Rozdział pisany z perspektywy Walta, w narracji trzecioosobowej. Ja wiem, że takie zmienianie narracji jest słabe, ale cóż na to poradzę, że poczułam przypływ weny i po prostu musiałam ten rozdział tak napisać. W kolejnych częściach wracamy do Jo i jej specyficznego humoru, mam nadzieję więc, że ta część będzie pewnego rodzaju oddechem pomiędzy tym wszystkim, i oczywiście wyjaśni wam co nieco.
Spojrzał
na karteczkę leżącą na dnie szuflady. Słodkich
snów, skarbie. Dlaczego ją zatrzymał?
Nie
uważał siebie za sentymentalnego. W jego życiu codziennym nie było miejsca na
sentymenty. Na barkach spoczywała mu ciężka odpowiedzialność za ogromną firmę,
maszynę codziennie przerabiającą miliony na wielu rynkach światowych. Miał
przed sobą ludzi, przed którymi musiał za wszystko odpowiadać i jeszcze więcej osób
pod sobą, którymi każdego dnia był zmuszony zarządzać.
Każdego
dnia prowadził rozmowy, spotkania, konferencje, kontrole, podpisywał umowy,
zdobywał i tracił zaufanie, odnosił sukcesy i jeszcze więcej porażek. Każdego
dnia przebywał w zimnym i skomplikowanym świecie biznesu. Prowadził grę, w
której nie było czasu na uczucia. Liczyły się tylko pieniądze, zyski, straty,
analiza rynku i konszachty z odpowiednimi osobami.
Nie
wiedział, czy to jego żywioł. Owszem, tkwił w firmie, odkąd skończył studia i
ojciec, przestając go w końcu ignorować, oznajmił, że to wszystko kiedyś będzie
jego. To było w pewnym stopniu naturalne – on, Walter, najstarszy z rodzeństwa
i najbardziej rozsądny, miał zająć się rodzinnym biznesem. I nigdy tego nie kwestionował.
Przyjął ze zwyczajnym sobie spokojem decyzję ojca, bez żadnego problemu
wchodząc w role, które mu powierzano, pnąc się w górę po kolejnych firmowych
szczeblach. Nie kwestionował niczego.
Graham
Buchanan przy każdej możliwej okazji powtarzał wszystkim, że jest z syna
niezmiernie dumny. Nigdy jednak nie powiedział tego Walterowi, nie skierował
tych słów bezpośrednio do niego. W końcu starszy Buchanan też był graczem w tej
nigdy niekończącej się grze i doskonale wiedział, jak ją prowadzić, by wygrać. Nie
okazywał mu żadnych uczuć. Zwracał się do niego „synu”, jednak w jego postawie
zawsze było coś, co kazało Walterowi myśleć, że traktuje go jako pracownika. Nie
miał jednak odwagi, by kiedykolwiek zaprotestować.
A
teraz? Ojca nie było i Walter został sam.
Zniknął
zupełnie nagle, chociaż od pewnego czasu znikał coraz częściej i mężczyzna
domyślał się, co działo się z jego ojcem. Brak skupienia, odwoływanie spotkań,
coraz więcej obowiązków zrzucanych na Waltera. Ukrywał się bardzo dobrze, ba!,
był mistrzem ukrywania, jednak Walt znał ten wzór aż za dobrze. Ale nie zdążył
nic z tym zrobić.
Nie
przeszkadzało mu zupełnie, że wszystko jest na jego głowie. Miał czas, by
przyzwyczaić się do samodzielnych decyzji i naprawiania tego, co ojciec zepsuł
lub miał zamiar zepsuć swoim zachowaniem. Nie widział jednak całego obrazu, do
tej pory w końcu nie zarządzał całą firmą, całą wielką spółką Wyland
Industries, i nie miał do wszystkiego dostępu.
Teraz
wszystko zaczynało mu ciążyć.
Ojciec
nie żył. Zostawił go samego z całym bałaganem i sypiącą się firmą, nawet nie
zaszczycając żadnym słowem wyjaśnienia. Bo firma powoli się rozpadała, kawałek
po kawałku, ciągnąc za sobą złe decyzje Grahama Buchanana.
Zmienił
testament tydzień przed śmiercią, zostawiając mu wszystkie swoje udziały.
