Wiesz,
co mówią o mężczyznach, którzy dobrze gotują? Nie? Ja też nie wiem, cholera.
Może
nie powinnam się nad tym zastanawiać, ale w tej chwili akurat patrzyłam na
skupionego Walta krzątającego się po kuchni, w moim zielonym fartuszku. Gotował
coś. A przynajmniej tak to wyglądało, bo co miało wyjść z garnków rozstawionych
na kuchence, nie miałam pojęcia. Z drugiej strony dobrze by było, gdyby nic
stamtąd nie wychodziło, to znaczy – nie było żywe, a rzeczywiście ugotowane.
Może powinnam była mu wspomnieć o swoich preferencjach kulinarnych?
Wtedy
na pewno oderwałby się od krojenia warzyw, czy co tam teraz leżało na desce, a
tego bym nie chciała, bo krótko mówiąc, to wszystko działało na mnie wręcz
niepokojąco uspokajająco. Czy to nie było zabawne? Jeszcze niedawno
analizowałam wszystkie skomplikowane ścieżki mojego życia, a teraz patrzyłam
bezmyślnie na faceta w swojej kuchni. Mogłam sobie dopisać sto punktów do bycia
silną, niezależną kobietą.
Co
o takiej sytuacji napisałby typowy magazyn dla kobiet? Wyobraziłam sobie ten
idiotyczny nagłówek: „Dziesięć sposobów na sprawdzenie, czy ON jest tym
jedynym”, a wśród nich zapędzenie go do kuchni, by przygotował dla was wspólny
posiłek. Późniejsza degustacja oczywiście byłaby kluczowym elementem, chociaż w
tym przypadku nie mam na myśli jedzenia.
Jo, masz szczęście, że patelnia jest właśnie
zajęta, bo powinnaś się nią porządnie walnąć w głowę.
No
cóż, moje sumienie miało rację. Zgadzając się więc z własną głupotą,
westchnęłam ciężko, kończąc rozmarzone dywagacje i podeszłam do półki, gdzie
trzymałam całą jazzową kolekcję.
Kiedy
wróciliśmy do mieszkania, mój niekontrolowany słowotok wziął górę i zaczęłam
zawile tłumaczyć Walterowi, że nie zrobiłam zakupów, więc w zasadzie nie wiem,
co nam przygotować. Nie wiedziałam dlaczego, ale podczas gdy ja paplałam jak
nakręcona, on uśmiechał się i ze spokojem po prostu na mnie patrzył. I w pewnym
momencie, jakby to było zupełnie naturalne, wyjął mi z rąk mój zielony fartuch
i powiedział, że wszystkim się zajmie, a ja mogę usiąść na kanapie i poczekać.
Tak więc czekałam, obserwując go, jak szukał czegoś zawzięcie w lodówce,
zamrażalce, a potem w każdej szafce i szufladzie w kuchni. Kilka razy posłał mi
zdziwione spojrzenie, zupełnie jakby kwestionował mój sposób segregowania kuchennych
przyrządów. Gdy zaś próbowałam go zagadać i dowiedzieć się, co przygotowuje,
zbywał mnie za każdym razem lakonicznym: „Niedługo się przekonasz”.
No
cóż, pozostało mi tylko oczekiwać tego kulinarnego eksperymentu – jakoś jednak
nie mogłam się przekonać, że z mojej lodówki wyjdzie coś wykwintnego, w końcu
wiedziałam, co w niej miałam. A przynajmniej tak mi się wydawało…
W
każdym razie postanowiłam włączyć muzykę, by cisza pomiędzy nami nie była taka
przytłaczająca. I w gruncie rzeczy, żebym nie zasnęła, co biorąc pod uwagę
zmęczenie wydarzeniami dzisiejszego dnia, było całkiem możliwe.
Po
kilku chwilach zastanawiania się, mój wybór padł w końcu na Scotta Hamiltona.
