Kolejny rozdział to niespodzianka :) Mam nadzieję, że wam się spodoba.
Gdybym miała
napisać sztukę o zaręczynach mojej kuzynki Nadii, byłby to w połowie musical –
tak, typowy bollywood – z hitami popowymi z radia wymieszanymi z hinduskimi
rytmami oraz w połowie czarna komedia z morderstwem sąsiada w tle, bo moja
rodzina byłaby w tej sztuce mafią. Potem wszyscy siedzielibyśmy przy stole i
jedli zaręczynowy tort, bo był najlepszy z całego wieczoru, w takiej
tajemniczej ciszy, podczas której nikt nic nie mówi, ale wszyscy rzucają sobie
ukradkiem spojrzenia i wiedzą, o co chodzi. Moja matka świetnie by się nadawała
na rolę bossa rodziny Franco-Patel. Nosiłaby pewnie wieczorowe suknie o każdej
porze dnia i nocy oraz układała włosy a la lata dwudzieste, chociaż wygląda w
takich fryzurach paskudnie.
Niestety, to
wszystko kończyło się tylko na mojej inwencji twórczej, bo żadnego morderstwa
nie było, ale ciotka Amala dała niezły recital, który prawie nas pozabijał.
Wszyscy trochę się upili, prawdę mówiąc trochę za bardzo, nawet babcia
Katherine łyknęła zdrowo i zasnęła na fotelu w ogrodzie.
Jednak znów
się zagalopowałam. Wróćmy więc do początku.
Ponieważ, tak
jak już wspominałam, nie zostałam wychowana w tradycji, nie zamierzałam
zakładać sari, zresztą nawet żadnego nie miałam w swojej szafie. Przyzwyczajona
byłam już do tego, że dostawało mi się za każdym razem, kiedy nie ubierałam się
tak, jak chciała reszta rodziny. Zresztą, to nie miało żadnego znaczenia,
ponieważ i tak nie miałam brać udziału w samej ceremonii zaręczyn. To znaczy
bezpośrednio.
Muszę chyba
wspomnieć, że hinduskie zaręczyny czy wesela zawsze charakteryzowały się
wystawnością – muzyka, jedzenie, stroje i tradycja, w mniejszym lub większym
stopniu zachowana. Wszystko musiało być głośne, kolorowe, pełne życia i emocji.
Celebrowano prawie każdą chwilę, co czasem wyglądało trochę jak przedstawienie,
jakiegoś rodzaju widowisko. Biorąc jednak pod uwagę fakt, że takie związki były
często po prostu aranżowane, dla mnie to wszystko kojarzyło się z magiczną
sztuczką – magia pozostawała magią, dopóki nie poznało się jej prawdziwego
mechanizmu.
Zastanawiałam
się, jak to wyglądało w przypadku Nadii i Adiego. W końcu był Hindusem, w
każdym razie na pewno miał hinduskie korzenie, to nie ulegało wątpliwościom,
ale nie przypuszczałam po prostu, że Nadia należy do tradycjonalistek.
Studiowała medycynę, co samo w sobie było niezwykłym wyjątkiem w rodzinie ze
strony matki. Zastanawiało mnie, czy przypadkiem ciotka Amala nie maczała w tym
wszystkim swoich palców, w gruncie rzeczy kiedyś prawie mnie zaręczyła z jakimś
nieznanym mi mężczyzną.
Wspominałam
już, że miała katalog? Jakkolwiek niepokojąco to brzmiało, ciotka Amala była
prawdziwą kolekcjonerką kawalerów do wzięcia. Oczywiście hinduskiego
pochodzenia, przynajmniej w większości. Jeśli uznawała, że dany mężczyzna jest
warty którejś z wolnych kobiet, którym akurat „pomagała" znaleźć miłość
życia, trafiał do katalogu bez względu na narodowość.
Tak, siostra
mojej matki naprawdę przykładała się do tematu zamążpójścia.
