Dochodziła
prawie szesnasta, kiedy stanęłam na schodach prowadzących do kamienicy, w
której mieszkała moja matka. Taksówka dotarła tutaj w ciągu dziesięciu minut
mimo paskudnych korków po drodze. Nie mogłam jednak tak po prostu wejść do
środka. Czułam na sobie te wszystkie spojrzenia ciotek i wujków, kuzynek i
kuzynów, mamy i babci. Potrzebowałam chwili, żeby ułożyć sobie wszystko w
głowie.
Spojrzałam
na wyświetlacz telefonu i mimowolnie mój wzrok powędrował w stronę drugiej
dłoni. Wciąż ściskałam w niej karteczkę od Walta.
Na
wizytówce było tylko jego imię, nazwisko i numer telefonu. Walter Buchanan. Nic więcej poza ozdobnym symbolem układającym się
w dużą literę „W”. Zupełnie jakby było oczywiste, co ta litera oznacza. Nie dla
mnie. To wszystko nadal pozostawało dla mnie zagadką, czułam się wręcz
przytłoczona nadmiarem wrażeń.
Zadzwonić czy nie?
Jakby
na zawołanie, dzwonek mojego telefonu zabrzmiał nagle, wyrywając mnie z
zamyślenia. Westchnęłam zirytowana, widząc zdjęcie mamy na wyświetlaczu. Nie ma co zwlekać, Jo, powiedziałam
sobie, próbując się zmotywować. Wyciszając telefon, zdecydowanym krokiem
ruszyłam w stronę drzwi.
Mama
mieszkała tutaj praktycznie od śmierci taty. Kupiła to mieszkanie dzięki
pieniądzom z odszkodowania; było nieco „zbyt”, jeśli wiesz, co mam na myśli. Zbyt
wysokie sufity, zbyt obszerne pokoje, trzy łazienki, kominek w salonie. Nie
brzmiało jak idealne mieszkanie dla samotnej kobiety w średnim wieku. Oczywiście
należało jej się, po tym wszystkim, co musiała przejść przez te lata. Ja swojej
części nadal nie wykorzystałam. Trzymałam te pieniądze, powtarzając sobie, że
są „na czarną godzinę”, ale tak naprawdę po prostu nie chciałam ich używać. Za
każdym razem, kiedy tutaj przyjeżdżałam, przypominałam sobie o nich, leżących
gdzieś tam w skrytce w banku. I za każdym razem obiecywałam sobie, że kiedyś w
końcu zrobię z nimi porządek. Nadarzała się w gruncie rzeczy świetna okazja. Od
dawna nie dostawałam zleceń, a moje własne oszczędności, jeśli nadal nie znajdzie
się dla mnie żadna praca, niedługo i tak się skończą.
W
każdym razie mieszkanie mamy było naprawdę bardzo ładne. Urządzone ze smakiem,
w przeciwieństwie do mojego, klasyczna drewniana podłoga i pomalowane w
stonowanych kolorach ściany z ozdobnymi panelami w stylu XIX wieku. Do tego
praktycznie na każdej ścianie wisiały reprodukcje najwspanialszych dzieł w
historii sztuki. Oczywiście nie mogło zabraknąć też imitacji popularnych rzeźb
w pomniejszonej skali, które matka upychała w każdym możliwym kącie. To była
jedna z jej wielu małych wariacji. Tak samo jak za duże i zbyt rozrośnięte
kwiaty doniczkowe w korytarzu i w każdej łazience. Doprawdy, tego kompletnie
nie mogłam pojąć.
Drzwi
do domu mojej mamy były otwarte prawie zawsze. Moja rodzicielka po prostu nie
wierzyła w złodziei i nieuczciwe osoby, które mogłyby ją okraść. Zawsze
powtarzała, że zamykanie drzwi na noc to najwięcej, na co ją stać. Uwielbiała
po prostu, kiedy przychodzili do niej ludzie. Jacykolwiek. Możliwe, że było to
przyzwyczajenie z dzieciństwa, ponieważ babcia Jesminder również była bardzo
gościnną osobą. Dla niej nieważne było, skąd ktoś pochodził, liczyło się tylko
dobre serce. Moja mama w gruncie rzeczy była taka sama.