Był idealnym dodatkiem do spokojnego wieczoru. Dźwięki, które rozeszły się po
mieszkaniu, gdy ustawiłam płytę w odtwarzaczu, brzmiały niewymuszenie, lekko i
naturalnie. Usiadłam z powrotem na kanapie i wróciłam do obserwowania mojego
aktualnego obiektu westchnień.
Walt
odwrócił się na chwilę i pokiwał głową.
—
Więc jesteś jazzową dziewczyną — powiedział, kiedy wrócił do energicznego
mieszania czegoś na patelni, co zaczynało niesamowicie pachnieć.
—
Prawda? Na pierwszy rzut oka wydaję się nie mieć porządnego gustu muzycznego —
rzuciłam kąśliwie, jednak zaraz roześmiałam się, przypominając sobie, że Walt
do tej pory nie wykazywał się zrozumieniem dla ironii.
Wolałam
nie kusić losu. W końcu mógł czegoś dosypać do jedzenia, jeśli rzucę słowem za
dużo. Czy coś.
—
Nie o to mi chodziło — odparł, prawie że od razu. — Jazz ma w sobie pewną
energię…
—
Której ja nie mam? — weszłam mu w słowo. Czy ja nie mówiłam przed chwilą czegoś
o kuszeniu losu? Niekonsekwencja to
moje drugie imię.
Walt
posłał mi niezadowolone spojrzenie z drugiego końca mieszkania. Ponieważ jednak
na moich ustach wciąż rozciągał się zaczepny uśmiech, długo nie wytrzymał.
—
Przepraszam, nie mogłam się powstrzymać — dodałam szybko, kiedy zamilkł i
wrócił do gotowania. — Mówiłeś coś o energii jazzu?
—
Owszem — mruknął i urwał na dłuższą chwilę, gdy przerzucał coś z patelni do
garnka. — Jazz ma w sobie pewnego rodzaju lekkość i subtelność, a zarazem
gdzieś w tle kryje się wolność i nieprzewidywalność.
—
Uwielbiasz muzykę, prawda?
Wzruszył
ramionami, nie odpowiadając.
Coś
mi to przypomniało, miałam gdzieś w zakamarkach podświadomości wspomnienia,
które nagle wyłoniły się na wierzch. Pewne sylwetki i idące za nimi opinie,
które znałam praktycznie od urodzenia. Zamyśliłam się na dłuższy moment i nagle
słowa zaczęły same wychodzić z moich ust, zanim zdążyłam się zastanowić nad
tym, co mówię.
—
Wiesz, nigdy nie przepadałam za jazzem, tak naprawdę, po prostu się do niego
przyzwyczaiłam, ponieważ zawsze rozbrzmiewał w naszym domu. A gdy przestał,
zwyczajnie mi go zabrakło. Tej, jak to powiedziałeś, wolności i
nieprzewidywalności — wyrzuciłam z siebie, zdając sobie raptownie sprawę z
tego, że nigdy tego nikomu nie powiedziałam.
I
może nie miałoby to żadnego znaczenia, gdyby Walt nie spojrzał na mnie wtedy w
ten prześwietlający sposób. Zupełnie jakby czytał ze mnie jak z otwartej
księgi. Może mój wyraz twarzy wtedy podpowiedział mu coś, a może był to czysty
przypadek, ale nie potrafiłam oprzeć się wrażeniu, że zrozumiał, co tak
naprawdę chciałam powiedzieć. Lub domyślał się, co to może znaczyć, nie
bezpośrednio, ale chyba złapał trop.
Na
szczęście był Waltem i nie drążył tematu.
—
Kogo jeszcze masz w swojej kolekcji? — zapytał, nie odrywając wzroku od
kuchenki.
—
Zapytaj lepiej, kogo nie mam — odparłam dumnie, po czym zmieniłam płytę. —
Lubię różnorodność i to, że każdy utwór jest jedyny w swoim rodzaju. Ella
Fitzgerald na przykład kojarzy mi się z czarno-białymi filmami.
Niespiesznie,
korzystając z tego, że na mnie nie patrzy, podeszłam do niego.