W każdym razie
liczyłam trochę, że jednak mimo wszystko nie przypomni sobie o mnie i jednak
skupi się na głównym temacie dnia, czyli zaręczynach swojej bratanicy. Na
wszelki wypadek wybrałam z szafy najmniej rzucającą się w oczy sukienkę, czyli
w tym wypadku jaskraworóżową luźną sukienkę za kolano, która swoim kolorem na
pewno nie będzie odstawać od tradycyjnych strojów reszty mojej rodziny.
O dziwo,
trochę się pomyliłam.
Większość
moich ciotek, wujków i kuzynostwa, oczywiście, miała na sobie tradycyjne
stroje. Nie licząc mojej matki, która – o dziwo – miała na sobie dopasowaną
sukienkę w kolorze ecru i niebotycznie wysokie szpilki, w których najwyraźniej
nie potrafiła chodzić, ponieważ stawiała bardzo małe i szybkie kroczki
(wyobraźcie sobie moje zdziwienie, kiedy ją zobaczyłam, jak dyryguje kuzynami
wynoszącymi krzesła z jadalni do ogrodu), zwyczajnie ubrani byli również goście
ze strony Adiego. Zwyczajnie, to znaczy nie tradycyjnie. Po prostu kobiety
miały na sobie sukienki, a mężczyźni garnitury.
Nie miałam
jednak zamiaru nad tym dłużej się zastanawiać, ponieważ w mieszkaniu mojej
matki panował taki kocioł, że po prostu ciężko było myśleć o czymkolwiek innym.
Jak ta kobieta zamierzała pomieścić tyle ludzi? I skąd w ogóle ten pomysł, by
przyjęcie zaręczynowe organizować w małym mieszkaniu?
Przyjechałam,
kiedy prawie wszystko już było gotowe – najwyraźniej nie spodziewano się tylu
osób, bo wujek Ray wyciągał rozkładane ogrodowe krzesła z szafy w holu. Jak się
domyślałam, altana nie była przystrojona lampkami i pewnie, gdybym zapytała
Nadię, nie wiedziałaby, o co chodzi. Wystarczył mi rzut okiem na ogród, by
stwierdzić, że to całe przyjęcie nie było ani trochę przemyślane. Na środku
trawnika upchnięte były niepasujące do siebie stoły, uginające się pod ciężarem
wszystkich potraw i zastawy, a wokół nich krzesła poprzysuwane tak gęsto, że
trudno by było wcisnąć pomiędzy nie szpilkę. W jadalni zaś, która teraz
wydawała się strasznie pusta, rozstawiono kilka krzeseł na ceremonię zaręczyn.
— Josie, nie
stój tak, stawiamy horoskop i tylko ty zostałaś! — Usłyszałam głos ciotki Amali
za sobą. Odwróciłam się niechętnie, ponieważ wiedziałam, co mnie czeka.
Uśmiechnęłam się krzywo i podążyłam za ciotką, która już ponaglająco machała na
mnie ręką.
Horoskop dla
przyszłej panny młodej był nieodłącznym elementem zaręczyn. Przecież nie mogła
wyjść za mężczyznę, który by do niej nie pasował, prawda? Oczywiście nie miało
to żadnego znaczenia, Nadia pewnie i tak wyszłaby za Adiego, nawet gdyby nie
zapisano ich wspólnego losu w gwiazdach. A wierzcie mi, często się tak zdarzało
– czy związki były aranżowane, czy nie. W takich przypadkach – gdy horoskop
przewidywał nieszczęście lub niedopasowanie w małżeństwie – w hinduskiej
tradycji istniał pewien dziwny, niejasny dla mnie zwyczaj poślubienia drzewa.
Tak, drzewa.
Prawda, że wspaniałomyślne? Poślub drzewo, kobieto, boś niegodna mężczyzny, a
wszystkie twoje zmartwienia odejdą w niepamięć.