Wcześniej, kiedy jeszcze Graham Buchanan większość swojego czasu pozostawał
trzeźwy, zamierzał firmę podzielić równo pomiędzy trójkę swoich dzieci, tak jak
chciał tego jego teść, Henry Alton Wyland. Zmienił zdanie pod wpływem
narkotyków czy na trzeźwo, Walter nie miał pojęcia. Wiedział jedynie, że
wszystko leżało teraz w jego rękach. Cholerne pięćdziesiąt dwa procent.
Walter
był tak okropnie wściekły na ojca. Drugi raz w życiu czuł do niego ogromną
nienawiść, a ten cholerny arogant nawet o tym nie wiedział. Od dwóch tygodni
gnił sześć stóp pod ziemią, w gruncie rzeczy na nic więcej nie zasługiwał. Mógł
zostawić go w tej zapadającej się dziurze, udać, że to nie jego ojciec i
odjechać, tak po prostu. Miał przy sobie dokumenty, ale co z tego, kiedy własny
syn mówi, że nie poznaje ojca w martwym, sinym ciele starszego mężczyzny
ogołoconego z resztek godności, leżącym na stole w prosektorium. Co z tego? Kto
by to zakwestionował? Badania genetyczne? Pff. Łatwo je podrobić.
Mógł,
ale tego nie zrobił. Czy poczułby się wtedy lepiej? Te wszystkie lata milczenia
i tłumienia w sobie emocji znalazłyby wreszcie ujście? Nie, matka by mu nie
wybaczyła. Skinął więc tylko głową, potwierdzając – tak, to mój ojciec. To
wielki Graham Roland Lyle Buchanan, dumny właściciel Wyland Industries.
Bezuczuciowy drań, który zachlał i zaćpał się na śmierć.
Czuł
w sobie gniew i radość, zmęczenie i ulgę. Zupełnie sprzeczne emocje. Chciał je
z siebie wyrzucić, krzyczeć na cały świat, jak bardzo ojciec go zawiódł. Ojciec,
którego nie rozumiał. Ojciec, którego nigdy nie miał i miał już nie mieć na
zawsze.
I
wtedy znikąd pojawiła się ona.
W
rozpuszczonych włosach, z zaróżowionymi policzkami i bez butów w podartych
rajstopach, stanęła przed nim niczym złudzenie optyczne i zaczęła coś mówić.
Miała przyjemny, spokojny głos. Przez chwilę myślał, że sobie ją przyśnił.
Zasnął na tej ławce w parku, gdzieś w połowie drogi do domu, i miał jeden z
tych dziwnych, skrajnie realistycznych snów. Ale ona była prawdziwa.
Miała
w sobie pewien urok, mieszankę otwartości i bijącego od niej ciepła. Była lekko
zdenerwowana, chyba też wstawiona. Usiadła obok niego bez większego
skrępowania. Rzuciła buty obok siebie, rajstopy rozdarły jej się jeszcze
bardziej, sukienka opinająca jej zgrabne ciało ciągle podwijała się… Opowiadała
coś, czego nie rozumiał, tylko i wyłącznie dlatego, że nie mógł się na niczym
skupić.
Jeszcze
przed chwilą był wściekły, chciał coś rozwalić, śmiać się, płakać, na domiar
złego dopadało go zmęczenie długą jazdą. A teraz patrzył na tę zagubioną
kobietę i nie mógł oderwać od niej wzroku. Chciał jej pomóc. Musiał! Przecież
nie mógł jej tak zostawić, w takim stanie, potrzebowała jego pomocy. W
przypływie tej dziwnej mieszanki emocji, której do tej pory nie dane mu było
doświadczyć, podjął decyzję, że zabierze ją ze sobą. Jeśli będzie chciała,
oczywiście.
Na
szczęście chciała.
Zastanawiał
się, czy gdyby to była inna kobieta, a nie Jo, czy wtedy postąpiłby tak samo.
Pewnie nie. Nie spotkał jeszcze kogoś takiego, jak ona. Była trochę roztrzepana
i chaotyczna; sama, z własnej woli podjęła nierozsądną decyzję powrotu na
własną rękę do Londynu i wsiadła do jego samochodu, znając tylko jego imię.
Okej, zdawał sobie sprawę, że raczej nie wyglądał podejrzanie, mimo wszystko
jednak, kto w taki sposób postępuje? Działała impulsywnie i chyba to mu się
najbardziej spodobało. Nie wiedział, czego się spodziewać. Może dlatego też
otworzył się przed nią? Powiedział to, czego nie potrafił powiedzieć swoim
bliskim?