Weszłam
do środka, ściągając buty w korytarzu i zostawiając je w szafce. Widzisz, taki
był zwyczaj u nas w domu, zawsze trzeba było ściągnąć obuwie, jeśli wchodziło
się do domu. Moja mama nienawidziła brudnych śladów na podłodze.
—
Mamo, już jestem! — krzyknęłam, słysząc dochodzące z salonu głośne rozmowy i
skoczną, indyjską muzykę.
Jak na
zawołanie w korytarzu zaczęły pojawiać się twarze członków mojej rodziny,
witając mnie i przekrzykując się nawzajem. Pierwszy pojawił się wujek Ray z
ciocią Kalpaną. Jedyny brat mojej mamy od jakiegoś czasu był posiadaczem
okazałego piwnego brzucha, co jego żona wyrzucała mu za każdym razem, kiedy
według niej zaczynał przesadzać z objadaniem się przy stole. Zaraz za nimi
podążała Rina i córki Raya, Chandra wraz ze swoimi dziećmi i Nadia z nieznanym
mi mężczyzną. Nie zdążyłam się z nimi nawet porządnie przywitać ani dowiedzieć
się, kim jest nowy towarzysz Nadii, kiedy dopadły mnie kuzynki Lina i Padma,
córki cioci Amali. Takim sposobem zanim dotarłam do salonu, w którym wszyscy
się mieścili w oczekiwaniu na obiad, zostałam wyściskana i wycałowana przez
większość osób, które zaprosiła mama. W międzyczasie oczywiście wszyscy
bombardowali mnie pytaniami na temat Petera.
—
Gdzie jest Peter?
— Rina
opowiadała nam o nim! Niezłe ciacho!
—
Gdzie go ukrywasz?
— No
nie wstydź się nas!
Uśmiechnęłam
się krzywo. Większość osób zgromadziła się na kanapie i fotelach wokół kominka,
gdzie mama na półkach miała poustawiane albumy – jak się domyślałam, zajmowali
się oglądaniem zdjęć, zanim się pojawiłam. Zauważyłam, że brakowało tylko
dwójki dzieci Riny, które w tym roku podobno zaczęły studia, oraz najstarszego
syna wuja Raya, Deva, i najmłodszej córki Amali, Priyi. Prawie wszystkie dzieci
rodzeństwa mamy miały już swoje własne rodziny, oczywiście oprócz najmłodszych
Riny i Yasha, i ku mojemu zaskoczeniu Nadia, najmłodsza córka Raya, nadal
pozostawała niezamężna. W przeciwieństwie oczywiście do mnie, starej panny bez
wykształcenia, Nadia była dumą rodziny, bo studiowała medycynę. Z tego, co
pamiętam, niedługo czekały ją egzaminy, po których miała rozpocząć pracę w
nowym szpitalu. Z tego też względu nikt nie wypominał jej, że nadal nie wyszła
za mąż.
Salon
otwarty był na jadalnię, w której znajdował się wielki stół i krzesła wokół
niego; mama kupiła go właśnie z myślą o swojej licznej rodzinie. Przy stole
siedziało kilka moich kuzynek i kuzynów, ale również babcia Katherine ze swoją
niekończącą się robótką na drutach. Babcia niezbyt przepadała za rozgardiaszem
panującym wokół. Nigdy nie była wielką miłośniczką rodzinnych zgromadzeń, ale
ponieważ nie została jej żadna rodzina poza synową, czyli moją mamą, i mną,
często nas odwiedzała. Pomachałam jej i posłałam promienny uśmiech.
Odwzajemniła się tym samym i wróciła do dziergania swetra. Babcia miała już
swoje lata, prawie dochodziła dziewięćdziesiątki, jednak mimo to nadal
posiadała nienaganny wzrok, który pozwalał jej spędzać długie godziny nad
robótkami. Jak można się domyślać, na święta lub urodziny każdy dostawał od
niej w prezencie sweter lub skarpetki.
—
Gdzie jest mój przyszły zięć, hm? — Usłyszałam za sobą głos matki. — Na boga,
Ray, wyłącz tę muzykę. Nic przez nią nie słychać!