—
Klasyk — stwierdził i mogłabym przysiąc, że słyszałam w jego głosie zawód.
—
No dobrze, to wymień kogoś — powiedziałam, stając obok niego. Nie spodziewał
się mnie, bo nagle odwrócił się zaskoczony. Rzucił mi krótkie spojrzenie i
zastanowił się przez chwilę.
—
Oscar Peterson.
Prawie
wybałuszyłam oczy ze zdziwienia. Oscar Peterson?! Naprawdę? Akurat ze
wszystkich jazzowych królów musiał wymienić tego, do którego miałam największy sentyment?
Niech to szlag. I jak ja miałam nie tracić przy nim zdrowego rozsądku?
Jakby
zauważając moje zdziwienie, Walt uśmiechnął się pod nosem.
Niemniej
jednak nie podeszłam tam po to, by roztkliwiać się nad jego wyborem. O nie, to
była tylko przykrywka, ponieważ tak naprawdę chciałam zajrzeć mu przez ramię i
dowiedzieć się, co gotuje. Wykorzystując chwilę nieuwagi, wyciągnęłam szyję i
rzuciłam okiem na zawartość garnka. Zdołałam dojrzeć jedynie kawałki marchewki
i sos wyglądający na połączenie curry i czegoś jeszcze, przynajmniej jeśli
zapach mnie nie mylił, zanim Walt się nie zorientował i nie przykrył garnka
pokrywką.
—
No, błagam, Walt, umieram z ciekawości — jęknęłam, gdy stanowczo odsunął mnie
od części kuchennej. Stanęłam z rękami skrzyżowanymi na piersi. — Nie potrafię
sobie przypomnieć, kiedy ostatnio jakiś mężczyzna dla mnie gotował, to chyba
naturalne, że bardzo mnie to ekscytuje — spróbowałam raz jeszcze.
—
Dowiesz się w swoim czasie, Jo — odpowiedział niewzruszony moimi próbami
zagrania na jego ego, odwracając się do mnie tyłem. Kiedy westchnęłam ciężko,
dodał: — Nie testuj mojej cierpliwości.
Słucham?
Czy ja się przesłyszałam? Nie potrafiłam stwierdzić, czy Walt powiedział to na
poważnie, czy żartował. Zrezygnowałam jednak z domyślania się, co miał na
myśli.
—
Chciałabym ci przypomnieć, że jesteś w mojej kuchni, używając moich sprzętów.
Walt
wzruszył ramionami. Nie robiło to na nim żadnego wrażenia! Ech, faceci.
—
Dobrze, wygrałeś — stwierdziłam zrezygnowana i usiadłam przy stoliku.
Oparłam
brodę na ręce i starałam się cierpliwie czekać na to tajemnicze danie. Pół kwadransa
później, po kilku moich kolejnych nieudanych próbach wypytania się, co takiego
będziemy jeść, Walt powiedział, żebym nakryła do stołu. Zaczynałam być już
lekko głodna, poza tym ile można czekać? Poderwałam się więc z krzesła
podekscytowana i w ekspresowym tempie przygotowałam wszystko, co niezbędne.
—
Kurczak? Skąd ty wziąłeś kurczaka? O rany, to seler!
Zachwycałam
się, patrząc z niedowierzaniem na zawartość talerza, który w końcu Walt
postawił przede mną. To, co się na nim znajdowało, przypominało trochę kurczaka
z curry, ale jak słusznie zauważyłam, było głównie selerem. Była tam też
marchewka i papryka, jakieś zielone elementy, które mogły być pietruszką –
kiedyś zamroziłam natkę, by mieć świeży zapas pod ręką. Chwyciłam widelec i
szybko posmakowałam. Było po prostu przepyszne.
Walt
po mojej reakcji domyślił się, że mi smakuje, więc uśmiechnął się triumfująco.
—
Nie wiem, co to jest i z czego to powstało, ale jest genialne!
—
Cóż, jedynym z moich ukrytych talentów, jest przyrządzanie wspaniałych potraw z
niczego.