W
impulsach jednak zawsze było coś ulotnego i zdał sobie z tego doskonale sprawę,
kiedy go pocałowała i kierowani nagłym pożądaniem wylądowali w łóżku. Uświadomił
sobie wtedy, że to wcale nie ona potrzebowała jego pomocy, a on jej.
Potrzebował zapomnieć o wszystkim i zatracić się w czymś innym. A ona doskonale
się do tego nadawała.
Nie
uważał siebie za sentymentalnego, musiał jednak zachować ten kawałek papieru z
jej odręcznym pismem. Coś, co przypominało mu, że Josephine nie była tylko i
wyłącznie złudzeniem, marą senną, która nigdy się nie wydarzyła.
Siedział
przy biurku w swoim gabinecie w głównym wieżowcu Wyland Industries. Nie
powinien był pić, w końcu nadal musiał wrócić samochodem do własnego domu.
Potrzebował jednak chociaż odrobinę alkoholu.
Popełnił
błąd. Był zbyt zachłanny i podjął niewłaściwą decyzję.
Walt
nie podejmował do tej pory złych decyzji.
Kiedy
Harry Pemberton zadzwonił do niego dwie godziny temu, oznajmiając, że właśnie
wysiada z helikoptera i chce porozmawiać, wiedział, że ma przesrane. Odwlekał
podpisanie decyzji o zamknięciu fabryki w Bracknell od kilku miesięcy i Harry’emu
się to po prostu nie podobało. Mężczyzna zasiadający w zarządzie, do tej pory
nie naciskał na Waltera, wydawać by się mogło, że przez wzgląd na śmierć ojca.
Jednak najwyraźniej dziś jego cierpliwość się skończyła.
Dlaczego
nie przełożył kolacji z Josephine? Myślał, że uda mu się zbyć Harry’ego w kilka
minut.
Chciał
ją zobaczyć. Musiał ja zobaczyć.
Gdy
myślał, że już więcej jej nie spotka, gdy wrócił do swojej szarej
rzeczywistości i był zmuszony zmierzyć się z pogrzebem ojca, znów poczuł
wściekłość. Niekontrolowaną, kłębiącą się w głębi złość. Na siebie, na ojca i
na wszystkich, którzy akurat byli pod ręką.
Postąpił
impulsywnie, co nie zdarzało mu się do tej pory, ale był po prostu
niecierpliwy. Jak jeszcze nigdy do tej pory.
I
wszystko zepsuł.
Ogarnął
spojrzeniem swój gabinet. Nie zmieniał niczego, odkąd przeniósł się tutaj kilka
lat wcześniej. Nawet nie zamierzał zajmować biura ojca, omijał to miejsce wręcz
szerokim łukiem, mimo że praktycznie rzecz biorąc należało do niego. Wolał
jednak swój mniejszy pokój, na prawie najwyższym piętrze, z widokiem na centrum
Londynu.
Jego
biurko stało naprzeciwko drzwi, przy oknie. Panował na nim sterylny porządek.
Komputer, jak zwykle włączony, ustawiony po lewej stronie na ciemnym, szklanym
blacie, burczał cicho. Przed nim na podstawce stała szklanka z bursztynowym
płynem, a zaraz za nią dwa równe stosiki teczek i plików papierów. Poza tym
kilka przyrządów biurowych i telefon. Nic więcej, żadnych osobistych pamiątek
czy zdjęć. Nie lubił, gdy na biurku leżało zbyt dużo przedmiotów, to go
rozpraszało. Z kolei na ścianach, owszem, można było dojrzeć kilka rodzinnych
fotografii czy tych przedstawiających Walta jeszcze za czasów studiów podczas
jakichś rozgrywek sportowych. Jednak to było wszystko, prócz ciemnej kanapy
stojącej smętnie przy ścianie.
Spojrzenie
Walta powędrowało w tamtą stronę i przez chwilę zastanawiał się, aż w końcu
podjął decyzję. Nalał sobie więcej koniaku, zatrzasnął szufladę i przeniósł się
na kanapę. Cóż, nie wróci dziś do domu.
*
—
Walt? Coś się stało? Myślałam, że przyjedziesz dopiero w niedzielę.