Odwróciłam
się i ujrzałam mamę w towarzystwie cioci Amali. Niosły półmiski pełne
parujących potraw. Przywitałam się z mamą pocałunkiem w policzek i uścisnęłam
ciocię. Mama i Amala były bardzo do siebie podobne, czasem słyszałam, że w
młodości brano je za siostry bliźniaczki. Z tym, że z czasem ciocia znacznie
się postarzała, na jej ciemnych, długich włosach było coraz więcej siwych pasm,
a na niegdyś gładkiej i szczupłej twarzy pojawiało się sporo zmarszczek. Nadal
wyglądały bardzo podobnie, mama jednak ostatnio zaczęła nosić krótsze fryzury,
farbować siwe włosy na czarno i ubierać się bardzo elegancko, z kolei ciocia
nadal nosiła tradycyjne indyjskie stroje jak większość jej sióstr i nie
uznawała „sztucznych upiększaczy”.
— No
właśnie, Josie! Nie trzymaj nas w niepewności! — krzyknęła Rina zza oparcia
fotela.
—
Kochana, a co ty taka chuda się zrobiłaś? — zapytała Amala, przyglądając mi się
ze zmartwieniem. — Pewnie wyczytałaś gdzieś, że jak nic nie będziesz jadła, to
wypiękniejesz. Te wszystkie diety cud — prychnęła z pogardą. — Ja nigdy nie
miałam problemu z linią i nie musiałam być na diecie.
— Tak,
mamo, zanim wyszłaś za mąż, potem twoją dietą były pączki — zaśmiała się jedna
z jej córek, kuzynka Lina. Ciocia Amala syknęła na nią i rzuciła w jej stronę
ścierką, co wywołało ogólne rozbawienie.
— To
gdzie ten Anglik, o którym słyszę od tygodni od wszystkich kobiet w tej
rodzinie? — odezwał się nagle wuj Ray. Jako jeden z rodzeństwa mojej mamy nie
mówił prawie w ogóle z akcentem. Był dyrektorem firmy transportowej i często
podróżował, co pozwalało mu ćwiczyć język. Miał wręcz bardziej amerykański
akcent niż angielski.
Jęknęłam
zrozpaczona i poczułam, że muszę nagle usiąść.
—
Muszę wam coś powiedzieć — zaczęłam.
— Na
bogów, jesteś w ciąży? — Amala złapała się za głowę i zaczęła rozpaczać w
hindi, czym tylko zirytowała swojego męża, Harisha.
—
Kobieto, uspokój się — powiedział, za co byłam mu niezwykle wdzięczna.
Należał
do tych bardziej rozsądnych członków rodziny, a nie jak reszta, niecierpliwych.
Stał przy kominku razem z wujkiem Rayem i Yashem, który teraz kręcił głową.
Niestety na jego słowa reszta rodziny, w tym moja mama, zaczęli nawzajem się
przekrzykiwać. Czułam, że powinnam to jak najszybciej przerwać.
—
Przestańcie! Ja i Peter nie jesteśmy już razem! — krzyknęłam w końcu, nie
wytrzymując napięcia.
Na
początku nadal panował rozgardiasz, kiedy każdy próbował coś powiedzieć, ale
dosłownie dwie sekundy później głowy zaczęły odwracać się w moją stronę. Nie
sądziłam tylko, że tym wyznaniem rozpocznę kolejną gorącą dyskusję.
— Jak
to nie jesteście razem?
—
Zostawił cię w ciąży?
— To
wszystko przez Rinę, prawda? Narobiła ci wstydu?
Każdy
chciał o coś zapytać, każdy chciał coś powiedzieć, a ja czułam, że jeszcze
chwila i zwariuję. Rodzina mojej mamy to było zdecydowanie zbyt dużo na dziś.
—
Josie, kochanie, powiedz coś w końcu! — Tym razem odezwała się moja mama,
siadając obok mnie na kanapie. Wszyscy zebrali się wokół i doskonale czułam na
sobie ich spojrzenia.