—
Och — wymsknęło mi się, ponieważ ciężko mi było ukryć podziw. — Mam nadzieję w
takim razie, że kiedyś dane będzie mi poznać twoje pozostałe talenty — rzuciłam
niewinnie, jednak mina Walta zmieniła się na chwilę. Wyglądał na lekko
zaskoczonego, by zaraz potem na powrót uśmiechnąć się z zadowoleniem, kładąc na
stół talerz dla siebie.
No, no, Jo, zapunktowałaś sobie i to nieźle.
—
Pójdę się przebrać, zaraz wracam — powiedziałam, gdy Walt otwierał butelkę wina
przyniesioną przeze mnie z przyjęcia zaręczynowego. Przypomniało mi to, że
nadal siedzę w jaskraworóżowej kiecce i kiedy to sobie uświadomiłam, zaczęło mi
być zwyczajnie niewygodnie.
Szybkim
krokiem wpadłam do swojej sypialni i rzuciłam spojrzenie na zawartość mojej
szafy. Dobrze, że zazwyczaj zamykałam drzwi, bo zostawiłam niezły bałagan po
porannych przygotowaniach. Miałam wrażenie jednak, jakby minęło znacznie więcej
czasu, od momentu wybierania odpowiedniej garderoby na przyjęcie zaręczynowe do
chwili obecnej, w której stałam niezdecydowana przed lustrem. Wchodząc do
sypialni, wiedziałam, że chcę się przebrać w coś wygodnego, ale teraz, gdy
trzymałam w ręku powyciągane dresy, zmieniłam zdanie. Co jak co, ale szary
dżersej z dziurami na kieszeniach nie był moim wymarzonym strojem na takie
okazje jak taka.
Nazwij
mnie próżną, mam to gdzieś.
Byłam
właśnie w trakcie wciągania na siebie dżinsów z postrzępionymi nogawkami i
wysokim stanem, które idealnie podkreślały moją figurę, kiedy usłyszałam
dzwonek do drzwi. Pierwsza osoba, która przyszła mi na myśl, to oczywiście
Peter. Cholerny Peter, który notabene jeszcze godzinę temu siedział w pizzerii
Grega razem z Sylvią. Wpadłam więc w panikę i próbując w pośpiechu zapiąć
spodnie i jednocześnie wciągnąć na siebie koszulkę, skończyłam zaplątana w
materiał i własne kończyny.
—
Otworzę! — krzyknął Walt, kiedy ktoś zza drzwiami zadzwonił drugi raz. Prawie
zaklęłam na głos, zanim jednak zdążyłam zaprotestować lub chociażby wyplątać
się z ubrań, było za późno. Walt otworzył drzwi.
Wypadłam
z sypialni i niemal zderzyłam się z plecami Walta. Musiałam okrążyć go, żeby
zobaczyć, kto stał po drugiej stronie.
—
Sylvia — jęknęłam automatycznie, kiedy ujrzałam niezadowoloną twarz żony mojego
przyjaciela. Cóż, tego jednak się nie spodziewałam.
—
Chciałam z tobą porozmawiać, ale widzę, że jesteś… — urwała i zmierzyła Walta
lodowatym spojrzeniem. Przyznam, że w tamtej chwili wyglądała na wyjątkowo
urażoną. — …zajęta — dokończyła. Mogłabym przysiąc, że słyszałam, jak
prychnęła.
Co
za tupet!
—
Czy coś się stało? — zapytałam, siląc się na normalny ton. Przynajmniej jedna z
nas musiała poczuwać się do tego, by udawać, że wszystko jest w porządku i nie
robić dramy.
Sylvia
spojrzała na mnie zaskoczona.
—
Myślę, że doskonale wiesz, co się stało, Jo — powiedziała, a każde kolejne
wypowiadane słowo ociekało jadem jeszcze bardziej niż poprzednie. Typowa
zagrywka. Wow, więc jednak pani Matthews była wredną suczą.