Tak czy
inaczej, horoskop był tradycją, wręcz obowiązkiem dla każdej niezamężnej
kobiety. Niestety jedynymi niezamężnymi kobietami podczas tych zaręczyn byłam
najwyraźniej ja oraz Nadia. Jeśli myślisz, że podekscytowana zaręczynami
rodzina skupiła się jedynie na mojej kuzynce, to się mylisz.
Ciotka Kalpana
łypnęła na mnie wzrokiem, kiedy tylko weszłam do pokoju na górze. Na co dzień
był to po prostu gabinet mojej matki, dziś jednak został przystosowany do
przyjęcia wszystkich zaproszonych na uroczystość kobiet i stawiania horoskopu.
Na środku ustawiono stół, a wokół niego poduszki, pufy i fotele. Ciotka Kalpana
wskazała mi miejsce obok Nadii, która miała na sobie piękne, bogato zdobione
sari w intensywnym turkusowym kolorze. Kuzynka uśmiechnęła się do mnie
zachęcająco.
Najwyraźniej
przyszła panna młoda była bardziej niż zadowolona ze swojego horoskopu,
ponieważ uśmiechała się i niecierpliwie kręciła na swojej poduszce. Domyślałam
się, że pewnie chciałaby mieć już te całe zaręczyny z głowy.
— Mamo, możesz
się pospieszyć? — powiedziała, kiedy ciotka Kalpana przez dłuższy czas
wertowała jakąś książkę. Nie miałam bladego pojęcia, w jaki sposób działały
horoskopy, ale najwyraźniej polegało to na wymyślaniu jakichś przypadkowych
bzdur wyczytanych w różnych źródłach na podstawie daty urodzenia.
— Kochana, to
nie jest takie proste — mruknęła ciotka znad książki. — Nasza Josie ma
najwyraźniej bardzo skomplikowaną przyszłość.
— Jak to? —
zainteresowała się moja matka, niespodziewanie wychylając się zza rogu. Do tej
pory myślałam, że nadal biegała na dole i rozkazywała wszystkim wokół. — Na
ostatnich zaręczynach wróżyłaś jej rychłe zamążpójście — dodała nieco
oskarżycielskim tonem. Kalpana posłała jej niezadowolone spojrzenie.
Racja, na
zaręczynach kuzynki Priyi okazało się, że niedługo wyjdę za mąż, podczas gdy
Nadię miało czekać nieszczęście w miłości. Zaczęłam się zastanawiać, czy może
ciotka Kalpana przypadkiem wtedy nie pomyliła naszych horoskopów.
— Jak chcesz,
Lili, to możemy się zamienić — syknęła matka Nadii. — Ja tylko czytam to, co
jest zapisane w gwiazdach. O, proszę. — Wskazała palcem na jakąś linijkę w
książce. — Uran zapowiada znaczne zmiany, pytania bez odpowiedzi, zwątpienie,
kryzysy i zerwania...
Prychnęłam pod
nosem. Uran miał w gruncie rzeczy rację, prawda?
— Ale! —
krzyknęła nagle Kalpana, podnosząc palec do góry i uciszając niezadowolone
pomruki mojej matki i ciotki Amali. — Nadarzy się możliwość spotkania osoby,
która zawładnie twoim sercem, Josie.
— Wspaniale! —
Udałam, że się cieszę, klaszcząc w dłonie i uśmiechając się jak kretynka. — Skoro
wszystko skończy się dobrze, może już zejdziemy na dół, Adi na pewno nie może
się doczekać...
— O, nie, nie,
moja droga. Jeszcze nie skończyłam.
Cudownie.
— Mars
zwiastuje dyskusje i konflikty, ale nie przejmuj się. Stoi za tobą mądry
człowiek.
— To pewnie
ten, który zawładnie moim sercem — sarknęłam, na co Kalpana skarciła mnie
wzrokiem. Ta kobieta brała to wszystko zbyt poważnie.
— Niebawem
spotka cię coś dobrego. Twoje serce zabije mocniej, nim się obejrzysz —
kontynuowała niezrażona.