Młoda
kobieta w stroju do jazdy konnej szła szybko korytarzem w stronę Walta, a jej
głośne kroki odbijały się echem po całym holu. Miała zdziwioną i zatroskaną
minę. Wyglądała w tamtym momencie zupełnie jak ich matka. W gruncie rzeczy była
do niej bardzo podobna, z tą różnicą, że zamiast blond włosów posiadała
brązowe.
Ciemne
oczy spoczęły na jego sylwetce. Jej twarz wyrażała teraz zadowolenie, jednak
spojrzenie zdradzało, że nadal jest lekko zdziwiona.
Siostra
Waltera, Vivianne, należała do osób, które w mgnieniu oka rozszyfrowywały, gdy
coś było nie tak. Nie miał złudzeń, że tym razem będzie inaczej. W końcu w
innej sytuacji nie zjawiłby się u niej dzień wcześniej.
Nie
wiedział jednak, na co tak naprawdę liczył. Vivianne może i znała go doskonale
i była jedyną osobą w tej rodzinie, która nie bała się emocji i mówienia o
nich, ale coś go w tym wszystkim krępowało. Jakby na to nie patrzeć, upił się
wczoraj we własnym biurze, ponieważ spieprzył kolację z Jo, a dziś z samego rana, z lekkim kacem,
postanowił przyjechać do siostry i poradzić się jej, jak to naprawić.
Co
on w ogóle wyprawiał? Może postradał zmysły?
—
Powinienem był was uprzedzić — stwierdził, kiedy siostra przytuliła go na
przywitanie. W tamtym momencie rozważał, czy nie lepiej by było, gdyby po
prostu teraz wyszedł.
—
Dobra myśl, szkoda tylko, że tak późno na to wpadłeś. — Vivianne skinęła głową,
uśmiechając się lekko. — Czy twoja dzisiejsza wizyta oznacza, że jutro się nie
spotkamy? Dziewczynki pojechały do matki Richarda, a pewnie chciałyby cię
zobaczyć.
—
Mogę zostać do jutra — powiedział, nagle zdając sobie sprawę, że jest już za
późno na zmianę zdania.
Wyraz
twarzy jego siostry zmienił się nieznacznie. Zmarszczyła brwi i wpatrywała się
w niego w zamyśleniu.
—
Walt, co się stało?
—
Nie mogę odwiedzić własnej siostry bez żadnej przyczyny? — rzucił niewinnie,
starając się uśmiechnąć beztrosko.
Vivianne
znów zmierzyła go uważnym spojrzeniem.
—
Oczywiście, że możesz. Jednak prawie nigdy nie zjawiasz się bez zapowiedzi,
więc chyba rozumiesz, skąd moje zdziwienie. To do ciebie niepodobne.
—
Cóż, w takim razie ostatnio robię wszystko niezgodnie z własnym charakterem —
wypalił, czując, że jego młodsza siostrzyczka i tak zaraz dojdzie sama do
odpowiednich wniosków. A nawet jeśli nie, to będzie męczyć go pytaniami w
nieskończoność.
Przeszli
do pokoju dziennego. Przez otwarte drzwi wychodzące na ogród wpadł nagle mocny
podmuch wiatru, przynosząc ze sobą powietrze przesycone nieprzyjemnym zapachem
końskiego łajna.
Luksusowa
posiadłość letnia Richarda Wellingtona, męża jego siostry, miała swoje plusy i
minusy. Plusami zdecydowanie było to, że znajdowała się z dala od miejskiego
gwaru, na terenach typowo wiejskich. Często wybierali się razem na polowania
czy rekreacyjne przejażdżki konne, kiedy tylko dopisywała pogoda. Mimo
oddalenia od miasta, całkiem szybko można się było do niego dostać, dzięki
czemu dziś na przykład Walt nie musiał się martwić, że będzie zmuszony tkwić
kilka godzin w samochodzie, czując się rozdrażniony kacem i zmęczony spaniem na
zbyt małej kanapie. Ogromnym minusem jednak było bliskie sąsiedztwo stajni,
której zapachy docierały do środka w bardziej wietrzne dni.
Walt
lekko zniesmaczony zamknął otwarte na oścież drzwi i odwrócił się w stronę
siedzącej na kanapie siostry. Upijała właśnie łyk kawy dopiero co przyniesionej
przez gosposię. Kiedy spojrzała na niego pytająco, wskazując dzbanek i
filiżanki, pokręcił głową. Wypił rano trzy kawy, żeby postawić się na nogi, co
było dla niego wystarczającą ilością na cały tydzień.
—
Walt, po prostu powiedz, o co chodzi.