Nie
zamierzałam się z nią spierać, ba, chciałam tego uniknąć za wszelką cenę,
biorąc pod uwagę fakt, że za mną stał Walt i przysłuchiwał się temu
wszystkiemu. Sylvia najwyraźniej nie widziała niczego niestosownego w swoim
zachowaniu. Zerknęłam kątem oka w stronę Walta. Patrzył na Sylvię lekko
zdezorientowany, ale najwyraźniej jeszcze nie poczuł się zakłopotany naszą
wymianą zdań.
—
Słuchaj, Sylvia — zaczęłam, akcentując jej imię dokładnie w taki sam sposób,
jak ona moje. — Cokolwiek masz mi do powiedzenia w temacie, o którym
najwyraźniej doskonale wiem, możemy przełożyć to na inny dzień.
Sylvia
skrzyżowała ręce na piersi i zacisnęła wargi, które zazwyczaj wydatne, teraz
zamieniły się w jedną, długą kreskę. Przez chwilę mierzyła mnie jeszcze
bardziej niezadowolonym spojrzeniem niż wcześniej, aż w końcu wypuściła
powietrze z ciężkim westchnieniem.
—
Dobra — mruknęła. — Ale chcę, żebyś wiedziała, że to, co teraz robisz, jest nie
fair w stosunku do Petera. On na to nie zasługuje.
Przepraszam,
co?
Czy
ja się przesłyszałam?
Że
jak?
Musiałam
chyba wyglądać na nieźle wstrząśniętą, bo Sylvia tylko uśmiechnęła się
triumfująco, zmrużyła oczy i pożegnała się krótkim: „Zadzwonię”. Stałam przez
chwilę zdziwiona przy otwartych drzwiach, a kiedy Walt zapytał, czy wszystko w
porządku, pokręciłam stanowczo głową.
Nic
tutaj nie było tak, jak powinno. Po pierwsze, Peter, znowu. Miałam wrażenie, że
gdzieś za moimi plecami, za każdym razem, kiedy pojawiał się Peter, leciała
irytująca melodia „Never Ending Story”. Po drugie, Sylvia i jej niemierzalny
żadnymi znanymi mi metodami tupet. Chyba nadszedł najwyższy czas na to, bym
sobie porozmawiała poważnie z jej mężem. No bo, skoro moje tłumaczenia do nich
nie docierały, może głos rozsądku w postaci Grega przemówi im do rozumu? Nie
miałam raczej innego wyboru.
—
Co jest nie tak z tymi ludźmi? Co jest nie tak z Peterem?! — powiedziałam w
końcu na głos.
—
Może jest psychopatycznym stalkerem — odparł Walt z okropnie poważną miną,
zupełnie jakby odczytywał moje myśli w punkt, jednak chwilę później uśmiechnął
się. Kto tu był stalkerem, Panie Wspaniały?
Nie
zdążyłam rzucić kąśliwej uwagi, ponieważ coś zawibrowało na szafce w korytarzu.
Odwróciłam się automatycznie i zanim pomyślałam, sięgnęłam po telefon. Dopiero,
kiedy spojrzałam na wyświetlacz, zorientowałam się, że komórka nie należy do
mnie.
—
Przepraszam, nie chciałam — powiedziałam, szybko wręczając mu telefon. Spojrzał
na niego niewyraźnie, po czym odrzucił połączenie i schował do kieszeni spodni.
Zmarszczyłam
brwi, przyglądając mu się wtedy uważnie. Dzwoniła jego matka, a przynajmniej
tak był podpisany kontakt, chociaż szczerze wątpiłam, by był to jakiś tajny
pseudonim. Utwierdziło mnie też w tym przekonaniu jego zachowanie, a w zasadzie
diametralna zmiana. Mój radar kiepskich relacji z rodziną należał do bardzo czułych,
w końcu sama miałam w tym niezłe doświadczenie.
—
Jeśli to coś ważnego, nie krępuj się… — zaczęłam, ale jedno zimne spojrzenie
spod jego zmarszczonych brwi wystarczyło, bym urwała w pół zdania.