— Już to
przecież mówiłaś — zauważyła słusznie ciotka Rina, nachylając się nad
tajemniczą książką Kalpany. — Pokaż, może źle czytasz.
— Czytam
dobrze! — zaparła się kobieta. — Wszystko się zgadza.
— Może po
prostu w tym roku spotka mnie podwójne szczęście? — stwierdziłam z uśmiechem,
czym rozbawiłam siedzącą obok mnie Nadię.
— Przecież
tutaj jest napisane, że singielki spotkają wiele interesujących osób na swojej
drodze, nie wybiorą jednak... — zaczęła czytać ciotka Amala, podchodząc nagle
do stolika, jednak nie dokończyła, ponieważ nagle się zapowietrzyła, po czym
spojrzała na mnie oskarżycielsko. — No wiesz, co, Josie?
— Ale o co
chodzi? — zapytałam zdezorientowana.
Ponieważ
siedziałam naprzeciwko Kalpany, nie widziałam dokładnie, co jest napisane w jej
tajemniczej książce. Przesunęłam się więc w jej stronę, by przeczytać tę
oburzającą linijkę, jednak ubiegła mnie Rina.
— Nie
wybiorą jednak stałego związku, lecz poprzestaną na przygodach na jedną noc —
zacytowała, po czym zaśmiała się głośno.
Większość
zgromadzonych kobiet jednak miała podobne zdanie, co ciotka Amala, więc
oczywiście musiałam nasłuchać się, jaka to byłam rozpustna i okropna. Zupełnie,
jakby wszystko zapisane w horoskopie już miało miejsce.
Przestały
dopiero, kiedy Nadia wstała z miejsca i oznajmiła, że koniec zabawy i najwyższy
czas zejść na dół. Kiedy zamierzałam wstać, by wyjść z pokoju, kuzynka złapała
mnie za ramię i przytrzymała. Zrozumiałam, że chciała mi coś powiedzieć, więc
poczekałam. Posłała mi pogodny uśmiech.
— Nie przejmuj
się tym wszystkim — powiedziała, kiedy zostałyśmy same w pokoju. — Wiesz, jak
to jest na takich przyjęciach — dodała, spuszczając wzrok.
Pokiwałam
głową. Wyglądała na zniecierpliwioną i lekko niezdecydowaną.
— Kiedyś
dostawało się nam obu za brak faceta — uśmiechnęła się smutno. Wiedziałam
jednak, że to nie to, o czym chciała porozmawiać, więc zapytałam wprost.
— Nadia, czy
coś się dzieje?
— Wiesz,
zaczynam się zastanawiać, czy to wszystko ma sens. Wszystko, czego chcę, to
tylko zdrowy związek. I przez zdrowy związek nie mam na myśli tego, że mamy
sobie sprawdzać nawzajem gardła, kiedy czujemy, że nas bolą.
Hm, czyżby Adi
również był związany z medycyną? W gruncie rzeczy nie miałam pojęcia, kim był,
bo Nadia nigdy wcześniej go nie pokazywała oficjalnie. Z drugiej strony ostatnim
razem widziałyśmy się w zeszłym roku.
— Dlaczego
twierdzisz, że to się nie uda? — zapytałam.
— Myślisz, że
Adi wie wszystko o mnie? Proszę cię, Josie.
— To znaczy,
że mu nie ufasz?
— Nie, raczej
nie ufam sobie.
Chciałam
jeszcze zapytać, dlaczego sobie nie ufa i co ukrywa, ale nie było mi to dane,
ponieważ do sypialni wkroczyła matka Nadii z niezadowoloną miną, rozkazując jej
natychmiast schodzić na dół.
Domyślałam
się, że Nadia potrzebowała z kimś porozmawiać, by poczuć się pewniej i wybrała
akurat mnie, bo może wiedziała, że nie będę jej osądzać? Tym bardziej jej nagłe
wyznanie zaczęło mnie zastanawiać. Co mogło być takiego strasznego, że Nadia
nie ufała sobie samej?
