty, o są lekkie. :D Więc nie mogę chyba narzekać, bo to komplement.
Chyba mogę w sumie zdradzić, że dojdzie w końcu do spotkania Petera i Walta, skoro tak bardzo cię to ciekawi. :D Będzie... interesujące. :P
Tak, Jo i Walt bardzo się od siebie różnią, żeby było ciekawiej. To też wymaga ode mnie więcej wysiłku, ale przynajmniej jest co czytać, prawda? Rozmowy - przynajmniej mi się tak wydaje - nie są mdłe i nie oscylują wokół tego, jak bardzo na siebie lecą, tylko dotyczą czegoś, co ich interesuje. Czy coś :D
Sąsiad matki Jo pojawia się już w rozdziale 16, więc to już niedługo. (Postaram się jednak publikować co tydzień, może mi się uda w końcu, bo mam wrażenie, że akcja się wlecze).
Super opowiadanie. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńPozdrawiam również, Anonimie! :)
Usuń