—
Nie.
Pokiwałam
głową, czując dziwne napięcie pomiędzy nami. No cóż, ktoś tu miał problem z
wyrażaniem swoich emocji i tym kimś na pewno nie byłam ja.
Po
chwili niezręcznej ciszy, która zapanowała na korytarzu, Walt wrócił do kuchni
i usiadł przy stole, więc podążyłam za nim. Zauważyłam wtedy, że muzyka przestała
grać, więc nastawiłam kolejną płytę i dołączyłam do Walta.
Zajął
się jedzeniem, ale po jego lekkim nastroju sprzed kilkunastu minut nie było już
śladu. Zamienił się w spiętą, zamkniętą w sobie górę kamieni, niewzruszoną
moimi zachęcającymi uśmiechami. Ktoś inny na moim miejscu stwierdziłby, że daje
sobie spokój i olewa to wszystko, ale ponieważ to ja siedziałam na tym krześle
naprzeciwko ponurego Walta i ponieważ absolutnie nie miałam zamiaru brać do
siebie jego braku nastroju, po prostu próbowałam dalej.
Widzisz,
ja zwyczajnie wiedziałam, o co chodzi. A przynajmniej wydawało mi się, że mogę
się domyślać, dlaczego Walt odrzucił połączenie od swojej matki, dlaczego
zmienił się jego nastrój i dlaczego jego matka nie zadzwoniła ponownie,
rozumiesz? W tej całej zawiłości sytuacji miałam przed oczami naszą rozmowę w
pensjonacie w noc, w którą się poznaliśmy. To wtedy właśnie powiedział mi, w
jakich okolicznościach zmarł jego ojciec i że to właśnie on, sam, musiał
zidentyfikować jego zwłoki, nie mówiąc o tym nikomu.
Minęło
od tamtej nocy dwa tygodnie, ale czy to było dużo? Wiedziałam, że jeśli chodzi
o relacje z rodzicami, nigdy nie ma czegoś takiego jak odpowiednia ilość czasu,
która musi upłynąć, by o czymś zapomnieć.
—
Jak się czujesz?
Wiedział,
o co pytałam. Wzruszył jednak ramionami, jakby to było coś nieistotnego. Niemrawo
przerzucał widelcem jedzenie na talerzu, po czym odłożył sztućce na bok i
spojrzał w stronę okna.
—
Nie rozmawiałem z matką od pogrzebu ojca — powiedział nagle, czym mnie zaskoczył.
Nie
znaliśmy się prawie w ogóle i może powinnam była uznać, że to strasznie dziwne.
Przypomniałam sobie jednak to, co powiedział mi tamtej nocy, gdy się
poznaliśmy. Wiedziałam, że potrzebuje wyrzucić z siebie to, co trzymał do tej
pory w środku i z jakiegoś powodu nie mógł. Był zbyt dumny, zbyt zagubiony w
swoich emocjach lub zwyczajnie nie potrafił, tego nie byłam w stanie
stwierdzić.
Jakaś
część mnie po prostu chciała się dowiedzieć, co w sobie ukrywał. Poznać te
tajemnice, którymi się otaczał i sprawić, żeby się otworzył. Jakaś część mnie
czuła w sobie potrzebę tej misji. Może to było głupie i naiwne, bo ile razy przerabiałam
ten sam schemat, może to była jedynie moja wrodzona ciekawość, ale znów miałam
wrażenie, że to jest właśnie ten moment. Jeszcze chwila i dowiem się
wszystkiego.
Wyglądał,
jakby chciał coś jeszcze powiedzieć, ale zrezygnował w końcu. Wtedy właśnie
musiałam stwierdzić, że spiął się jeszcze bardziej. Zacisnął mocno dłonie na
brzegu stolika i wpatrywał się uparcie w widok zachodzącego słońca za oknem
mojego mieszkania.
Poczułam
impuls i wiedziałam, co powinnam zrobić.