Cóż, nawet
jeśli miała jakieś wątpliwości, było już za późno. Ceremonia się rozpoczęła, a
ona przyjęła to wszystko z uśmiechem na ustach, który nie wyglądał na udawany.
Zgodnie z
tradycją, Nadia i Adi usiedli na krzesłach przed wszystkimi, podczas gdy
mężczyźni z naszej i Adiego rodziny zapewniali o nieskalanych cnotach
przyszłych państwa młodych. Zaraz później każdy z nich ogłosił oficjalne
zaręczyny i połączenie się rodzin. Oczywiście trwało to strasznie długo, bo
każdy mężczyzna z każdej strony musiał to zrobić indywidualnie, po czym
podzielić się wspólnym posiłkiem.
Kiedy w końcu
skończyli, Nadia i Adi mogli wymienić się obrączkami zaręczynowymi. Wtedy też
następowała o wiele ciekawsza część, kiedy zaczynały się życzenia i
błogosławieństwa od gości oraz prezenty. Na koniec czekał na wszystkich tort,
tańce i mnóstwo jedzenia.
Czy mówiłam
już, że najbardziej czekałam na jedzenie?
*
Większość
rodziny siedziała przy stołach zastawionych po brzegi, wszyscy opychali się
potrawami przygotowanymi przez moją mamę i ciocię Amalę. Skłamałabym, gdybym
powiedziała, że ja się nie objadałam, chociaż najbardziej i tak smakował mi
tort. Miałam właśnie zamiar ukraść kolejny kawałek i czmychnąć do domu, udając,
że muszę koniecznie omówić coś z wujkiem Rajem, który stał w drzwiach jadalni
otwartych na ogród, kiedy spotkałam nagle wzrok mojej matki.
Dobra, miałam
zamiar nałożyć sobie dwa kawałki, dlatego właśnie matka spojrzała na mnie
karcąco i już nie mogłam nigdzie się ruszyć. Nie dlatego, że bałam się jej
spojrzenia, ale dlatego, że jej usta się otworzyły i zaczęła coś mówić. Na
początku uznałam, że to nic interesującego i po prostu ją zignorowałam, ale
nagle zdałam sobie sprawę, że wszyscy spojrzeli na mnie.
— Prawda,
Josie? — zapytała, kiedy ja uśmiechałam się sztucznie, próbując przypomnieć
sobie, dlaczego akurat właśnie teraz postanowiłam jej nie słuchać.
— Co takiego,
mamo? Nie dosłyszałam. — Dobrze, że mój nos nie rósł za każdym razem, gdy
kłamałam.
— Jak to nie
dosłyszałaś, siedzisz półtora metra ode mnie — zauważyła słusznie matka, na co
postanowiłam jedynie niewinnie wzruszyć ramionami. Najwyraźniej to wystarczyło.
Może moja własna matka uważała mnie za niezbyt rozgarniętą kobietę? Cóż, to by
wiele tłumaczyło. — Mówiłam, że byłaś taka uprzejma i zgodziłaś się popilnować
mojego domu, kiedy mnie nie będzie.
Uff.
Odetchnęłam z ulgą. Przez chwilę obawiałam się, że znów zaczął się temat mojego
staropanieństwa. Na szczęście ciocia Amala właśnie kończyła drugi kieliszek
wina, a cioci Kalpany nie było w pobliżu, więc przynajmniej z ich strony byłam
bezpieczna.
— Lili, możesz
podać mi tamten pusty talerz z brzegu? Yash chce zjeść ciasto, a właśnie
ubrudził swój talerz curry. — Ciotka Rina zwróciła się do mojej matki, tym
samym chwilowo odwracając jej uwagę i reszty gości ode mnie.
— Ten obok
Josie? Nie, to dla naszego sąsiada... Tego, o którym ci opowiadałam. Obiecał
przyjść, ale z jego miny wywnioskowałam, że raczej woli spędzić sobotę samotnie
— odparła matka.