Przełknęłam
głośno ślinę, po czym wstałam z kanapy i przeszłam się po pokoju, by chociaż
przez chwilę uwolnić się od tych spojrzeń. Co innego jest zwierzać się z
rozstania z facetem najbliższej przyjaciółce, a co innego opowiadać o tym
rodzinie, która niekoniecznie należy do najnormalniejszych.
— Po
prostu nie jesteśmy razem, okej? Ludzie się rozstają, tak czasem bywa. I nie, Lina,
do jasnej cholery, nie jestem w ciąży! Poza tym, mężczyzna ze sklepu nie jest
Peterem, jasne?!
Ostatnie
zdanie wypowiedziałam nieco zbyt głośno, czym sprawiłam, że większość spojrzała
po sobie. Cóż, rozzłościli mnie, więc mieli za swoje. Nie chciałam ich
atakować, ale z drugiej strony, ugh, jak inaczej przemówić do tłumu ludzi,
którzy nie chcieli słuchać?
Wtedy
też przypomniałam sobie, że ta sytuacja nie miałaby miejsca, gdyby nie
wspaniały pomysł mojej mamy, aby zaprosić wszystkich swoich krewnych.
—
Mamo, na drugi raz mogłabyś nie zapraszać całej rodziny, kiedy chcę ci
przedstawić kogoś, z kim się spotykam? — zwróciłam się do niej, wykorzystując
moment, gdy nadal panowała cisza. — Jak widać wyniknęło tylko niepotrzebne
nieporozumienie.
— Skąd
ten niedorzeczny pomysł, Josie? — Matka wydawała się szczerze zdumiona moimi
słowami. Skierowała swoje spojrzenie w stronę brata, Raya, a chwilę później w
stronę Nadii, która uśmiechała się pod nosem.
— Jak
to skąd? — sarknęłam. — Nagle wszyscy się zjeżdżają, kiedy akurat ja mam
przyprowadzić faceta?
— Jo,
nikt ci nic nie powiedział? — odezwała się Nadia, nadal lekko rozbawiona.
— Co
powiedział? — spytałam zdziwiona jej nieoczekiwanym wtrąceniem.
—
Nadia i Adi za tydzień się zaręczają, Josie — poinformowała mnie ciocia Rina. —
Dziś mieliśmy omówić ostatnie przygotowania do zaręczyn i urodzin Nadii.
— Och
— wymsknęło mi się, kiedy w jednej sekundzie uświadomiłam sobie, jak bardzo
niedorzeczny był mój wybuch.
Momentalnie
większość rodziny zaczęła śmiać i żartować sobie z całej sytuacji. Prawie nikt
nie zwracał już na mnie uwagi, ponieważ chwilę później przenieśli się do
jadalni, najwyraźniej nie mogąc się już doczekać pyszności, które przygotowała
moja mama z pomocą cioci Amali.
No
tak, wszystko jasne. Nadia i jej tajemniczy towarzysz, zwany Adim, którego nie
przyszło mi do tej pory poznać, mieli się zaręczyć. Jak mogłam pomyśleć, że to
właśnie ze względu na mnie cała ta rodzinna szopka?
Może dlatego, że twoja matka nie raczyła cię
o niczym poinformować?
Oczywiście
to było w jej stylu, ale nie miałam ochoty teraz jej tego wyrzucać. Po prostu
wzruszyłam ramionami i dołączyłam do reszty przy stole.
Sielanka
nie trwała jednak zbyt długo. Jeśli myślisz, że temat mojego staropanieństwa i
kolejnego nieudanego związku się wyczerpał, ponieważ rodzina zajęła się
planowaniem zaręczyn Nadii i Adiego, bardzo się mylisz. Atak rozpoczął się
zaraz po deserze, kiedy temat zszedł na studiowanie. Oczywiście dostało mi się
za to, że rzuciłam studia, by w pełni poświęcić się karierze modelki, czym
stanowiłam zły przykład dla dzieci mojego kuzynostwa.
Potaknęłam
więc tylko głową, licząc, że ktoś standardowo zacznie marudzić na nowoczesny
styl życia i da mi spokój, jednak trochę się przeliczyłam. Mówiąc o nowoczesnym
stylu życia, mieli na myśli bardzo popularny współcześnie pogląd kobiet na
małżeństwo. Czyli jego brak. Czyli mnie.