Wstałam
z krzesła – Walt niewzruszenie wpatrywał się w okno – i podeszłam do niego.
Przez krótką chwilę zawahałam się, jednak kiedy odwrócił głowę w moją stronę,
po prostu poddałam się swojej intuicji i przytuliłam go.
Ponieważ
nadal trzymał sztywno ręce na stole, musiałam objąć go za szyję. Przylgnęłam
delikatnie do jego pleców, pochylając się lekko. Chyba był zaskoczony,
przynajmniej miałam taką nadzieję. Przez moment trwaliśmy tak w tym dziwnym
uścisku – ja, próbująca załagodzić jego zdenerwowanie tym gestem i on,
najwyraźniej zastanawiający się nad tym, jak bardzo pokręcona jestem.
Tak, Jo, na pewno właśnie o tym teraz myśli…
Minęły
długie sekundy, kiedy myślałam, że w końcu po prostu mnie odepchnie, w końcu
jednak dał za wygraną. Jego ciało znacznie się rozluźniło, opuścił ręce i na
początku po prostu trzymał je na kolanach, by w końcu, trochę jakby niepewnie,
chwycić mnie za przedramiona. Uśmiechnęłam się, obserwując, jak jego dłonie
zaciskają się powoli na moich.
I
znowu, było w tym coś tak bardzo intymnego, zupełnie jakby przychodziło to
wszystko naturalnie, pasując do siebie wręcz idealnie. Nie mogłam się
powstrzymać przed głośnym westchnięciem.
Walt
przechylił głowę tak, by spojrzeć mi w oczy. W jego spojrzeniu było nadal coś,
czego nie potrafiłam rozszyfrować. Jakby gdzieś czający się na granicy smutek,
ale nie tylko. Było w tym wszystkim jednak też coś innego, zupełnie jakby był
mi wdzięczny za to, co zrobiłam. Jakby nie śmiał mnie o to poprosić, ale bardzo
tego potrzebował.
Uśmiechnęłam
się mimowolnie, a on odpowiedział mi tym samym. Odwrócił głowę i oparł się na
moim ramieniu. Poczułam, jak po moim ciele przechodzi przyjemny dreszcz. Przez
chwilę w mojej głowie czaiła się pokusa, by poddać się temu impulsowi i dać
ponieść się chwili, jednak w porę przypomniałam sobie, co jeszcze niedawno
sobie obiecaliśmy. Czysta kartka. I chociaż ta pokusa była bardzo ekscytująca,
koniec końców musiałam przyznać, że na razie musiała zaczekać.
Poruszyłam
się nieco i Walt, jakby odczytując moje myśli, wypuścił mnie delikatnie z
objęć.
—
Pójdę już — powiedział lekko zachrypniętym głosem.
Spojrzałam
na niego niepewnie, ale nie musiałam długo się przyglądać, by wiedzieć, że raczej
pomyślał o tym samym, co ja. Wstał z krzesła i skierował się powoli do drzwi, a
ja podążyłam za nim.
—
Mam nadzieję, że spotkamy się niedługo — powiedziałam, kiedy stanął przed
klamką i odwrócił się w moją stronę. Uśmiechnął się lekko, mimo że nadal widziałam,
że jest trochę zdenerwowany.
—
Co powiesz na czwartek? Tym razem mam dla ciebie pewną niespodziankę.
Uśmiechnął
się tajemniczo, na co uniosłam lekko brwi. Pokiwałam jednak tylko głową i
odprowadziłam do wyjścia. Kiedy w końcu usłyszałam, jak odgłos jego kroków
powoli słabnie, oparłam się o drzwi i wypuściłam głośno powietrze.
Oczywiście,
ten dzień nie mógłby skończyć się inaczej. Pewnie, cieszyłam się, że wszystko
sobie wyjaśniliśmy, że znów się spotkamy, ale jeszcze nie mogłam być spokojna.
Musiałam koniecznie porozmawiać z Gregiem o Sylvii i Peterze, bo to przestawało
być śmieszne.