— Ach, no tak.
Biedny... — mruknęła ciotka Rina, po czym odwróciła się w stronę swojego męża.
Ze zdziwieniem
przysłuchiwałam się tej wymianie zdań. Bo czemu dziwnym zbiegiem okoliczności
talerz dla niego znajdował się obok mnie? I co to za sąsiad, do jasnej cholery?
Przecież znałam wszystkich, którzy mieszkali wokół mojej mamy.
Poza tym
ciotka Rina mogła równie dobrze iść do kuchni po czyste naczynia. Miałam przez
chwilę wrażenie, że to jakiś spisek przeciwko mnie, więc z ciekawości
zapytałam.
— Co to za
sąsiad? I czemu jest biedny?
Popatrzyłam to
na matkę, to na ciotkę Rinę. Mogłabym w sumie zatrudnić kogoś do walenia mnie
po głowie czymś ciężkim za każdym razem, kiedy przyjdzie mi do głowy zapytać o
coś głupiego. Byłaby to na pewno dochodowa praca na pełen etat, znając moje
zamiłowanie do komplikowania sobie życia.
Matka
roześmiała się, jakbym zadała bardzo głupie pytanie.
— Opowiadałam
ci o nim, Josie — odparła, jakby to było takie oczywiste. Nawet jeśli
opowiadała, istniało wielkie prawdopodobieństwo, że jej nie słuchałam... o czym
matka nie miała pojęcia.
— Nie mogę
sobie przypomnieć. Masz tylu sąsiadów... — mruknęłam wymijająco.
— Nie wiem,
czy jest ich aż tak wielu. Przeprowadziłam się tutaj, żeby właśnie odpocząć od
ludzi i miejskiego zgiełku... — Biorąc pod uwagę fakt, że mieszkała prawie że w
centrum Londynu, rzeczywiście odpoczywała od miejskiego zgiełku. Yhy. — ...a tu
jest tak spokojnie, aż ciarki przechodzą, że kilkanaście metrów dalej dzieją
się takie... rzeczy.
— Jakie
rzeczy?! — Nie wytrzymałam i podniosłam głos. Wierzcie mi, kiedy moja matka
wzdryga się z niesmakiem, wypowiadając się o kimś, ten ktoś popełnił okropną
zbrodnię. Moja ciekawska natura nie potrafiła zostawić tego tematu. Mówiłam już
coś o durnych pomysłach, prawda?
— Och, Josie,
nie rozwalaj ciasta po stole. Zobacz, ile narobiłaś bałaganu! — Matka nagle
zmieniła temat, i chociaż właśnie kawałek ciasta wpadł mi za dekolt sukienki
oraz matka miała całkowitą rację, żeby mnie ochrzaniać, musiałam się koniecznie
dowiedzieć, co to za straszna zbrodnia, której dopuścił się sąsiad.
— Mamo,
zaczęłaś coś mówić — jęknęłam, umierając z ciekawości.
Matka
spojrzała ukradkiem za siebie, jakby upewniając się, czy nikt z sąsiadów jej
nie podgląduje i przypadkiem sam zainteresowany niczego nie usłyszy.
— Podobno żona
go zdradzała. We własnym domu — powiedziała w końcu, używając do tego
teatralnego szeptu. Oczywiście wszyscy przy stole usłyszeli.
— I co, i co?
Zabił ją? — dopytywałam się trochę zbytnio entuzjastycznie.
— Josephine!
Jak możesz? Czy zaprosiłabym do naszego domu kogoś, kto dopuściłby się
morderstwa? Jak możesz być taka niedorzeczna. — Matka pokręciła głową, a ja
wzruszyłam ramionami.
Z jednej
strony miała rację, gdyby ją zabił, pewnie teraz siedziałby w więzieniu. Czemu
od razu o tym nie pomyślałam?