—
Viv, wszystko zepsułem. Jak jakiś idiota — wyrzucił z siebie nieoczekiwanie.
—
Chodzi o firmę?
Walt
pokręcił głową.
—
Ach. — Viv uśmiechnęła się ze zrozumieniem. — Chodzi o kobietę.
Vivianne
nie musiała pytać, Walt nie musiał potwierdzać.
—
Co zepsułeś? I kim jest ta tajemnicza kobieta, której jeszcze nie poznałam?
Opowiedział
jej więc mniej więcej wszystko, co wydarzyło się w ciągu dwóch tygodni i o czym
był w stanie powiedzieć. Pominął kilka szczegółów, które wiązałyby się z tym,
że musiałby sam uświadomić sobie pewne rzeczy. Na razie jeszcze nie był gotowy na
przyznanie się do nich przed sobą, a co dopiero własnej siostrze.
—
Spotkałem się z Harrym.
—
Z tym Harrym?
—
Tak. Myślałem, że nie zajmie mi to dużo czasu. Jo po prostu wyszła.
—
Jesteś kretynem. Też bym wyszła.
—
Dzięki.
—
Nie krzyw się, to prawda. Nie mogłeś przełożyć tej randki? — Walt wzruszył
ramionami. Vivianne otworzyła szeroko oczy i patrzyła na niego ze zdziwieniem
zmieszanym z rozbawieniem. — Braciszku, jesteś nieznośny. Zupełnie jak w naszym
dzieciństwie, byłeś taki niecierpliwy, musiałeś wszystko dostać już, teraz,
zaraz. Myślałam, że z tego wyrosłeś.
Walt
milczał.
—
Wiesz, chciałabym ją kiedyś poznać. Kobietę, która zawróciła mojemu bratu w
głowie do tego stopnia, że aż prosi mnie o rady.
—
Viv, przestań żartować.
—
Ale ja nie żartuję, braciszku — powiedziała śmiertelnie poważnym tonem. —
Powiem ci, co teraz zrobisz. — Poruszyła się nieco na kanapie i odłożyła pustą
filiżankę po kawie na stolik. — Wyślesz jej bukiet kwiatów i zadzwonisz,
błagając, by dała ci drugą szansę. Jeśli będzie chciała mieć z tobą jeszcze do
czynienia, zabierzesz ją na randkę jej życia. Tym razem niech to będzie coś
bardziej osobistego, dobrze? I na litość boską, wyłącz telefon.
To
brzmiało dobrze. To brzmiało jak coś, co mogłoby się udać. Vivianne w końcu
była kobietą, gdyby nie sądziła, że to podziała, nie powiedziałaby tego. Czemu
jednak sam na to nie wpadł? Ach, może dlatego, że był jeden, znaczący problem.
—
Niestety nie znam jej adresu.
—
Rany, Walt — jęknęła Vivianne, zupełnie nie kryjąc swojego zniecierpliwienia.
Patrzyła na niego, jakby palnął jakieś straszne głupstwo. — Od czego masz
Christine? Twoja sekretarka jest mistrzem znajdywania ludzi, ją też na pewno
szybko zlokalizuje.
Pokiwał
głową, przyznając jej rację. Kobieta wyraźnie się rozchmurzyła, otrzepała
spodnie z niewidzialnych okruchów, po czym klasnęła w dłonie i powiedziała:
—
Głodny? Na lunch mamy dziś w menu pieczeń, popisowe danie Marie!
Starał
się przez większość czasu spędzonego u siostry skupić na niej, a nie na
własnych myślach krążących ciągle wokół Josephine. Był zniecierpliwiony,
cholernie zniecierpliwiony. Chciał do niej zadzwonić lub napisać, lub wszystko
na raz. Wytłumaczyć, przeprosić, wyrzucić z ciebie ten dziwny ciężar. Chciał ją
jednak przede wszystkim zobaczyć. Ujrzeć jej twarz, uśmiech, usłyszeć jej głos.
To
było niedorzeczne, sam siebie nie poznawał. Skąd się u niego wzięła nagle ta
niezdrowa obsesja?
Przeklęta
Josephine, która tamtego dnia musiała stanąć mu na drodze.
Vivianne
w końcu dała za wygraną i stwierdziła, że powinien po prostu wracać do miasta i
zająć się tym, czym tak bardzo chciał się zająć. Z jednej strony był jej za to
wdzięczny, z drugiej obawiał się, że znów postąpi impulsywnie i wszystko
zepsuje. Gdzie podziały się jego chłodna kalkulacja i zdolność podejmowania
przemyślanych decyzji?