—
Kochana, niedługo skończysz trzydzieści lat… — zaczęła moja mama. Poczułam się
trochę, jakby wbijała mi szpilkę w plecy. Własna matka.
— Ech,
dopiero za pół roku — bąknęłam w nadziei, że to coś da.
Nie
dało.
— Jak
ty zamierzasz znaleźć męża, a co dopiero urodzić dzieci w wieku trzydziestu
lat? — zapytała ciotka Amala. — Ja w tym wieku miałam już trójkę dzieci i na
pełen etat zajmowałam się domem, a ty ciągle fruwasz po tym Londynie jak jakaś
pannica.
Nie
dotknęło mnie to bardzo mocno, bo rozmowy na ten temat opierały się zawsze na
tym samym. Słyszałam to już wielokrotnie. Biorąc jednak pod uwagę wydarzenia z
ostatniego tygodnia, poczułam się trochę nieswojo. Do tej pory wydawało mi się,
że prowadzę pozytywne, dosyć sensowne życie, oprócz kilku nieudanych związków,
jednak kiedy ciocia Amala nadal wymieniała swoje osiągnięcia, których zdołała
dokonać do trzydziestki, moje życie wydało mi się trochę… pozbawione głównego
celu.
Jaka
jest szansa, że w wieku trzydziestu lat osiągnę jeszcze jakiś sukces czy znajdę
miłość swojego życia?
Jo, nie oszukuj się, jesteś kiepska z matmy.
Nawet gdybyś siedziała tutaj do jutra, nie policzyłabyś tego
prawdopodobieństwa.
Bo
może to prawdopodobieństwo nie istniało? Więc ciotka miała poniekąd rację, czym
oczywiście niesamowicie mnie zdołowała. Nie pomógł w ogóle fakt, że do rozmowy
włączyła się Rina.
—
Josie, a może powinnaś zmienić styl? Zacząć się ubierać bardziej tradycyjnie?
Jęknęłam.
Zaczęło się.
— Rina
ma rację — podchwyciła Chandra. — Ubierasz się zbyt wyzywająco. Dla niektórych
mężczyzn to oznacza tylko jedno. To niewłaściwe. Młoda kobieta taka jak ty… — A
jeszcze przed chwilą byłam rozsypującą się trzydziestką? — …powinna ubierać się
schludnie i odpowiednio do swojej płci. Ja rozumiem, że teraz są inne czasy,
ale jakbyś założyła sukienkę odpowiedniej długości i przestała pozować w
negliżu…
— Tak,
wtedy na pewno znalazłabym mężczyznę swojego życia i razem odeszlibyśmy w
stronę zachodzącego słońca, złączeni na wieki.
Nie
sądziłam, że mówię to na głos. W każdym razie po minach członków rodziny
wywnioskowałam, że podzieliłam się swoimi myślami z ogółem.
—
Jeśli masz takie podejście, dziewczyno, to prędko go nie znajdziesz. Przecież
na siłę nikogo nie poznasz — mruknęła żona Raya, ciotka Kalpana, uśmiechając
się złośliwie.
—
Kochana, miłość sama do ciebie przyjdzie, nie ma się co dołować z tego powodu.
Zobaczysz — wtrąciła się Nadia, prawdopodobnie słysząc jedynie ostatnią
wypowiedź Kalpany, ponieważ była zbyt skupiona na wycieraniu policzka swojego
przyszłego narzeczonego.
Milczałam,
zastanawiając się, w jaki sposób dyskusja z tego, że nie mam męża, przeszła na
to, że szukam go na siłę, ale nie byłam w stanie znaleźć sensownej odpowiedzi.
Zrezygnowałam więc z ogólnego myślenia. Po prostu siedziałam tam i słuchałam,
jak ciotki, wujkowie, kuzyni i matka na przemian bombardują mnie swoimi radami
na temat związków i znajdywania mężczyzny swojego życia.