— Rozwiedli
się w zeszłym miesiącu, a podobno był w niej bardzo zakochany. — Do rozmowy
włączyła się kuzynka Lina, czkając głośno. Siedziała w końcu przy swojej matce,
Amali, która najwyraźniej miała ambitny plan wypicia całej butelki wina.
Nie wiem, skąd
Lina miała takie informacje, skoro mieszkała jakieś pięćdziesiąt mil stąd, ale
wierzyłam, że skoro moja matka codziennie dzieli się świeżymi ploteczkami ze
swoimi siostrami, one robią to samo ze swoimi córkami.
— Mężczyzna
zakochany nigdy nie zwiastuje niczego dobrego, mówię wam! — odezwała się ciotka
Amala, znad pustego już czwartego kieliszka wina. Jak ta kobieta tak szybko
wciągała alkohol? — Mężczyzna powinien mieć pieniądze, samochód i być dobrze
wychowany, a nie zakochany! Phi, dobre sobie.
Matka
spojrzała na siostrę niewyraźnie, pewnie też do głowy jej przyszło, że zaczyna
wygadywać głupoty.
— W każdym
razie — powiedziała głośno — próbowałam go jakoś pocieszyć, bo jest naprawdę
sympatyczny i trochę mi szkoda...
Matka nagle
zamilkła, a jej pomarszczone w zadumie czoło wygładziło się, zupełnie jakby
wpadła na niesamowicie genialny pomysł. Moje serce przyspieszyło, kiedy
spojrzała wprost na mnie i uśmiechnęła się triumfująco.
— Wiesz, co,
Josie? Może zamiast jeść ciągle ten tort, zaniosłabyś mu go trochę i
przedstawiła się? I tak będziesz tutaj codziennie przez następne dwa tygodnie,
więc to doskonała okazja, żebyś go poznała!
— Słucham? —
zapytałam, prawie krztusząc się własną śliną.
Czy ja się
przesłyszałam? Matka chce mnie swatać z jakimś rozwiedzionym facetem? Kojarząc
jej sąsiadów, zapewne albo jest niski i łysawy, albo ma duży piwny brzuch, w
każdym z przypadków na pewno jest podstarzałym facetem przed emeryturą... To
chyba jakieś żarty.
Z jednej
strony owszem, byłam ciekawa, kim jest ten facet, skoro nie zauważył, że żona
zdradza go pod nosem, o ile to była prawda, z drugiej byłam pewna, że matka to
wszystko uknuła w swojej głowie i to wcale nie przypadek, że jego talerz jest
obok mojego!
— Przestań się
dąsać, to tylko ciasto — powiedziała ciotka Rina, zupełnie jakby brała udział w
spisku. — Poza tym może właśnie sąsiad Lilibeth zawładnie twoim sercem? —
zachichotała, przypominając mi nieszczęsny horoskop. — Jeśli zrobi ci to
różnicę, to powiedz, że jest od nas wszystkich. I tak go nie robiłaś, więc co
za różnica.
— Chyba sobie
kpicie — stwierdziłam nieco urażonym tonem, bo czułam, że tego wszystkiego już
za dużo.
— Josephine,
nie przesadzaj — zaczęła matka i chwilę później wysłuchiwałam, jak bardzo
jestem niewdzięczna i wybredna i w ogóle, o czym to ja myślę. Przecież nie
wpychają mnie w jego ramiona. Nie, wcale!
Szybko do
matki dołączyły kuzynka Lina, Padma i ciotka Rina, jedna przez drugą próbując
przekonać mnie do zaniesienia ciasta sąsiadowi. Przez chwilę prawie dałam się
przekonać, kiedy nagle znikąd wyskoczyła ciotka Amala, trzymając w ręku
mikrofon i fałszując okropnie do jakiejś skocznej muzyki rodem z
bollywoodzkiego hitu.
Nawet nie
zauważyłyśmy, kiedy wujek Raj rozstawił sprzęt do karaoke, a ciocia w dobrym
humorze opuściła nasze towarzystwo i postanowiła zaszczycić wszystkich swoim
śpiewem. Kilka sekund później dołączył do niej wujek Harish i rodzice Adiego.