Cóż,
najwyraźniej zagubiły się gdzieś w pokoju, w nocy, w tym małym pensjonacie w
drodze do Londynu dwa tygodnie temu.
*
—
Co mogłabym zrobić dla mojego ulubionego przystojniaka? — zapytała rudowłosa
kobieta ze słodkim uśmiechem.
Christine
Ekström
była jego asystentką od dziesięciu lat, w zasadzie odkąd tylko zaczął pracę dla
ojca. Niezmiennie od dziesięciu lat rudowłosa kobieta wykonywała dla niego
wszystko, czego tylko sobie zażyczył – oczywiście związanego z pracą. A teraz
stał przed nią i miał poprosić ją o coś, czego nigdy nie miał zamiaru zrobić.
Gdyby jednak sam potrafił to, co potrafiła Christine, w ogóle by jej nie
potrzebował.
—
Chciałbym, żebyś kogoś dla mnie znalazła.
—
Kogo poszukujesz?
Walter
milczał. Chciał mieć to wszystko już za sobą. Przekazał jej karteczkę z
imieniem Josephine i jej numerem telefonu. Christinie przyjrzała się jego
piśmie i odwróciła kartkę na drugą stronę, najwyraźniej szukając dalszego ciągu.
Na jej twarzy odmalowało się zdziwienie.
—
Tyle? To jest ta ważna sprawa, dla której wezwałeś mnie tutaj w mój dzień
wolny?! — zapytała z pretensją. Gdy Walter nadal milczał, kobieta pokręciła
głową. — I co ja mam niby z tym zrobić, kochanie? — mruknęła niezadowolona w
stronę Waltera, oddając mu karteczkę. — Pracuje u nas? Ma u nas pracować? To
ktoś, z kim współpracujemy, nowy inwestor? Cokolwiek?
Mężczyzna
westchnął ciężko. Czuł się, jakby znów był w szkole i stał przed znienawidzoną
przez siebie nauczycielką, która wypytuje go przy tablicy. Miał ochotę zapaść
się pod ziemię.
Zadzwonił
do niej godzinę temu, przekonując, że potrzebuje jej koniecznie w biurze.
Soboty zazwyczaj miała wolne, chyba że działo się coś bardzo ważnego, wtedy
jednak całe piętro musiało pracować. Dzisiejszy dzień był spokojny, w budynku
prawie nikogo nie spotkał, czemu był względnie wdzięczny. W końcu nic się nie
działo, więc sprowadzanie nagle swojej asystentki mogłoby wywołać niepotrzebne
komentarze. Tutaj wszyscy plotkowali, a Walter nie cierpiał plotek.
Christine
prawdopodobnie miała własne plany, jednak w końcu zgodziła się przyjechać na
chwilę do pracy. Walt był jej za to niezwykle wdzięczny i zanotował sobie w
pamięci, aby przyznać jej pokaźną premię.
Tymczasem
panna Ekström
skrzyżowała ręce na piersi i patrzyła teraz na niego zniecierpliwiona.
Do
cholery.
—
Nie, to kobieta, z którą wczoraj się spotkałem — powiedział w końcu, siląc się
na najbardziej spokojny ton, na jaki był w stanie sobie teraz pozwolić.
Asystentka
Waltera gapiła się na niego ze zdziwieniem i pół uśmieszkiem błąkającym się jej
na ustach. Wyglądała zupełnie tak, jakby próbowała się nie roześmiać.
—
Przepraszam, co?
—
Christine…
—
Poczekaj, jestem w szoku. — Kobieta przyłożyła rękę do klatki piersiowej i
westchnęła teatralnie. — Mój szef, Walter Buchanan, we własnej osobie, właśnie
poprosił mnie o znalezienie kobiety, z którą się spotkał? Czy ja dobrze
usłyszałam, jakiś romans?
Walt
posłał jej zniecierpliwione spojrzenie. Christinie zazwyczaj rzucała kąśliwymi
uwagami i ich relacja zdecydowanie przekraczała zwyczajną normę szef-pracownik,
jednak do tej pory nigdy nie prosił jej o nic, co wiązało się z jego życiem
prywatnym.
—
Czy ty nie przekraczasz właśnie jakiejś granicy, kochasiu? — zapytała, jakby
czytając mu w myślach.