Aż w
końcu chyba przestali zwracać na mnie uwagę, bo kiedy wstałam od stołu, nikt
nie zwrócił na mnie swojego spojrzenia. Pogrążeni w dyskusji na temat
małżeństw, nie zauważyli nawet, gdy podeszłam do siedzącej w rogu babci
Katherine, która minutę wcześniej puściła mi oczko. Pomogłam jej wstać i
odprowadziłam na kanapę przed kominkiem, żeby mogła w spokoju dokończyć swoją
robótkę.
Pokręciłam
głową w niedowierzaniu, rzucając ostatnie spojrzenie w stronę jadalni.
— Czas
na mnie, babciu — powiedziałam, uśmiechając się do jedynej osoby w tym domu,
która nie zamierzała mnie oceniać ze względu na mój stan cywilny.
Ucałowałam
ją w policzek i już miałam wyjść, kiedy babcia odezwała się nagle.
— Josie,
kochanie — powiedziała cicho. Odwróciłam się i spojrzałam na nią wyczekująco. —
Dobrze się czujesz?
— Tak,
babciu. — Znów się uśmiechnęłam. — I to chyba ja powinnam zadać ci to pytanie.
— Och,
nie przejmuj się mną! — Machnęła lekceważąco ręką. — Powiedz mi tylko… Kim w
takim razie był ten mężczyzna w sklepie? Rina ma tendencję do wyolbrzymiania,
ale… Opowiadała o nim w taki sposób, jakbyście się dobrze znali.
Cóż,
babcia Katherine miała zawsze dobre oko do szczegółów. Rodzice zawsze mi
powtarzali, że mam to po niej. Westchnęłam, jednak starałam nie dać po sobie
poznać, że zdziwiło mnie to pytanie. Uśmiechałam się nadal szeroko.
— Nie
wiem — powiedziałam zgodnie z prawdą. Babcia tylko pokiwała głową, po czym
powróciła do robienia na drutach. Uznałam więc, że to najlepszy moment, żeby w
końcu wyjść z tego domu. — Ale niedługo się dowiem — dodałam do siebie szeptem,
kiedy znalazłam się już na zewnątrz.
Hmm... Wychodzi na to, że szybko poszło. ^^ W nerwach bo w nerwach, ale rodzinka poznała prawdę. I w sumie dobrze. No i naprawdę spora ta rodzina! Ale bardzo dobrze Ci poszło przedstawienie wszystkich tak, żeby się nie pogubić kto co mówił i kim był. Tak więc super (bo mi zazwyczaj kiepsko to wychodzi, gdy jest sporo osób w jednej scenie). Babcia, choć było o niej i z nią niewiele, wzbudziła moją sympatię. Taka prawdziwa babcia, która wspiera, rozumie i kocha. ^^
OdpowiedzUsuńNa miejscu Jo pewnie zapadłabym się pod ziemię. Wybuchła, ochrzaniła mamę, a się okazało, że wszyscy się zjechali z powodu jej kuzynki. Ehhh... musiało być jej głupio. I to jej gadanie na głos własnych myśli. Jeśli to się jej powtarza, to mogą z tego wyniknąć ciekawe sytuacje. :D
A tak na marginesie sobie marzę, że na wesele do kuzynki Jo pójdzie już z Waltem. ^^
Spore, natrętne rodziny to chyba moja specjalność. W tej materii czerpię inspirację z własnej :D co prawda nie jest jakaś imponująca wielkościowo, ale jak się wszyscy zjadą, to właśnie jest podobnie. Ktoś zawsze dostanie rykoszetem, bo jest singlem, bo nie ma dzieci, bo za mało zarabia, bo jest za gruby (serio!). Jak to w rodzince :)
UsuńGdy mam za dużo osób w jednej scenie, staram się ich trochę ograć, żeby nie było nudno, ale znam to, nie zawsze wychodzi tak płynnie, jakby się chciało. Grunt to ćwiczyć :D
Jasne, było jej głupio, ale w gruncie rzeczy trochę przywykła do tego, że zawsze jej się za coś dostaje i jest zaprawiona w bojach tego typu, więc nie było fejspalmowania przez tydzień z tego powodu.
Ok, spoiler alert: pójdzie. Ale do wesela jeszcze milion rozdziałów, hehe.