Nawet wujek Yash wstał od stołu i zaczął się gibać w rytm muzyki.
W gruncie
rzeczy ciotka Amala właśnie uratowała mnie przed atakiem wygłodniałych harpii,
które ze mnie przeniosły swoją uwagę na nią i wszystkich tańczących wokół.
To była w
zasadzie moja jedyna szansa, żeby uciec od stołu, więc ją wykorzystałam.
Złapałam jeszcze kawałek tego nieszczęsnego tortu i butelkę wina, której nie
zdążyła dokończyć ciotka Amala. Ruszyłam w stronę wyjścia, żeby już na zewnątrz
zamówić sobie taksówkę, czując się zarazem wściekła i trochę zawiedziona...
Nie wiedziałam
jednak, czy bardziej samą sobą, czy jednak własną rodziną.
Śmiechłam na porównanie rodziny Jo do mafii. A obraz, który przedstawiłaś, jakby to miało wyglądać, stanął mi żywcem przed oczami. Opis samego przyjęcia przeczytałam nawet sama nie wiem kiedy, ale to że dobrze mi się czyta Twój tekst już mówiłam, więc kolejny raz się powtarzam. :)
OdpowiedzUsuńOsobiście w horoskopy nie wierzę (zwłaszcza w te w gazetach, w necie i w ogóle, pisanie przez kogoś komu się nudzi^^), ale no jakby nie było, początek pasował do Jo, a i jeszcze to o „związkach” na jedną noc – wypisz, wymaluj Jo i Walt. xD
Wiedziałam, że matka Jo coś kombinuje! Swatanie z sąsiadem, normalnie moja intuicja mnie nie zawiodła! ;) Chociaż raz. :P Teraz to już w ogóle czekam z niecierpliwością na te dwa tygodnie opieki nad mieszkaniem, bo pewnie skoro była o tym sąsiedzie wzmianka, to Jo go w jakiś sposób pozna.
W ogóle to Jo ma przegwizdane z rodzinką. Ciągła nagonka, wpierdzielanie się w jej życie, krytykowanie... Nie ma co, jest dzielna, że ich jeszcze nie wybiła. A za to, że utrzymuje z nimi kontakt, powinni się w ogóle już nie odzywać.
To co? Zostało mi czekać na kolejny rozdział, bo widzę, że dotarłam do końca tych opublikowanych.
Pozdrawiam! ^^
Możesz się powtarzać, takie komplementy to balsam dla mej duszy <3
UsuńCzasem Jo ma takie przebłyski wyobraźni, no w końcu muszę rzucać wskazówki, że ma smykałkę do pisania. :D
Też nie wierzę w horoskopy i z założenia w tej historii tak naprawdę niewiele osób z rodziny Jo w nie wierzy, tak na sto procent, jednak to taka tradycja. I chciałoby się rzec, kolejna okazja do pognębienia Jo :D
Hehehe, ciekawa jestem w takim razie, jak przypadnie ci do gustu tajemniczy sąsiad matki Josephine.
No cóż, rodziny się nie wybiera i jakoś trzeba z nimi egzystować :P
Dzięki ci niezmiernie za te wszystkie komentarze pod każdym rodziałem <3 Strasznie mnie one zmotywowały do dalszego pisania. W wolnej chwili zajrzę do ciebie, bo zauważyłam już jedną historię, która mnie zaciekawiła :)
Skoro czytam, to dlaczego miałabym nie komentować? Z takiego założenia wychodzę, chociaż szczerze powiem, że musiałam się przełamać, żeby to robić. Ale się udało, więc się cieszę, że troszeczkę się wypowiem. :D
UsuńMiło, że Cię coś zaciekawiło u mnie, ale pamiętaj, że nie musisz czytać u mnie, żebym ja czytała u Ciebie – to tak jakby co. ;)