Nie
miał jednak dziś ochoty na ich słowne gierki.
—
Christine, mogłabyś to zrobić czy nie? — zapytał, w końcu tracąc cierpliwość.
Rudowłosa
kobieta zerknęła na niego z ukosa.
—
Ciekawe, ile by mi zapłacili, gdybym sprzedała takiego newsa do gazety? Wyobraź
sobie nagłówki: „Walter Buchanan nie jest już kawalerem” i te domysły, kto w
końcu usidlił nowego szefa Wyland Industries.
—
Dobrze — prawie warknął przez zaciśnięte zęby. Odwrócił się na pięcie i ruszył
w stronę swojego gabinetu.
—
Oj, daj spokój, przecież wiesz, że ci pomogę. Daj mi ten numer telefonu! —
zawołała za nim. Przez chwilę się wahał, jednak w końcu wrócił do jej biurka i
ponownie wręczył jej karteczkę.
Christine
uśmiechnęła się promiennie i posłała mu oczko.
—
Dam ci znać, kiedy coś znajdę, tymczasem bądź tak dobry i zrób mi kawę, okej?
Walt
mruknął pod nosem, żeby sama sobie ją zrobiła i zanim zdążyła mu odpyskować,
zniknął jej z pola widzenia.
*
Dwadzieścia
minut później rudowłosa głowa Christine pojawiła się w jego gabinecie.
Prychnęła w jego stronę, rzucając na biurko świeżo wydrukowaną stronę zapisaną
kilkoma linijkami.
—
Tym razem ci wybaczę, bo to twój pierwszy raz — powiedziała, uśmiechając się,
zadowolona z siebie. — Poza tym trochę mnie to ekscytuje. Powiedz, po co ci jej
adres? Coś przeskrobałeś?
—
Dobrze, możesz iść.
Walt
jej nie słuchał. Patrzył na kartkę i napisany na niej adres. Nie mógł uwierzyć
w to, co widzi. Przecież to było kilka ulic stąd! Miał ją dosłownie na
wyciągnięcie ręki. Mógłby pojechać tam właśnie teraz, zaraz, dlaczego w
zasadzie jeszcze siedzi na tym cholernym krześle?!
—
Wrzuć jej nazwisko w wyszukiwarkę, nie pożałujesz — powiedziała nagle
Christine, sugestywnie poruszając brwiami, po czym wyszła z gabinetu. Pokiwał
głową, jednak jej słowa prawie w ogóle do niego nie docierały.
Nie
mógł przecież nagle pojawić się pod jej mieszkaniem jak jakiś wstrętny
prześladowca. Z drugiej strony przecież zamierzał wysłać jej kwiaty, czy to nie
wyda się podejrzane?
Przejechał
ręką po twarzy.
Sięgnął
po telefon leżący na blacie biurka i z odmętów pamięci aparatu wybrał jej numer.
*
—
Walt? Co ty tutaj robisz?
Dwie
godziny i kilka nieodebranych połączeń później, Walter, nie wierząc sam w to,
co robi, stał pod drzwiami mieszkania Josephine Franco z ogromnym bukietem
kwiatów w ręce. W ręce, która pociła mu się z nerwów, ponieważ najwyraźniej
właścicielki mieszkania i kobiety, której szukał, nie było w środku.
Prawie
dał za wygraną. Prawie zostawił te przeklęte róże na wycieraczce i z okropnym
przeczuciem, że wszystko zepsuł, zszedł na dół. Prawie, bo w momencie, kiedy
zamierzał się odwrócić, z zamyślenia wyrwał go głos, który tak bardzo pragnął
usłyszeć.
—
Nie odebrałaś — odparł po prostu, uśmiechając się niewinnie.
Mi osobiście w ogóle nie przeszkadza, zmiana narracji, ale wiadomo – różni ludzie. ;) Tak czy siak, przybijam Ci żółwika. ^^
OdpowiedzUsuńSpojrzenie na oczami Walta na pewno jest interesujące. I zdecydowanie poważniejsze niż u Jo. Nie powiem, brakowało mi tej jej lekkości i poczucia humoru. ^^ W sumie dużo się działo w tym rozdziale, ale nie wiem czy był długi czy krótki, bo niby tekstu sporo, a przeczytałam w mgnieniu oka, więc jest super! :D
Teraz bardziej rozumiem tą nerwowość u Walta, no lekkiej sytuacji to on nie ma... Nie dość, że zmarł mu ojciec, który swoją drogą wydaje się być sporym rozczarowaniem, to jeszcze ma firmę, która się sypie. Zdecydowanie facet ma więcej zmartwień niż powodów do radości, ale hej! Spotkał na swojej drodze zakręconego anioła, który sprawił, że ten ponury świat wydał mu się lepszy.^^
No i jest jeszcze Vivianne, która jest naprawdę ważna dla Walta i z którą ma dobry kontakt, a tak to chyba on jest raczej samotny. Trochę smutne jeśli tak faktycznie jest.