…never ending stooooooooory…
Ech.
I jak ja teraz miałam zasnąć?
Chciałabym poinformować, że zaczęłam pisanie oceny Twojego bloga. Prosiłabym więc, żebyś nie dodawała nowych rozdziałów i informowała mnie o wszelkich zmianach :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
Ja za to chce czytac nowe rozdzialy. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńOkej, skoro nie wiem, kiedy wjedzie ocena, a oceniająca poprosiła o nie dodawanie nowych rozdziałów... Proszę, Anonimie: https://www.wattpad.com/445139238-goodnight-mr-sweetheart-16-podst%C4%99py-lilibeth
UsuńNa wattpadzie jestem rozdział do przodu :D
Można przeczytać tę część bez rejestracji, ale oczywiście zapraszam, bo tam zaglądam częściej.
Hej, to jest recenzja Twojego bloga:
OdpowiedzUsuńhttp://recenzjeblogopowiadan.blogspot.com/2017/10/goodnight-mr-sweetheartblogspotcom.html
Ale halo, jak tak można, 3 dni od publikacji i bloga już nie ma? :< Ciekawa jestem, co tam zostało napisane. Każda opinia jest dla mnie ważna, więc z chęcią się z twoją zapoznam. Jeśli nie chcesz pokazywać tego publicznie, to możesz wysłać na maila: sweetkittahh@gmail.com
UsuńW razie gdyby ktoś tu nadal zaglądał, nie porzuciłam bloga.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że niedługo zaktualizuję. Tymczasem łapcie kolejny rozdział na wattpadzie (tam jest trochę inna numeracja rozdziałów)
https://www.wattpad.com/482532402-goodnight-mr-sweetheart-16-wszystko-jest-win%C4%85
Uśmiechałam się przez cały rozdział - prychnęłam jedynie, gdy przylazła Sylvia. Serio, co z nią jest nie tak? założyła się z kimś o milion dolców, że spiknie Jo z Peterem? Czy po prostu jest tak chorobliwe zazdrosna o Grega, że nawet czuje się niepewnie po ślubie z nim? Jeśli to drugie, to raczej powinna się cieszyć, że Jo się z kimś się spotyka, nie? Ehhh... nie lubię jej. Za to lubię Grega, choć jest go jak na lekarstwo - wydaje się być po prostu porządnym facetem. Jednak jego gust co do kobiet... (w końcu Sylvia jest jego żoną!) No ale dobra, ponoć miłość jest ślepa.
OdpowiedzUsuńScena, gdy Jo przytula Walta - urocza, pełna takiego jakiegoś ciepła, nawet nie wiem jak do końca to określić - powiedzmy, że w szczególny sposób na nią zareagowałam.
Mam nadzieję, że ta ocena szybko zostanie zakończona i zaczniesz na bieżąco wrzucać rozdziały - do Wattpada ciężko mi się przekonać jeśli chodzi o czytanie...
Też już powoli Sylvia mnie męczy, ale nie mogę na odwal się zakończyć jej wątku, no bo po tylu rozdziałach jej szachrajstwa musi dojść do konkretnego punktu kulminacyjnego :D
UsuńGrega będzie więcej w rozdziale bodajże 19/20 (mam pokręconą numerację tutaj i na watt, także nie jestem pewna). Calutki rozdział! :D więc mam nadzieję, że zaspokoi oczekiwania.
Awww, no i miło mi strasznie, że ta scena wywołała w tobie takie uczucia :D Pisanie emocjonalnych scen nigdy nie było moją mocną stroną, w sumie niby romans wydaje się taki prosty i niezobowiązujący i w gruncie rzeczy piszę go dla relaksu, ale przyznaję, że ten gatunek ruszam po raz pierwszy właśnie ze względu na uczucia.
A ocena podobno jest już na ukończeniu, ale oceniająca ostatecznie zgodziła się na to, żebym wrzucała nowe rozdziały, więc długich kilkumiesięcznych przestojów nie powinno być :D chyba że zakopię się w pracy.