Pani asystentka – super, śmiechłam. Tym bardziej, że zajmuję się tym samym i też różne rozmowy z moimi szefami się zdarzają. ;)
Hmm... I jednak Walt zdecydował się odwiedzić Jo osobiście, no to chyba faktycznie w gorącej wodzie kompany i nie dałby rady czekać na jakąś reakcje z jej strony, gdyby wysłał kuriera z kwiatami. Oczywiście jestem mega ciekawa następnego rozdziału i ich rozmowy, bo kto wie, czy akurat będzie miło, a może zjawi się Peter. :D
A w ogóle wnioskuję, że Walt nie sprawdził Jo w wyszukiwarce? Ale pewnie to zrobi w najmniej odpowiednim momencie... I wtedy zobaczy fotki Jo w bieliźnie... Ehh... dobra, bo już wybiegam za bardzo w przyszłość. :)
Wyszło trochę bardziej dramatycznie, niż zamierzałam, ale to kwestia samej historii, którą musiałam przedstawić. Dobrze w sumie, że widać różnicę w nastrojach, w gruncie rzeczy Walt bardzo się różni od Jo. ;)
UsuńSmutne życie człowieka, który poświęca się swojej pracy, cóż, kariera przede wszystkim. Chociaż u Walta to raczej rodzinny biznes i prestiż firmy stoją na pierwszym miejscu, skoro nie musi się ścigać o stołki.
Cieszy mnie, że spodobała ci się asystentka Walta, pojawi się jeszcze nie raz ;)
Dobrze wnioskujesz, chociaż w sumie nie trudno się domyślić, że potem coś z tym będzie :P
Swietne opowiadanie. Czekam na dalszy ciag i pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDziewczyno kiedy następny rozdział??? Czekamy !!! ��
OdpowiedzUsuńAnonie!!! Następny rozdział będzie wtedy, kiedy się opublikuje. :D
UsuńOkropnie się zawiodłam tą zmianą narratora! Przeczytałam tylko 4 pierwsze zdania, reszty nie dałam rady, niestety bardzo słabe posunięcie!
OdpowiedzUsuńA ja się zawiodłam tym komentarzem, bo nie przeczytałaś nawet tekstu i wyraziłaś opinię.
UsuńPoza tym sama wyżej napisałam, że uważam zmianę narracji za kiepski zabieg.
Ja osobiście uwielbiam zmianę narracji, to pozwala spojrzeć na bohatera z innej perspektywy, wczuć się w jego rolę. Sam Walt jest tak ciekawy iż w głębi serca liczyłam, że właśnie taki rozdział się pojawi, nie zawiodłam się. Czyli to chyba jednak ten typ, w którym można się zakochać :) Autorko, gratuluje! Twoje opowiadanie czyta się cudownie :)
OdpowiedzUsuńOjej, dzięki niesamowicie za uznanie :)
UsuńZgadzam się oczywiście z tym, że zmiana narracji, zwłaszcza, gdy mamy takie mocne skupienie na głównej bohaterce poprzez pierwszoosobową, pomaga pokazać również inną perspektywę. Jednak, no, sam zabieg jako taki, kiedy już mamy tę jedną narrację, jest moim zdaniem nadal taki sobie. Dopiero po czasie się zorientowałam, że tak w zasadzie ta część powyżej nie musi się w ogóle wliczać do rozdziałów, bo w sumie w treści przedstawianej z perspektywy Josephine nic nie zmienia, ale że historia jest poddawana teraz ocenie, nie bardzo mogę to zmienić.
Anyway, cieszy mnie niezwykle, że Walt ci się spodobał jako bohater. Starałam się właśnie pokazać jeden z moich ulubionych typów bohaterów, który jest taką mieszanką kilku spotykanych w literaturze czy filmie/serialu. :)